Kolegium Europy Wschodniej, Marcin Gaczkowski, Tamara Duda

[RECENZJA] Tamara Duda, "Córeczka"

Dla tych, co w biegu - tak, musicie to przeczytać. Dziękuję, możecie przewijać dalej. A dla tych, co chcą jednak poniedziałkowego kazania, mam kilka tysięcy znaków o jednej z lepszych książek, jakie w tym roku przeczytałem.

–-

Zmiksowanie dramatu wojennego z komedią bywa dla pisarzy i pisarek zadaniem karkołomnym. Tamarze Dudzie jednak się udało, bo połączyła w “Córeczce” cięty język, inteligentny humor, olbrzymią wyobraźnię z miłością do miasta i kraju, w którym pewnego dnia wszystko się zmieniło.

“Gdyby to lato pozwolono mi spędzić w kriokomorze, nie wahałabym się ani sekundy. Napisałabym markerem na drzwiach “rozmrozić po wszystkim” i zapadłabym w śpiączkę”, pisze narratorka “Córeczki”, niezwykle udanej powieści Tamary Dudy, która to książka jest - co naprawdę budzi podziw - debiutem pisarki.

“Filigranowa i niepozorna, za to zwinna i wytrwała” bohaterka “Córeczki” mieszka w Doniecku i jest osobą przebojową, a gdyby nie wojna z pewnością zostałaby milionerką. Rzuciła pracę w supermarkecie i zaczęła spełniać się jako artystka. Zaczyna od niepozornych obrazków i witrażyków, by niemal po chwili realizować zamówienia na fikuśne żyrandole dla miejscowych bogaczy. Życie pełne sukcesów nie byłoby możliwe, gdyby nie szczęście do ludzi. Przynajmniej tych zatrudnianych do pracy, bo w miłości bohaterce “Córeczki” idzie - delikatnie mówiąc - marnie. Zgrany zespół do zadań wszelakich przypomina nam, że nic tak dobrze nie sprawdza się w powieściach przygodowych, jak drużyna. Jedni szukają pierścienia, a inni montują witraże w cerkwiach, by za chwilę stworzyć niewielki, acz niezwykle skuteczną jednostkę nieomal bojową.

Po wyczerpujących, acz udanych finansowo czasach przychodzi ten moment, gdy nikt już nie potrzebuje asymetrycznego żyrandolu z kamieni szlachetnych. Wybucha wojna. A raczej coś-tak-jakby-wojna. Tamara Duda w tej brawurowej, momentami nieomal stand-upowej powieści doskonale pokazuje pierwsze chwile wojny w Donbasie, to “zapadanie się w głąb króliczej nory”, podczas którego trudno ustalić kto nasz, kto ich, i czemu “oni” są czasem jak “nasi”, a czasem na kilometr widać, że to Czeczeńcy. Naszej bohaterka po krótkim szoku postanawia działać i wraz ze swoją wierną ekipą i przy pomocy mediów społecznościowych zakłada punkt pomocy dla ukraińskiej partyzantki, która prowadzi nierówną walkę z trudnym do zdefiniowania wrogiem. Bo zanim do Donbasu wkroczą Rosjanie, będą tam walczyć… no właśnie - ukraińscy Rosjanie, Rosjanie udający Ukraińców, ukraińscy Ukraińcy mówiący po rosyjsku…

“- Moje kochane chłopaki. Usiądźcie proszę, muszę wam zadać dwa ważne pytania. Pierwsze kto reflektuje na kalmary? Mam całą miskę. I drugie. Będzie wojna. Po której stronie zamierzacie walczyć?” - czasem trzeba niektóre pytania zadać wprost i pozwolić się ludziom skompromitować.

