Małgorzata Halber, wywiad

Małgorzata Halber: - Lubię ocalać rzeczy. Rozmowa

Czas na pierwszą rozmowę w tym roku. Porozmawiałem z Małgorzatą Halber o postanowieniach noworocznych, dorastaniu do bycia artystką i poszukiwaniu wolności w świecie, w którym trzeba o nią zawalczyć.

Halber ma dla Was nowy "Kołonotatnik", tym razem nie z jednym Bohaterem, a "z Bohaterami", ale jak za chwilę przeczytacie - nie o sprzedaży i nie o promocji jest to rozmowa. Miłej lektury!

---

Wojciech Szot: - Pożegnałaś 2022 rok?

Małgorzata Halber: - W Sylwestra miałam ochotę pójść spać przed północą, ale mąż mnie namówił, żebyśmy obejrzeli fajerwerki. I te fajerwerki, tak jak całe przywitanie roku, były bardzo niemrawe. Mamy wszyscy zbiorowe PTSD, chociaż używa się też sformułowania “zespół stresu przedurazowego” - pandemia, kryzys, wojna. Już nie wierzymy w to, że nowy rok może przynieść, raczej się kurczymy z lęku że coś się wydarzy.

WSZ - Postanowienia noworoczne?

MH - Wiesz, że mam? Łaczą się z moim słowem roku.

WSZ - Mów.

MH - “Nie”. Ostatnio spędziłam mnóstwo czasu na lekturze o późnym cyfrowym kapitalizmie, przeczytałam Byung-Chul Han, Crary’ego, Zuboff i Jenny Odell i doszło do mnie, że w czasach nadmiaru, w którym żyjemy, słowo “nie” jest bezcenne. Zgadzam się z Hanem, gdy pisze, że otacza nas nadmiar filozofii pozytywnej, przymus samorozwoju na każdym kroku, szantaż możliwościami. I to co daje spokój to słowo “nie”. Odmawianie nas uratuje, bo ten nadmiar wszystkiego nam się wpycha do uszu i oczu. .

W 2023 bardzo potrzebuję nadziei, to po pierwsze. Jako remedium na ten stres pourazowy. Poza tym postanowiłam być w 2023 roku bezczelna i roszczeniowa.

WSZ - Wydawało mi się, że ty już bywałaś bezczelna.

MH - Szczera, bezpośrednia, nie owijająca w bawełnę - tak, ale nie bezczelna. Bezczelność to dla mnie stosunek wobec świata i nastawienie wobec życia. To jest bycie jak Rafał Ziemkiewicz i jak Doda. Koniec końców bycie bezczelnym to nieprzejmowanie się tym jak wypadniesz, co sobie pomyślą o tobie inni. No i w wieku 44 lat myślę że ej faktycznie, nie muszę. Ja mam sobie swój mały światek robienia sztuki ze śmieci nie dla poklasku, tylko dla dreszczu jaki mi to daje, a to że ktoś tam coś o mnie sobie pomyśli to nie musi mi w niczym przeszkadzać, mam 44 lata, czasu już mało.

WSZ - Uczysz się od kogoś bezczelności?

MH - Od kota mojego. Kiedyś była kotkiem leczniczym, bo jak w jakiejś bajce, zawsze wyczuwała, kiedy gorzej się czuję i wchodziła mi wtedy na brzuch. Nagle, kilka lat temu, jakby zamknęła sklepik i zaczęła być roszczeniowa. To nią się trzeba zajmować.

WSZ - Roszczenia masz wobec kogo?

MH - Wobec życia. Ale też rynku wydawniczego, którego nienawidzę. Nie znoszę działów handlowych, krytyków (z całym szacunkiem), promocji, tego jak to wszystko jest odklejone od bardzo specyficznej czynności pisania. Jak właściwie stoi z tym w największej sprzeczności. Nienawidzę tego, że na okładkach książek nie pisze się tego o czym są naprawdę, tylko to co JE SPRZEDA. To jest świat hurtowni skarpet a nie pisania. Świat POZYCJONOWANIA.

WSZ - Dlatego nowy “Kołonotatnik z Bohaterami” wydajesz sama?

