Parada Równości, Gazeta Wyborcza, Witold Bereś, Wolna Sobota

Dlaczego idę na Paradę? - odpowiedź Beresiowi

Dlaczego idę na Paradę?

Wydawało mi się, że w 2022 roku na to pytanie nie muszę już odpowiadać, ale byłem w błędzie, z którego wyprowadziła mnie dzisiejsza Wolna Sobota. Przystrojony w tęczową flagę dodatek do “GW” zamieścił bowiem tekst Witolda Beresia, “Biedni boomerzy patrzą na LGBT”.

Pozornie przyjazny tęczowej społeczności tekst skonstruowany wokół lektury antologii pamiętników osób LGBT+, "Cała siła jaką czerpię na życie" w finale staje się dziaderską połajanką na żenującym poziomie, który doskonale pokazuje jak złym pomysłem jest obnoszenie się z własnymi ograniczeniami poznawczymi.

Bereś pisze - zastanawiając się nad wielością określeń tożsamościowych - że zwalcza w sobie "archetypiczną niechęć do Innych" i ma nadzieję, że nie są to "atawistyczne deficyty naszego starego, boomerskiego pokolenia". Autor z tym walczy, ale jednak ma prośbę do "nowego świata", że powinien dać mu "sygnały co najmniej niewykluczające".

A co wyklucza Beresia?

Otóż język.

Po pierwsze feminatywy. Przyznaje, że "można i należy mówić 'szefowa' zamiast 'szef'", ale "histeryczne kreowanie nowego języku przy upieraniu się np. przy 'powstankach' - zamiast kobietach powstańcach - czy robienie z kobiety kierującej ciężarówką TIR tirówki jest głupawe" oraz "niszczy sens walki o nowy świat".

Zarzut "histeryczności" jest mizoginicznym argumentem sięgającym czasów, gdy kobiety określano jako "histeryczki" zawsze, gdy chciały po prostu coś powiedzieć. Niestała, gorsza od męskiej natura pań - w przekonaniu strażników patriarchatu - sprawiała, że nie można tych ich histerycznych miazmatów brać na poważnie. Bereś w swoich wywodzie dopisuje się do długiej listy patronackich mężczyzn, którzy mówią nam jak mamy mówić. A przecież kontrola języka, bycie fałszywym jego strażnikiem, to obok kontroli ciała podstawowe narzędzie homofobii i patriarchatu.

Zatem dalej w swoim wywodzie Bereś sprzeciwia się językowi neutralnemu, w którym piszemy o "staraniach aktywistów_ek". Faktycznie jest to styl, który może budzić zdziwienie, bo można użyć formy "aktywistów i aktywistek", ale ta wyliczanka wyklucza osoby, które nie są jednym, ani drugim. Znak _ jest inkluzywny, sugeruje że osoba pisząca tekst uwzględnia, że w zbiorze osób, o których myśli są ludzie o różnych tożsamościach.

Co zabawne, Bereś proponuje, by napisać po prostu "autorów". Bo przecież to mężczyzna jest ukoronowaniem stworzenia i "autorki" powinny mu się podporządkować.

Dla Beresia jest to "język agresji". Kogo wobec kogo? Tych, którzy chcą dobrze, wobec tych, którzy chcieliby być uwzględniani w naszym językowym świecie? Agresją jest to, co robi Bereś, mówiąc nam jaki język jest właściwy, a którego używać się nie powinno. Dobre rady dziadersa? Chciałoby się napisać, że nikt ich nie będzie słuchał, ale prawda jest taka, że wciąż są słuchane. Choć mam nadzieję, że nie przez tych, do których są skierowane.

Nie jest prawdą, jak pisze Bereś, że nie mówimy już o "środowisku LGBT", bo "tę frazę przejął PiS". Nie mówimy tak, bo słowo "środowisko" jest kryminogenne i oznacza - wg słownika - "grupę ludzi żyjących lub pracujących w podobnych warunkach". A my taką grupą nie jesteśmy, no chyba że za podobne warunki uznamy wszechpanujący dziaderyzm i fobizm. Jesteśmy "społecznością", bo łączą nas cele, bo wspieramy się nawzajem na przekór światu.

Bereś dodaje, że "oczekiwanie od języka, że używany w konkretny sposób naprawi krzywdy, zapobegnie łajdactwu i wycowa człowieka jest rewolucyjną, szkodliwą naiwnością". Trudno to na poważnie skomentować. Bereś nie jest językoznawcą, a filmoznawcą, więc może powinien się o filmach wypowiadać? Bo językoznawcy_czynie doskonale znają pojęcie "językowego obrazu świata". Stajemy się tym, czym mówimy. I wiele o tym już napisano. Rewolucji nie ma tu żadnej, emancypacja odbywa się przez język i poglądy Beresia są ze średniowiecza, bo tezy o "językowym obrazie świata" znaleźć można już u Lutra.

Bereś uprzedza to, co napisałem pisząc "że odrzucenie tych rewolucyjnych postaw przez nas, boomerów starających się zrozumieć Innych, kończy się zwykle agresywna drwiną", która - to jest hit - poszerza pole ludzi wykluczanych.

