Znak, Jacek Dehnel, J. M. Coetzee
[RECENZJA] J. M. Coetzee, "Żywoty zwierząt"
Jutro dowiemy się komu szwedzcy akademicy zburzą poranne picie kawy, a może wieczorne polegiwanie na sofie. Czekając na ten moment chciałbym przypomnieć wam o “Żywotach zwierząt” J. M. Coetzeego, które w nowym przekładzie Jacka Dehnela, w otoczeniu kilku innych tekstów i okraszone piękną okładką Doroty Piechocińskiej niedawno dotarły na półki księgarń.
“Żywoty…” to dwa wykłady Coetzeego wygłoszone na Uniwersytecie Princeton w 1996 roku. W obu autor zabawił się z osobami słuchającymi zastosowaniem metafikcji - oto zamiast słynnego pisarza, na temat ludzko-zwierzęcych stosunków wypowiada się Elizabeth Costello, starzejąca się (co jest ważne dla tej historii) pisarka, autorka ważnej powieści feministycznej.
Znający lepiej twórczość południowoafrykańskiego pisarza pamiętają pewnie, że Costello pojawiła się w jego wykładach już wcześniej. Po raz pierwszy w wykładzie zatytułowanym “Czym jest realizm”, wygłoszonym w 1995 roku w Bennington College. W symboliczny sposób pytanie zadane wtedy przez Coetzeego-Costello ustanawia ramy jej funkcjonowania w tekstach pisarza - Costello jest wyzwaniem rzuconym formule wykładu uniwersyteckiego, fikcją wprowadzaną w miejsce, gdzie dla zmyślonych opowieści nie ma zbyt wiele przestrzeni. Pojawienie się Costello rozsadza ramy wykładu, umożliwiając Coetzeemu zderzanie ze sobą często bardzo przeciwstawnych tez, błądzenie i - jak mówi Norma, jedna z nielicznych bohaterek “Żywotów zwierząt” - “pitolenie”. Wróćmy zatem do Costello.
Zaproszona do Appleton College mieszka u swojego syna Johna, fizyka wykładającego na tejże uczelni i jego żony, Normy. Swoją opowieść Coetzee zaczyna na lotnisku, od sceny chłodnego przywitania. “Ich rodzina nigdy nie była wylewna”, zauważa narrator tekstu. Costello wygłosi dwa wykłady - inauguracyjny, poświęcony filozofii i zwierzętom, drugi - na anglistyce - będzie analizą trzech wierszy, w których poeci próbują zrozumieć, a nawet wręcz wedrzeć w świadomość zwierzęcia. Coetzee zderza swoją bohaterkę i jej - czasem niekonsekwentne - wykłady z reakcjami publiczności, uczestników wydanej na cześć autorki kolacji, czy Normy, żony Johna, która wyjątkowo nie cierpi teściowej.
Wykłady Costello, a więc i książka Coetzeego z pewnością były bardziej szokujące pod koniec lat 90., gdy weganizm, wegetarianizm oraz dyskusja wokół ekologii była w kręgach naukowych jeszcze nowością. Dzisiaj, gdy zarówno badania nad zachowaniem zwierząt, ale też literatura poczyniły w tej kwestii niesamowite postępy, czyta się je jako prezentacje znanych już postaw, a nawet najmocniejsze argumenty Costello, czyli porównywanie zabijania zwierząt do Holokaustu, nie są bardzo szokujące, wydają się erystyczną rozgrywką.
To, co zaskoczy z pewnością tych, którzy nie znają tekstu Coetzeego, to nieobecność w powieści zwierząt domowych. Costello i jej adwersarze skupiają się na ssakach naczelnych i zwierzętach hodowlanych. Ostatnie dwie dekady to niesamowity rozwój nauki obejmującej zachowanie stworzeń, które żyją razem z nami - zwłaszcza psów i kotów. Publikowane w prasie naukowej, ale też popularnonaukowych książkach rezultaty doświadczeń i wieloletnich obserwacji rzucają nowe światło na dylematy, o których mówi Costello. Ciekawie by było porozmawiać z Costello dzisiaj, w świecie gdzie weganizm przestał być “modą”, a stał się w miarę akceptowalnym wyborem życiowym; gdy rozwój “ekokrytyki”, “ekopoetyki” i katastrofa klimatyczna wymuszają na fikcji poszukiwanie nowych sposobów narracji. W czasach Costello nie było jeszcze na nie rynkowego zapotrzebowania.
Przyjemność z pisania o samej książce Coetzeego odbierają mi teksty towarzyszące jego wykładom. Nie, żeby mi się nie podobały. Wręcz przeciwnie - są to komentarze fantastyczne tak literacko, jak i naukowo. Zwłaszcza opowieść antropolożki Barbary Smuts, która upomina się o uwzględnienie perspektywy zwierząt domowych i przyjaźni, a nawet miłości , która wytwarza się w relacji człowiek-zwierzę, jest tu inspirująca. Zatem pisząc, że odbierają mi przyjemność, mam raczej na myśli fakt, że niezwykle trudno po tych wszystkich komentarzach, zdobyć się na własną, niezależną myśl. Dlatego tak nie lubię książek kończących się obszernymi posłowiami tłumaczy i tłumaczek, powieści (zwłaszcza powieści) poprzedzanych przydługimi wykładami literaturoznawczymi, ustanawiajacymi ramy interpretacyjne. Ale jednocześnie dla wszystkich czytelników i czytelniczek rozczelnienie ram tej opowieści przez dołożenie kilku komentarzu dodaje uroku tej metafikcyjnej grze. Oto Coetzee wymyślający bohaterkę, która pozwala mu na wygłoszenie płomiennych wykładów kłócących się z tradycją filozoficzną, sam wpada w ramy innych komentarzy, dzięki czemu buduje tu się wielopiętrowa struktura zależności.