MH - Tak. Chociaż to było dziwne, bo nikt ze świata tego literackiego nie wykonał przede mną tej wolty, żeby wydawać sam. Ok, Jacek Hugo Bader wykonał. Najlepsze w tym jest to, że mam kontrolę nad tym jak książka wygląda ale też nad tym właśnie co się o niej pisze na tej czwartej stronie okładki. I nie mam zamiaru, w odróżnieniu od działów handlowych, przejmować się tym że trzeba szybko dosadnie sprzedać. Wiesz jakie najstraszniejsze zdanie przeczytałam w zeszłym roku? To był komentarz (oczywiście) “Jest 2022 i myślisz że ktokolwiek komentuje tekst po jego przeczytaniu”Mam w dupie taki świat, nie będę działać na jego zasadach. Taki czyli gdzie ludziom się nie chce dowiedzieć, zagłębić, nie wydawać opinii na podstawie kurwa nagłówka, bo tak są wytresowani.

WSZ - W gazecie słyszę, że “mięso” musi być na początku. Nikt wprost nie mówi, ale wiemy, że na koniec tekstu prawie nikt nie dotrze. Świadomość tego, że 90 procent osób reagujących na test, nie przeczyta go, zabija ten zawód.

MH - Pal sześć zawód, przede wszystkim traci się w wiarę w ludzi. To wszystko jest efektem inżynierii behawioralnej. Sylwia Czubkowska prowadząca Spider's Web mówi, że czymś, co nas może uratować, jest edukacja cyfrowa. Tylko kto się nią będzie zajmował, jak brakuje kasy na wszystko? To nie będą za wesołe czasy.

Kiedy mówię, że chcę być roszczeniowa i bezczelna, to mam na myśli też to, że ja nie chcę się w to bawić. Postować opinii, czytać kolejnych wpisów, skrolować. Chcę sobie mówić “nie”, nie będę się bawić w późny cyfrowy kapitalizm, idę grzebać w śmieciach, nara, haftuję brzydkie rzeczy i w ogóle nie interesuje mnie kiedy ktoś mówi mi, że coś muszę.

WSZ - “Załamanie nerwowe Małgorzaty Halber”, tak brzmiał pasek w TVN w minionym roku. Onet pisał: “Małgorzata Halber przebywa w szpitalu psychiatrycznym”. A wszystko po Twoim wpisie na FB. Czy to wpłynęło na twoje postanowienia noworoczne?

MH - To był moment, gdy machnęłam ręką na świat. Wzruszyłam ramionami i pomyślałam: “serio, naprawdę? Nic nie dorośliście”. Do bycia wystawioną na widok opinii publicznej, jestem przyzwyczajona. Od 12 roku życia każdy może mieć jakąś opinię na mój temat.

W każdym razie ja do żadnego TVN Śniadanie promować książkę nie pójdę między gimnastyką a nową piosenką Sanah, dopóki oni mnie publicznie nie przeproszą. Dzwonili od tamtej pory z zaproszeniem już trzy razy, powiedziałam “ale państwo wiedzą w jakim stanie jest w Polsce psychiatria a szczególnie dziecięca i mogli Państwo mieć wpływ na zmianę tej sytuacji, ale zamiast tego zrobili Państwo pasek z Faktu z sensacją że jestem w szpitalu, jeszcze bardziej stygmatyzując i pogarszając stan tej psychiatrii.” “No to co możemy zrobić żeby pani przyszła” pytała mnie naprawdę niewinna temu osoba. “Państwo tego nigdy nie zrobią, więc ja nigdy już nie przyjdę. Mogą mnie państwo publicznie przeprosić”. No więc już tam nie pójdę nigdy, nie żeby mi było strasznie szkoda, chociaż jako przedsiębiorczyni od Bohatera wiem jaki ma to wpływ na sprzedaż

WSZ - Pamiętasz, że mieliśmy się pokłócić o Byung-Chul Hana? Pisałaś bardzo krytycznie o jego “Społeczeństwie zmęczenia”.