Jak mi zupełnie nie jest żal wszystkich wykluczonych dziadersów, strażników patriarchatu. Tak bardzo są wykluczeni, że publikują w największym dzienniku! Jak Terlikowski, który choć przez lata był jednym z najbardziej zaciekłych homofobów, który niejednego młodego człowieka wpędził w depresje, to dzisiaj po kilku mało wyraźnych przeprosinach, jest podejmowany na kulturalnych salonach. Jakże oni wszyscy są wykluczeni. Bidusie wy nasze.

Witold Bereś jest autorem książki “Statek głupców. Biedni Polacy patrzą na Usnarz”, w której mierzył się z kryzysem uchodźczym na wschodniej granicy i polskimi postawami wobec niego. I choć intencje przyświecały mu niezwykle słuszne, to sposób wykonania był niepokojący. W książce mnóstwo było patrzenia z wyższości na tych gorszych, “biednych” Polaków, którzy nie wyznają wartości autora i dość ohydnego pisanie o obcości.

Bereś zakładał m.in. istnienie “cywilizacji Zachodu”, dla której “prawa człowieka i obywatela” to najważniejsza busola, przeciwstawiając je… “Kitajowi” i “Hindi”. A dokładniej pisząc - “właśnie dlatego Zachód nie przydarzy się w Kitaju czy Hindi”.

Jak pisząc esej o Polakach, którzy nie widzą w przybyszu zza wschodniej granicy swojego brata czy siostry, można napisać coś takiego? Kitaj, nazwa nadana Chinom przez Europejczyków w średniowieczu, pobrzmiewa dziś szowinistycznie. “Kitajca” bowiem niewiele dzieli od “ciapatego” czy “wietnamca”. Poprawne pisanie nazwy kraju, o którym się wspomina, to podstawa szacunku wobec człowieka i jego pochodzenia.

Dla Beresia świat jest podzielony - na “daleki Kitaj, Imperium nad Gangesem czy Muslim World”. Kraje mają nazwy i jakoś nie wierzę publicyście, który kilkanaście stron po takim sformułowaniu apeluje, że “trzeba nauczyć się widzieć Innego”. Zachód nie musi się przydarzać w “Kitaju”, zwłaszcza, że patrząc po rozwoju współczesnego świata, wielu z nas coraz bardziej by pewnie chciało (przynajmniej w wersji kapitalizm-level-max), by to Chiny przydarzyły się u nas. Drugą Japonią już też mieliśmy być.

"Biedni boomerzy patrzą na LGBT” zatytulował swój esej Bereś. Książkę zaś: “Biedni Polacy patrzą na Usnarz”. Repertuar jest dość ubogi. Od kiedy w 1987 roku ukazał się słynny esej Jana Błońskiego, nawiązujący w tytule jak i treści do wiersza Czesława Miłosza “Biedny chrześcijanin patrzy na getto”, zaroiło się w polskiej publicystyce od patrzących na coś “biednych Polaków”.

W artykule Ziemkiewicza patrzyli na Normandię, u Semki na Grossa, w tekście Macieja Dudy zaś na samego siebie. W wywiadzie Dominiki Wielowieyskiej z socjologiem, Ireneuszem Krzemińskim biedny Polak patrzył na obcych, u Błażeja Warkockiego w "Bez Dogmatu" - na gejów, u Grzegorza Siwora - “na Rwandę”. Zdarza się też, że biedni Polacy patrzą "na uchodźców", "na zamożnych", "na Dziady", "na Afganistan", "na Indie", "na ubój rytualny", "na Polaków", "na HIV". A ponieważ większość Polaków uważa się za biednych - w podwójnym rozumieniu tego słowa - biedni Polacy przestali być figurą retoryczną, a stali się obrazem nas samych, zrozumiałym i akceptowanym.

I właśnie o to chodzi Beresiowi, by sfamiliaryzować nam “boomera”, podstawić go w miejsce “chrześcijanina” z eseju Błońskiego. Dopóki będziemy tylko patrzeć na kogoś, nigdy go nie zrozumiemy. Przyglądanie się Stańczykowi może zbliża do emocji przeżywanych przez błazna, ale wciąż nie daje szansy na przekroczenie granicy, gdzie to co “obce” - emocje, uczucia, przekonania - staje w bezpośredniej konfrontacji z nami samymi. Patrzenie jest bezpieczne, bo zawsze można odwrócić wzrok.

Bereś, samozwańczy specjalista od “obcości” w tekście z dzisiejszej GW cały czas pisze o "Inności", uporczywie podkreślając, że walczymy o prawa osób deklarujących "Inność". Walczymy o to, by to co "inne" weszło do świata jako "różnorodne". Żeby rozwalić właśnie ten - budowany między innymi przez takie artykuły - mur, oddzielający "inne", od "nasze". Bo my jesteśmy waszymi synami, córkami, z wami pracujemy i dla was pracujemy. Nie chcemy być tacy sami, jesteśmy dumni z tego, co nas różni.

Zatem już chyba wiecie dlaczego idę dzisiaj na Paradę.

Po to, by wziąć udział w święcie, które już nie jest rewolucją jak przed laty, a manifestacją tego, że ten nowy świat powoli nam się buduje.

ps. Tajfek zostaje w domu, proszę nie zabierajcie piesków na taki upał i w ten tłum.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W rosole u Musierowicz