Katarzyna Tubylewicz, Wielka Litera, Daniel Tubylewicz
[RECENZJA] Katarzyna Tubylewicz, "Szwedzka sztuka kochania"
To, że miłość niejedno ma imię, wiemy już chyba dobrze i nie zaskakuje fakt, że w książce Katarzyny Tubylewicz o “szwedzkiej sztuce kochania” znajdujemy bardzo różnorodne historie miłosne. Od życia w związkach mnogich, przez singli, po skomplikowane konstrukcje patchworkowych rodzin. Bardziej zaskakuje to, że książka naprawdę udanie zachęca czytelnika do odpowiedzenia sobie na pytania nie o to, jaki ma stosunek wobec cudzych miłości, a wobec własnego przeżywania tego uczucia.
Z rozmowy z Małgorzatą Anną Packalen Parkman, mieszkającą od lat w Szwecji literaturoznawczynią urodzoną w Polsce dowiedziałem się, że “po szwedzku wyznaniem miłości mogą być słowa ‘jag tycker om dig’, lubię cię”. Bardzo szwedzko się poczułem w tym momencie, bo wyznanie “kocham Cię” w moim języku występuje, ale za każdym razem, gdy już muszę je wypowiedzieć (w sytuacjach prywatnych posługuje się niezbyt rozbudowaną emocjonalnością), to mam poczucie jakiegoś okropnego fałszu i używania słowa, którym można sobie buty wypychać. Teraz kocha się wszystko - produkty, usługi, posty… Lubi również, ale jakoś to “lubię Cię” powiedziane do drugiej osoby brzmi dla mnie intymniej i szczerzej. Zwłaszcza, że można kochać i nie lubić, co w życiu przydarzało mi się zaskakująco często.
Są tu kobiety, które wyjechały z Polski szukając schronienia w kraju, w którym będą mogły żyć bez narażania się na homofobię, jest Maciej Zaremba i Agneta Pleijel, którzy opowiadają o swoim związku. Jest też opowieść o tantrze i rozważania o monogamii, jak i rozmowa ze Szwedem, który wylądował w Polsce i żyje mu się tu całkiem dobrze, ale jednocześnie jest to człowiek zamożny i typ kosmopolity, który odnajdzie się prawie wszędzie. W “Szwedzkiej sztuce kochania” jest sporo “pikanterii”, ale Tubylewicz nie skupia się tylko na ostrzejszych fragmentach życia swoich rozmówców, choć nie ukrywa, że ciekawi ją erotyka i rozmowa o niej. Niesamowicie erotyczna jest rozmowa z Zarembą i Pleijel, mimo że niewiele w niej o seksie, to nietrudno wyczuć napięcie między rozmówcami Tubylewicz.
Czytając ten wywiad zastanawiałem się, czy jacyś polscy twórcy potrafiliby tak szczerze mówić o swojej seksualności, o erotyce w związku i poza nim, o poszukiwaniach i fascynacjach, bez poczucia, że urażą uczucia drugiej osoby. Jako dziennikarze nawet chyba boimy się o to zapytać, dlatego że “polska sztuka kochania” wciąż w wymiarze publicznym jest dość pruderyjna. Szwedzka sztuka kochania jest zaś - przynajmniej w mojej ocenie - oparta na świadomości, że nie jest się samemu, ale też pilnowaniu własnych granic i dbaniu o to, by na przecięciu ja-ty(wy) działo się coś, co jest dla wszystkich akceptowalne. Gdy przestaje - rozstanie/rozwód niekoniecznie są tragedią.
Sporo tu autorki, bo Tubylewicz konfrontuje opowieści swoich rozmówców z samą sobą, czasem może aż nadmiernie, bo drażniło mnie wielokrotne powtarzanie tych samych tez, jak i nadmiernie rozbudowane niekiedy pytania. Jednocześnie znajduję uzasadnienie dla tej metody - oto dziennikarka sama staje się bohaterką tej książki, z którą możemy - jest Polką, wychowaną w katolickim i patriarchalnym świecie - się utożsamiać. Niestety czytając opowieści o stosunku do związków, miłości, rozwodów w Szwecji naprawdę człowiekowi robi się przykro, że aż tak lubimy sobie w Polsce utrudniać życia i na pierwszym miejscu za często stawiamy samych siebie, zamiast jakieś uśrednione dobro ogólne. Co nie znaczy, że Szwedzi i Szwedki są chodzącymi ideałami. Powszechny - przynajmniej sądząc po tej książce - brak romantyzmu nawet mnie, osobę o topornej uczuciowości, przeraża.
Katarzyna Tubylewicz znalazła własną formułę na literaturę opowiadającą o ważnych i niełatwych tematach. Łączy wywiad z minireportażem i felietonem, w żadnym z nich nie pisząc jak dziennikarka prasowa, czy zawodowa reporterka. Literacko brakuje tu czasem uważności na powtórzenia, na to by odpowiedź w wywiadzie nie zaczynała się od powtórzenia pytania (choć to zarzuty bardziej do redakcji), czy pilnowania proporcji między opowieściami, ale może dzięki temu nie dostajemy książki wystudiowanej, a taką, w której jest sporo emocji, z którymi możemy konfrontować własne przemyślenia. Bo więcej niż o Szwedach dowiadujemy się z tej książki o nas samych. I to nie bywają najlepsze wiadomości.
A jak już o miłości rozmawiamy, to w ksiażce znajdziecie zdjęcia Daniela Tubylewicza i to są naprawdę udane i dobrze dobrane fotografie.
Skomentuj posta