W.A.B, Dionisios Sturis

Dionisios Sturis, "Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji"

Reportaż o uchodźcach z Grecji, którzy zostali osiedleni na Dolnym Śląsku tuż po II wojnie światowej. Czy to nie brzmi jak samograj reporterski? Do tego dodajmy autora, polskiego Greka, znanego z radiowych audycji i artykułów w GW. Wszystkie elementy układanki do siebie pasują i w postaci książki w twardej oprawie powinny stworzyć barwną mozaikę o świecie, który jest mało oczywisty, a takich narracji brakuje i czytelnicy ich poszukują. “Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji” zapowiadało się na petardę, ale jednak mocno mnie rozczarowało. Mam do Dionisiosa Sturisa trzy zarzuty, w tym dwa dość poważne.

Zarzut poważny - nadmiar prywaty. Pisanie reportażu, w którym jest zbyt dużo autora to w Polsce przykry standard. Szerzy się w tym gatunku zaraza egocentryzmu, wtrącania siebie gdzie tylko można i podkreślania autobiograficzności doświadczenia reportera. Można to wybaczyć, gdy autor po prostu pojechał w ciekawe miejsce i opisuje nam swój surwiwal, ale o wiele trudniej jest mi to znieść, gdy własna biografia staje się kanwą opowieści o czymś, co ma być szerszą metaforą. Innymi słowy - kompletnie nie zainteresowała i nie interesowała mnie nigdy biografia Dionisiosa Sturisa i nie byłem przygotowany na jej lekturę w takiej dawce. Początek opowieści odrzuca i - choć później robi się poważniej i ciekawiej - ciężko o tym zapomnieć.

Drugi zarzut poważny - archiwa. Jak pisze autor, archiwa stowarzyszeń Greków w Polsce i greckiej ambasady z tego okresu już nie istnieją, co uniemożliwiło sięgnięcie do źródeł. Jednocześnie kilka stron dalej Sturis rozmawia z profesorem Paczkowskim, który napisał, jako jeden z niewielu polskich historyków, tekst oparty na wciąż istniejących dokumentach z IPN. Praktycznie wszystkie źródła archiwalne Sturis cytuje za jakimś opracowaniem. Z tego co rozumiem, nie wybrał się do IPN by samodzielnie przeczytać dokumenty i zweryfikować ustalenia Paczkowskiego. Także dokumenty z Archiwum Akt Nowych Sturis zwyczajnie przepisuje, szczęśliwie informując o tym w przypisach. Nie pochwalam tej praktyki. Mam poczucie, że zbyt często odpuszczamy autorom dokładną kwerendę źródłową i cieszymy się, jeżeli zajrzą do kilku bibliotek. Archiwa to miejsca dość straszne, ale wizyta w nich jest moim zdaniem obowiązkowa.

Zarzut mniej poważny - styl autora. Mamy w “Nowym życiu” trzy stylistyki - podręcznikową opowieść historyczną, niezbyt wciągającą; przesadnie rozbudowaną część z wywiadami, z których można było sporo jeszcze wyrzucić i zostawić samą esencję (mimo to są to najlepsze fragmenty książki). Trzecią, zauważalnie odmienną stylistyką używaną w książce, jest gawęda Sturisa, która jest nieciekawa, trochę miałka i dość pretensjonalna.

Dzięki świetnym lub przynajmniej dobrym książkom, które startują w okolicach 1945 roku i prowadzą nas do krytycznego spojrzenia na “wielką trwogę” i los tułaczy mój apetyt na “Nowe życie” był zaostrzony. Niestety, zamiast krwistej opowieści reporterskiej dostaliśmy książkę poprawną, aspirującą, ale nie inspirującą.

Ps. Ładna okładka. (autor: Tomasz Majewski).

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaka woda u Żywulskiej?