Mateusz Borowski, Znak, Meg Mason

[RECENZJA] Meg Mason, "Smutek i rozkosz"

Byłoby to dość zwyczajne czytadło - przyjemne, bezpretensjonalne - gdyby nie fakt, że Meg Mason jest pisarką przekorną i lubi sytuacje absurdalne, a do Marthy, swojej bohaterki-narratorki, ma całkiem spory dystans. I równie dużo czułości i współczucia.

Ojcem Marthy jest Fergus Russel. Poeta. W młodości nazywano go “Sylvią Plath w spodniach”, a publikował w “New Yorkerze”, co jest marzeniem pisarzy z całego świata. Jednak Fergus, podobnie jak zespoły znane z wakacyjnych hitów, był twórcą tylko jednego wiersza. Co prawda dostał pokaźną zaliczkę na tomik wierszy (cały czas mnie zastanawiało, co to znaczy “pokaźna” zaliczka na tom poezji w amerykańskich realiach), ale - ponoć - urok rzucony na niego przez żonę, sprawił że cała twórczość Fergusa sprowadza się do bycia w zapowiedziach. Nigdy już więcej wierszy nie napisał.

I to jest już jakieś, ciekawe i zaczepne. A takich fragmentów w tej książce znajdziecie sporo. Ironicznych, trochę absurdalnych, grających z konwencją prostej dość obyczajówki. I chyba właśnie to połączenie - konwencjonalnej powiastki z fragmentami z zupełnie innej półki - sprawia, że “Smutek i rozkosz” czyta się z wielką przyjemnością. Opowieść o czterdziestoletniej kobiecie, która nienajlepiej radzi sobie ze związkami (co jest trochę eufemizmem), własnym zdrowiem, życiem w ogólności.

Gdy Martha miała siedemnaście lat w jej głowie wybuchła "mała bomba" i przez ponad dwie dekady nikt nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to, co się z nią dzieje. Bohaterka opowiada czytelnikom swoje życie przeplatając dowcip i humor z absolutną rozpaczą. I choć gra na tak silnych przeciwnościach często kończy się w literaturze kiczem, Mason jest na to zbyt sprytna. Wciąga opowieścią, jej zróżnicowanym tempem, ironicznym językiem i intymnością. Jest tu miejsce zarówno na sentymentalne wspomnienia niespełnionych miłości, jak i śmiertelna powaga. Smutek i rozkosz przeplatają się w dobrze dobranych dawkach.

Jak to w powieściach o kobiecie koło czterdziestki często bywa mamy tu nieudane związki, rozwody, trudną relację z matką-potworem i zgryźliwą siostrę. Do tego autodesktrukltywną bohaterkę, która nie ma wobec siebie żadnych dobrych uczuć. Pląta się w swoim - dość jednak uprzywilejowanym - życiu i opowiada o nim z pasją, w której jest miejsce na śmiech i rozpacz.

Co ciekawe ani razu nie pojawia się rozwiązanie zagadki - ale co z Martą jest nie tak? Czy to depresja? Zaburzenia osobowości? O co chodzi? Mason pozostawia nam diagnozę, choć wydaje się, że chciała, byśmy nie patrzyli na jej bohaterkę wyłącznie przez pryzmat choroby i jej symptomów, byśmy nie redukowali jej do stereotypu. Pewnie dlatego na samym końcu książki zamieszczono adnotację "Objawy choroby psychicznej opisane w tej powieści nie odzwierciedlają wiedzy medycznej".

Nie jestem fanem książek o mieszkających w dobrych londyńskich dzielnicach białych kobietach, którym w życiu nie wyszło, nawet niekoniecznie z ich winy. Jest w "Smutku i rozkoszy", co próbuję od początku tej recenzji napisać, wszystko to, za co powinienem tej książki nie lubić. A jednak czytałem z wielką przyjemnością. Dzięki wspomnianym wcześniej humorowi, ale też naprawdę sprawnej opowieści o miłości Marty i Patricka, jej drugiego męża, rzeczywiście przypominająca Sally Rooney i jej “Normalnych ludzi”, powieść australijskiej pisarki wyróżnia się na tle innych książek kanapowo-pociągowych. To nie jest wielkie dzieło, ale doceniam sprawność i rozumiem, dlaczego bookstagram pieje z zachwytów - nam się takie książki należą, bo nie zawsze muszą na naszych biurkach lądować “ciężkie norwidy”. Czasem potrzebujemy porządnej rozrywki, w której możemy poprzeżywać razem z bohater(k)ami i nie mieć wrażenia, że ktoś tu obraża naszą inteligencję. I taką książkę Mason właśnie napisała.

Była to też pierwsza książka, po którą sięgnąłem po lutowym ataku Rosji na Ukrainę i przyznaję, że lepszej powieści na ten czas znaleźć nie mogłem. Chwila zapomnienia, bez Norwida, ale i bez Coelho.

jeden komentarz

Maria

30.05.2022 16:32

"co to znaczy “pokaźna” zaliczka na tom poezji w amerykańskich realiach" - chyba angielskich...?

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaka woda u Żywulskiej?