Katarzyna Okrasko, Filtry, Andrés Barba

[RECENZJA] Andrés Barba, "Życie Guastavina i Guastavina"

Andrés Barba, hiszpański pisarz mieszkający w Argentynie, który zachwycił "Świetlistą republiką" i "Małymi rączkami" postanowił napisać zbeletryzowaną biografię dwóch Rafaelów Guastavinów - inżyniera, który odmienił Nowy Jork i jego syna, który już nie musiał niczego odmieniać, poza może własnym życiem.

Emigrant z Hiszpanii, który do Wielkiego Jabłka przypłynął w 1881 roku razem ze swoim najmłodszym synem, noszącym to samo imię i nazwisko, wprowadził do amerykańskiego pejzażu architektonicznego charakterystyczne sklepienia. "System łukowy Guastavino" przypominający sklepienie katalońskie był rewolucją ze względu na swoją niską cenę, elegancję, a przede wszystkim - ogniotrwałość.

Barba postanowił napisać biografię Guastavinów przyglądając im się z oddali. Wypowiadający się w pierwszej osobie liczby mnogiej narrator książki bardziej niż samym bohaterem zajmuje się możliwościami opowiadania czyjegoś życia. “Biograf jest zawsze z konieczności egzegetą, który musi zinterpretować wiele możliwych znaczeń”, pisze Barba i wciąga czytelnika w grę z biografią hiszpańskiego architekta. Narrator tej historii podkreśla, że nad faktografię górę bierze “powieściopisarska natura”, która każe mu dopisywać rzeczy, których biografowi nie wolno.

“To musiało się wydarzyć z początkiem zimy 1880 roku. Wyobrażamy go sobie, jak się prostuje, wciąż opierając się na łokciu, zasłonięty sumiastym wąsem, który zapuścił” - pisze Barba o momencie podjęcia przez Guastavino decyzji o emigracji. Za chwilę nastąpi w tej historii suspens, ale wcześniej dowiemy się, że większości projektów inżynier niedoszacowywał. Ta gra z biografią i jej konstrukcją momentami pozwala czytelnikowi lepiej poczuć emocje człowieka, który porzucił karierę w Hiszpanii i wyjechał z tego - jak pisze bardziej Barba, niż myśli Guastavino - “gównianego kraju”. Ale jest też okrutnie męcząca, zwłaszcza gdy umiera ojciec, z którym biografa-pisarza łączy całkiem sporo i przychodzi czas na opisywanie życia jego syna. Nadmierne skupienie się Barby na samej konstrukcji opowieści i błyskotkach własnych przemyśleń sprawia, że możemy poczuć niedosyt faktów.

Barba próbuje być w “Życiu Guastavina…” jak Julian Barnes w “Wymiarach życia” i wyłuskiwać z biografii swoich bohaterów momenty, które pozwolą na snucie szerszej refleksji o świecie. Bywają to jednak refleksje niezbyt głębokie. Pisze Barba na przykład tak: “Nie wiemy co to głód, nie możemy wyobrazić sobie głodu, nie wiemy, co to wygnanie,nie możemy wyobrazić sobie wygnania, ale wiemy, że brak szczęścia utkany jest jedynie z wrażeń”. Po pierwsze w dość okrutny sposób rzeczywistość zweryfikowała nam twierdzenie, że “nie możemy wyobrazić sobie wygnania”, po drugie - czy naprawdę, żeby napisać, że “brak szczęścia utkany jest jedynie z wrażeń”, trzeba mieszać do tego głód i wygnanie?

“Fakty nigdy nie przynoszą życiu splendoru”, pisze Barba. I jest w tym niby jakaś prawda, ale właściwie jaka? Fakt przecież może sprawić, że czyjeś życie stanie się interesujące dla pisarza, a to już przynosi mu splendor - przynajmniej w założeniu, bo można trafić na złego pisarza i wtedy nawet najciekawsze zdarzenia nie sprawią, że opisane życie będzie miało w sobie jakikolwiek splendor.

Choć jest to dobrze napisana książka, miejscami wciągająca, to podczas lektury miałem cały czas wrażenie, że gdzieś to już czytałem. Podobnie jak u Barnesa są u Barby celowe powtórzenia, wyliczenia, refleksyjne wprowadzenia do rozdziałów, nagłe odwoływanie się do rzeczywistości, której nie mogli doświadczyć opisywani na kartach książki bohaterowie. Pisanie o tym, że na podstawie tych samych faktów każdy może opowiedzieć inna historię, a biografia jest zawsze spekulacją, nie powalają mnie jakoś szczególnie na kolana. Zwłaszcza, że tymi spekulacjami Barba mnie pod koniec zaczął trochę zamęczać.

Gdzieś tu ginie to, co było najciekawsze od samego początku - historia człowieka, który zostawił za sobą wszystko i zaczął śnić amerykański sen, który okazał się dla niego raczej tragiczny. I historia więzi ojca z synem, co oczywiście w połączeniu z architekturą, którą się zajmują, rodzi świetne możliwości metaforyzacji (sklepienie, spoiwo, ogniotrwałość, łatwopalność…). To wszystko w pewnym momencie ginie pod przyciężką warstwą stylizacji.

Są tu i Borges, i Barnes, i tylko Barby jakby najmniej. To by była wspaniała książka, gdyby nie chochlik w uchu mówiący mi: wszystko to już gdzieś przeczytałeś.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Romansowa Teresa