Nikt tu jednak nie dołącza do zielonych ludzików i “separów”, drużyna jest monolitem i wtedy się zaczyna. W kolejnych rozdziałach poznajemy różne oblicza wojny w Donbasie, od tragedii cywilów, przez wciągające opowieści o ratowaniu ludzi i dostarczaniu sprzętu partyzantom. Historie te są odrobinę przerysowane i momentami karykaturalne, ale może rzeczywistość wojny łatwiej znieść właśnie w ten sposób? Z pewnością łatwiej się o niej dzięki temu czyta. Im bliżej zakończenia, tym jest jednak poważniej, bo i los wojny zaczyna się robić poważniejszy. Zachwycające jest to jak Tamarze Dudzie za pomocą jednej osoby i jej drużyny udało się opowiedzieć kilkanaście poruszających wojennych historii. Chwilami miałem wrażenie, jakbym czytał reportaż gonzo, czyli taki w którym reporterka jest uczestniczką akcji, pozwalająca sobie na krytyczne, ironiczne komentarze wobec przeżywanej i opisywanej rzeczywistości.

“Jak wygląda miasto pod okupacją? Nie dacie wiary, ale normalnie. Miasto jak miasto. Autobusy jeżdżą, ludzie chodzą, sklepy są czynne”.

Jeśli ktoś chce zrozumieć jak wyglądał początek wojny w Donbasie, a nie ma siły na poważne reportaże, czy przedzieranie się przez wiadomości w sieci, to “Córeczka” będzie idealną - do tego łatwo przyswajalną - lekcją. Duda bez skrupułów i sentymentów zauważa, że Donbas był miejscem, w którym trudno było odróżnić bandytów od milicji, a wielu mieszkańców miało zupełnie gdzieś to, kto nimi będzie rządził, byle był spokój. No i z dwojga złego Rosja - nie tylko dla ogłupiałych od rosyjskiej propagandy staruszków - wydawała się krajem o wiele bardziej perspektywicznym, niż państwo z kartonu, jakim była dla nich Ukraina. “Nienawykli, niedouczeni i niegotowi mężczyźni padali pod pociskami, nie rozumiejąc, skąd padają strzały”. Mimo krytyki jest w “Córeczce” - momentami wręcz patetyczna - miłość do własnego kraju i wiele momentów lirycznych.

Innym ważnym do analizy “Córeczki” tropem jest oczywiście feminizm i rola kobiet podczas wojny. Bohaterka powieści walczy z patriarchatem instrumentalnie go wykorzystując, a Autorka jest czujna i wrażliwa na opowieści o losie kobiet podczas wojny. “Czułam za plecami siłę kobiet, które w tych samych warunkach czyniły to samo. Piekłam chleb i moje ręce sprawnie mieszały ciasto, jakby to było ich zwykle zajęcie”, opowiada narratorka powieści.

“Córeczka” to też galeria świetnie napisanych, wyrazistych postaci drugoplanowanych, jak Romuś, który “pchły w locie podkuwa”, Borysowycz, specjalista od transportu, konwoju i ratowania wszystkich z kłopotów, czy uparta jak osioł i - przy całej swojej wierze w podejrzane gusła - niezwykle momentami trzeźwa Olha Iwaniwna, babcie narratorki. Łatwo się z nimi zaprzyjaźnić, dzięki czemu ta dość obszerna powieść daje się przeczytać w jeden dzień. Zwłaszcza, gdy jedziecie pociągiem, co wiem z własnego doświadczenia.

Przekład Marcina Gaczkowskiego jest bardzo udany, choćby z tego powodu, że tylko dobry przekład sprawia, że jest po prostu śmiesznie, a ironiczne aluzje czytelne i zrozumiałe dla kogoś, kto nie skończył “kursu donbasologii stosowanej”. Do tego mamy sensowne i nieprzesadnie obszerne przypisy, oraz posłowie od autora przekładu, czego akurat jakoś nigdy nie jestem fanem, a tu wyszło przyzwoicie i nieprzegadanie. I jeszcze ta okładka Anny Waligórskiej!

Szczypta komizmu, łyżeczka ironii, wiaderko dramatu i dzielna drużyna skupiona wokół kruchej acz niezwykle dzielnej bohaterki. “Córeczka” - niezależnie od trudnego tematu i dość jednak poruszającego zakończenia - zostawia człowieka z poczuciem czytelniczego spełnienia.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Czego katastrofa następuje u Haliny Snopkiewicz?