MH - Ja się z Hanem w wielu momentach zgadzam. Główna teza tej książki jest bardzo trafna, ale w jego wywodziejest tak wiele dziur, braków w argumentacji, że on by nie zaliczył pracy rocznej na filozofii. W momencie, gdy pojawia się dziura w teorii, Han sięga po “argument z natury”, choć zupełnie nie definiuje czym ta natura jest tylko nagle pisze o jakichś zwierzętach w stanie natury. Tam jest tyle błędów metodologicznych że dosłownie bolą. Umówię się z Tobą na prywatne omówienie bo całą mam w zakreśleniach. Wielkie kwantyfikatory oraz chwytliwe określenia zamiast przypisów (innych niż z Arendt i Nietzschego). I mam wielki żal, bo Odell napisała dosyć podobną w treści książkę, z lepszym wywodem i osobistą perspektywą zamiast wieszczenia, ale to spowodowało, że wylądowała w kategorii poradnik, mimo że z semiotycznego nawet punktu widzenia jej książka jest lepsza. Jak czytam u Hana że żyjemy w czasie sprofanowanym, bez podania jakiejkolwiek argumentacji co to znaczy to rzucam książkę w kąt.

WSZ - A w jakim czasie żyjemy?

MH - W czasie nadmiaru. Tu mi z Hanem po drodze. Podoba mi się sformułowanie, że jest to zagrożenie autoimmunologiczne. Podobnie jak odwrócenie perspektywy Foucaulta - dzisiaj nie potrzebujemy strażnika, który by nas pilnował. Sami się w niego zamieniliśmy.

WSZ - Mnie szczególnie poruszył temat niezdolności współczesnego człowieka do prawdziwego buntu przeciwko rzeczywistości, w której żyje.

MH - To są zdecydowanie wartościowe obserwacje. W Polsce trzeba było queerowej Margot i ataku policji na młodych ludzi, by na chwilę zaczęło wrzeć. Gdyby nie te wydarzenia, nie byłoby później takiej siły Strajku Kobiet i innych protestów. To był wstrząs, mam wciąż ciarki jak o tym myślę.

Moja przyjaciółka z ogólniaka zrobiła coming-out w drugiej klasie. To była dla mnie bardzo ważna osoba - wspólna ławka i jaranie szlug za murkiem. To łączy. Jej orientacja była dla mnie czymś zupełnie bez znaczenia. Miała wspaniałą ksywę, ale jej nie upublicznię.

WSZ - A ty?

MH - Nie miałam… A nie! Miałam. Przecież marzyłam, żeby mieć ksywę i stwierdziłam, że moją szansą jest przejście z podstawówki do liceum. Jeśli będę się wszystkim przedstawiała ksywą, którą sobie wymyślę, to ona do mnie przylgnie.

WSZ - To przeważnie tak nie działa.

MH - U mnie zadziałało!

WSZ - Gratuluję. Jaka to była ksywa?

MH - Johnny.

WSZ - Po Deppie?

MH - Jesteśmy Szot z innych czasów. Po Lennonie!

WSZ - Mogłem przewidzieć. Wiesz, że to Ty mi pierwsza opowiedziałaś o Beatlesach? Oczywiście w “5-10-15”.

MH - Udział w tym programie to dla mnie trauma. Wyszła właśnie książka Jennette McCurdy “Cieszę się, że moja mama umarła” (tłum. Magdalena Moltzan-Małkowska), w której autorka, dziecięca gwiazda, opisuje jak strasznym doświadczeniem było dla niej tak wczesne rozpoczęcie kariery. To super-niszowa trauma. Dopiero dzięki tej książce uświadomiłam sobie, z jak wielką przemocą wiąże się fakt, że inni uważają cię za swoją własność, wydaje im się, że cię znają i mają do ciebie w związku z tym prawo. To jest doświadczenie bycia innym, wytykanym palcami, cały czas zauważanym.

Gdy miałam 16 lat trzasnęłam drzwiami i powiedziałam, że nigdy tam nie wrócę. Z czterech osób reżyserujących program, tylko jedna miała dziecko. Podczas kręcenie programu latem z udziałem publiczności, kierowniczka produkcji, powiedziała, że “dla bachorów wody nie będzie”. Miałam trzynaście lat, a nagrania trwały po siedem godzin - od 8 do 15. Na plan docierałam z Falenicy autobusem i tramwajem, a potem gdy dopominałam się swoich praw, słyszałam, że gwiazdorzę.

Mówienie o “5-10-15” to jak wspominanie toksycznego domu, o którym chciałoby się zapomnieć. Potrafię się z tego śmiać, mam też dobre wspomnienia, ale to jest brzemię, towot który cię oblepia. Dzisiaj interesują mnie zupełnie inne rzeczy, niż bycie w telewizji.

WSZ - Czyli?

