Czarne, Amos Oz, Magdalena Sommer
[RECENZJA] Amos Oz, "Na ziemi Izraela"
Nie nadrabiałem. Postanowiłem odpocząć od czytania i zająć się… redagowaniem. Work-work balance osiągnięty. Ale jednak przeczytałem kilka książek przez te dwa tygodnie i będę relacjonował. Zaczynamy od “Na ziemi Izraela” Amosa Oza, który to reportaż miał już w Polsce jedno wydanie, ale był przekładany z angielskiego (przez Monikę Czerniewską). Teraz dostajemy przekład z hebrajskiego oryginału.
Jest końcówka 1982 roku. Niemal czterdzieści lat temu Amos Oz, znany już pisarz i dziennikarz postanowił porozmawiać z tymi, którzy są “na nie”. Z przeciwnikami nowoczesności, z tymi, co przeciw pokojowym rozwiązaniom, z tymi, którzy dopiero teraz, gdy Menachem Begin z prawicowego Likudu wygrał wybory, czują że “wstają z kolan” i odzyskują swój kraj.
Oz utkał książkę wokół opozycji “my” - “oni”, ale zrobił to w mistrzowski sposób, ponieważ wybrał się na wyprawę, by zrozumieć. Ale też mówić wprost, co myśli. To, co zaskakujące, i o czym sam autor wspomina w przedmowie, to fakt, że nie używał dyktafonu, a jedynie robił notatki. “Zazwyczaj notowałem je na bieżąco, natomiast w dwóch czy trzech sytuacjach zapisałem od razu po zakończeniu”, pisze. Mimo tych utrudnień, a może właśnie dzięki nim, książkę wypełniają dziesiątki głosów ludzi, którzy niechętnie rozmawiają z dziennikarzami liberalnych mediów. I opowiadają swoją wizję Izraela, wizję przeciwko wszystkim - syjonistom, gojom, Amerykanom, Niemcom, panu na H. Wizję, w której stosowanie przemocy zawsze znajduje usprawiedliwienie. I choć Oz - profetycznie - ostrzega swoich rozmówców, że eskalowanie konfliktu z arabskimi mieszkańcami Izraela, doprowadzi do kolejnych tragedii i podziałów, niewielu to przeszkadza.
Literacko Oz pokazuje w “Na ziemii…” słuch absolutny. Doskonale oddaje sposób mówienia i bycia swoich rozmówców, różnicuje style mówienia i tworzy fascynujący obraz różnorodności światów, które spotkały się w Izraelu. Trzeba przyznać, że tłumaczka książki, Magdalena Sommer zrobiła świetną robotę. To, na co mogę narzekać, to jednak brak opracowania redakcyjnego tej opowieści. Oz pisał swoje reportaże do prasy codziennej, przez co nic nikomu nie musiał tłumaczyć - wszyscy czytelnicy rozumieli konteksty. Dzisiaj jednak dla polskiego czytelnika są one często trudne do zrozumienia i przydałoby się jednak ten tekst opracować dla lepszej czytelności. Oczywiście możemy - lepiej lub gorzej - domyślić się, o czym mówi Oz i jego rozmówcy, ale za często musiałem sięgać po telefon i sprawdzać fakty i konteksty opowiadane w tej wspaniałej książce. Niestety wstęp Pawła Smoleńskiego też niczego nie tłumaczy.
Absolutnie niesamowita jest rozmowa Oza z trzema mężczyznami w Ramalli. Jest poranek, “mała kawiarnia w bocznej uliczce”. Siada przy stoliku obok nich. Milkną. Coś szepcza po arabsku. Wreszcie jeden z nich zagaduje. I tak krok, po kroku, mimo nieufności i obawy przed mówieniem prawdy, Hassan i Naif powoli otwierają się, choć wciąż kontrolują. Proszą Oza: “Daj inne imiona. (...) I nie pisz Ramalla. Napisz Al-Bira. I też, że na Zachodnim Brzegu wszyscy chcą pokoju. Duzi i mali. Napisz, że mają dość wojny. Po co mają umierać? Napisz, że Arabom też należy się własny kąt. Może nie pisz Arabowie. Napisz Palestyńczycy, tak będzie lepiej”. Oz próbuje czytelnikom izraelskich gazet powiedzieć, że gdyby zostawić za sobą wielką politykę, religię, historię i rachunki krzywd, większość ludzi jakoś się ze sobą dogada.
Częścią książki jest też płomienne przemówienie Oza wygłoszone w osadzie Ofra. Ta założona w 1975 roku wieś była pierwszą żydowską osadą w Samarii, czyli na Zachodnim Brzegu. Mimo sprzeciwu izraelskich władz, członkowie ruchu Gusz Emunim (Blok Wiernych) uważali, że osiedlanie się na terenach palestyńskich to najlepszy sposób na umocnienie władzy Izraela na spornych terytoriach. Gdy w 1977 roku Likud wygrał z Partią Pracy, nowy rząd uznał oficjalnie Ofrę, mimo sprzeciwu tzw. “społeczności międzynarodowej”. Kilka lat później przyjeżdża tam Oz i udaje mu się wystąpić przed mieszkańcami osiedla z porywającą obroną wartości syjonistycznych, świeckich. Oz zauważa, że osady takie jak Ofra i ruchy osadnicze w rodzaju Gusz Emunim, doprowadziły do podziału między Izraelczykami, a to pęknięcie może być niebezpieczne dla całego kraju i jego przyszłości. “Każda idea mesjańska przełożona na język teraźniejszości to idea fałszywa”, mówi Oz.
Czytając Oza trudno nie zauważyć, że teksty te dużo sprawniej z pewnością sprawdzały się w aktualnym kontekście prasowym, niż zebrane w jednej książce. Z drugiej strony nie sposób nie docenić jak fantastycznym i mądrym pisarzem jest twórca “Na ziemi Izraela”, jak doskonale potrafi prowadzić rozmowy ze swoimi adwersarzami, jak fantastycznie czyta i zapisuje melodie ich wypowiedzi. Finalnie, znając późniejszą historię stosunków izraelsko-palestyńskich, trudno nie wyjść z zadziwienia, że to, czego obawiał się Oz ucieleśniło się pod postacią intifad, blokady Gazy i budowy muru oddzielającego jeden kraj od drugiego. To, przed czym ostrzegał Oz, nadeszło. Cóż, najtrudniej być prorokiem we własnym kraju, a zwłaszcza w takim kraju, który nie jeden kłopot ma przez proroków.
Skomentuj posta