Coetzee prowadzi z czytelnikami i czytelniczkami wyrafinowaną grę. Zdaje sobie sprawę z tego, że - przynajmniej początkowo - będziemy stać raczej po stronie kontrowersyjnej pisarki, bo przecież kochamy zwierzęta i zgadzamy się z tym, że cierpienie nie uszlachetnia, a po prostu boli. Powoli jednak stajemy się nieufni wobec jej tez wypowiadanych z przesadną dezynwolturą, nieomal agresją. Costello możemy zarzucić brak uczuć, co zaskakuje u osoby, która tyle o uczuciach mówi. Tym samym Coetzee przerzuca empatię na osoby czytające - w czasie lektury mają nami kierować nasze emocje. Sprytne.
Warto zauważyć, że w książce zatytułowanej “Żywoty zwierząt” nie ma ani jednego żywotu zwierzęcia opowiedzianego w pełni, poza krótkimi wzmiankami o stworzeniach raczej fikcyjnych, jak Czerwony Piotruś z opowiadania Kafki, “Sprawozdanie dla Akademii”. Chyba, że autor miał na myśli ludzi, a zwłaszcza jednego człowieka - Elizabeth Costello. Finał tej powieści, w którym tuż przed lotniskiem syn przytula matkę (a uczucia w tej rodzinie przecież nie są czymś codziennym) i mówi do niej, że za chwilę będzie po wszystkim, zbliża nas właśnie do tej interpretacji. Wszyscy jesteśmy zwierzętami - pozornie nic w tym nie ma odkrywczego, choć implikacje mogą być już rewolucyjne.
Elizabeth Costello w Appleton pojawia się nagle, przez kilka dni wprowadza zamieszanie do ułożonego i przewidywanego życia społeczności akademickiej i domu Johna. Nie wiemy jakie procesy - jeśli w ogóle - uruchamia Costello. Jaka będzie jej rola? Przypomina tym samym Molly Bloom z ostatniego rozdziału w “Ulissesie”, a może jakąś boginię, która schodziła na ziemię tylko po to, by - jak to bywało w greckiej mitologii - skomplikować ludziom życie. Kimkolwiek nie jest Costello, warto ją poznać i śledzić, bo duet Coetzee-Costello to jeden z najbardziej fascynujących duetów w historii współczesnej literatury.
W “Szczelinach istnienia” Jolanta Brach-Czaina, jeszcze kilka lat przed tym nim Elizabeth Costello ujawniła się światu, pisała: “Kiedy nadchodzi śmierć, powinniśmy z wdzięcznością pomyśleć o tych wszystkich stworzeniach, które w ciągu życia zjedliśmy, bo były ofiarą służącą naszemu istnieniu. I powinniśmy modlić się do tych stworzeń. A następnym powiedzieć: jedzcie! To jest moje ciało i moja krew”. Jakkolwiek odwołanie do mszy budzić może pewne kontrowersje i robi wrażenie, to nie ma co ukrywać, że filozofka nie widzi możliwości wyjścia poza krąg śmierci i ofiary. Ale jest w tym coś jeszcze. Otóż Costello mówi: “Być może wymyśliliśmy bogów, żeby móc na nich zrzucić winę” za to, że zabijamy zwierzęta. Ofiara, która miała kiedyś - w myśl antropologii o której przypomina Costello - przebłagać bogów za spożywanie zwierząt, u Brach-Czainy prowadzi do ubóstwienia zwierząt. Może to jednak jest jakieś wyjście ze sporu, który jest nierozstrzygalny? Pewnie nie, ale podsuwam trop do rozmowy.
Rozpisałem się potwornie i ani słowa jeszcze nie napisałem o przekładzie Jacka Dehnela (a to nowy, świeżutki przekład). Otóż jestem pod wrażeniem precyzji, z jaką ten wieloznaczny tekst został przełożony. Gdy coś wam zacznie w nim zgrzytać (jak mi słowo “konik” zamiast “pasja”) poczekacie kilka, a czasem nawet kilkadziesiąt stron, żeby odnaleźć to słowo ponownie i zobaczyć jak bardzo spójne stają się fragmenty wykładów Costello, czy jej adwersarzy. Dodatkowo przypisy, którymi autor przekładu nas obdarza są bardzo użyteczne, jedynie szkoda trochę, że nie dostajemy przekładów trzech wierszy, do których Costello odwołuje się w wykładzie “Poeci i zwierzęta”. Z pewnością byłoby to dla polskiego czytelnika dodatkową atrakcją.
Brach-Czaina pisała, że “otwarcie egzystencjalne wymaga czasu i powolnego dojrzewania. Jest procesem. Narasta. Przygotowujemy się, przebudowujemy stopniowo, część po części, komórka po komórce, aż stajemy się zdolni do zrywu otwarcia”. Czy kiedyś będziemy gotowi do radykalnego zakończenia przemysłowego uboju zwierząt do własnych celów? Gdzie są granice naszej empatii i rozumienia innych istnień? “Żywoty zwierząt” to z pewnością jedna z najbardziej pobudzających intelektualnie lektur, jakie możecie sobie zaserwować, nie tylko czekając na nazwisko nowego Noblisty czy Noblistki.
Skomentuj posta