MH - Interesuje mnie Białoszewski, rozpad, śmieci, słowa, kolory. Zamierzam w końcu przestać się tłumaczyć i robić swoje. Odmawiam bycia swoim własnym menedżerem, księgowym i agentem w jednym. Nie interesuje mnie to. Jeżeli interesuje mnie grzebanie po śmietnikach przez cały dzień i robienie z tego rzeczy, to będę to robić, a nie kombinować jakie posty napisać, by siebie wypromować. Zanim się z Tobą spotkałam, byłam na Mokotowie, drugi raz pojechał do kontenera ze śmieciami z opróżnianego mieszkania. Każdy szanujący się śmieciarz wie, że trzeba wracać na miejsce zbrodni. Znalazłem skrawki “Tygodnika Ilustrowanego” z 1928 roku.

WSZ - Przydadzą się?

MH - Może. Przyniosłam ze sobą zeszyty, coś w rodzaju dziennika z moimi zapiskami i wklejanymi do niego różnymi zdjęciami, ulotkami, znaleziskami na śmietniku. Prowadzę takie zapiski od jedenastego roku życia. Zawsze miałam poczucie, że Małgosia z “5-10-15” i Gosia z VIVY nie mają z tym nic wspólnego. To były osobne przestrzenie. Dzisiaj umiem już powiedzieć, że te wszystkie rysunki, dzienniki, zapiski, to była przestrzeń sztuki, a ja jestem - i to powiem pierwszy raz w życiu na głos - ja jestem artystką.

WSZ - Co wklejasz do notesu?

MH - To, co jakoś na mnie działa. Naklejki z Maka dołączane do “zestawu Maty”, znalezione zdjęcie Frasyniuka siedzącego w więzieniu, zdjęcie kobiety, której pamiętnik znalazłam.

WSZ - O czym w nim pisała?

MH - Nie powiem ci. Nie będę tego upubliczniać. Pokazałam go koleżance, która jest reporterką i ona natychmiast zaczęła myśleć o nim w kategoriach reportażu, a ja mam poczucie, wydaje mi się, że bliskie sztuce, że to jest tajemnica. Nie wszystko musi być produktem. Ten pamiętnik to przeżycie dla tej pani, dla mnie, nie musi być przerobione na przeżycie zbiorowe. Lubię ocalać rzeczy, ale nie muszę wszystkiego od razu pokazywać innym.

WSZ - To, co wystawiasz na użytek publiczny w nowym Kołonotatniku z Bohaterami?

MH - “Bohater” to dla mnie remedium na późny cyfrowy kapitalizm. Zwłaszcza dlatego, że jest analogowy. Mam wielką potrzebę przekształcania rzeczywistości. Noszę zeszyt i go zapisuję, bo w ten sposób tłumaczę sobie świat. Wszystko projektuję ręcznie. Z wycinków, znalezionych rzeczy układam biurwar. W tym roku zbudowałam go z dwóch makiet - 15 stron z jedną, 15 z drugą. Lubię sobie utrudniać.

Teraz wróciłam do wyszywania. Robię fartuchy. Odkryłam, że haft daje mi możliwość przeniesienia rysunku do formy właściwie trójwymiarowej. To daje sporą radość - móc wyhaftować to, co się narysowało. Na sobie mam koszulkę z własnym haftem.

WSZ - Myślałem, że to jakiś vintage w stylu Westwood.

MH - A widzisz. A to Halber na H&M za złotówkę. Tej otwartości na formę i umiejętności wykorzystywania różnych materiałów nauczyłam się w ostatnich latach. W końcu poszłam na ASP w wieku 41 lat. Moim idolem jest Joseph Beuys, który uważał, że każdy może uprawiać sztukę. I do tego chciałabym ludzi ośmielać. Marzą mi się warsztaty dla dorosłych z rysowania. Najlepiej znalezionymi na śmietniku kredkami. I na papierze ze śmietnika.

Robienie po swojemu, jest dużo trudniejsze niż robienie według jakiegoś paradygmatu. Do tego właśnie trzeba być bezczelnym. Nie w takim sensie, by innym narzucać swoje zdanie, ale by samej sobie powiedzieć - totalnie możesz to zrobić. Bezczelność dzisiaj to pozwolenie sobie na zrobienie czegoś innego, wyjście poza utarty szlak. I taką bezczelność chcę pielęgnować w 2023 roku.
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jaki był różaniec u Rolleczek?