Filtry, Marie NDiaye, Magdalena Kamińska-Maurugeon
[RECENZJA] Marie NDiaye, "Zemsta należy do mnie"
Lepiej tego roku - przynajmniej w zakresie przeczytanej literatury - rozpocząć nie mogłem. Powieść Marie NDiaye niepokoi od pierwszych stron, w trakcie lektury kilkakrotnie zaskakuje, a w finale… no dobrze, zatrzymajmy się.
Pozornie - to słowo ważne dla tej powieści, bo sama opowieść wewnętrznie jest historią o grze pozorów - mamy tu bardzo oczywistą historię. 5 stycznia 2019 roku mecenas Susane przyjmuje w swojej kancelarii mężczyznę, który prosi ją o zostanie obrończynią jego żony. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie dwa fakty. Marlyne, żona pana Principeaux zabiła trójkę ich małych dzieci. I drugi fakt (a może tylko fantazja?) - mecenas Susane jest przekonana, że zna pana P. z dzieciństwa. Dokładniej to rodzina pana P. miała zatrudniać jej matkę, a przyszłej pani mecenas kontakt z nimi miał uświadomić jak ważne jest przezwyciężenie okoliczności i przeskoczenie do “wyższej” klasy społecznej.
Kim jest Principeaux i jakie motywacje stoją za jego pomocą żonie? Czy mecenas Susane i pani Susane (jej matka) przypomną sobie, co wydarzyło się w domu Principeaux? Jak doszło do zbrodni? Dlaczego nie ma jednego klucza do odczytania tej świetnie skonstruowanej opowieści i jak w niezbyt obszerną, szybko “się czytającą” powieść można też wpleść wątek rasowy, tak żeby nie był nachalną pedagogiką? Kto kogo tu okłamuje i dlaczego finalnie cierpią kobiety, a nie mężczyźni? “Zemsta należy do mnie” to świetne połączenie inteligentnej rozrywki literackiej z powieścią filozoficzną.
“Zemsta należy do mnie” tylko pozornie jest literaturą gatunkową, dobrze skrojonym thrillerem, w którym mamy i młodą (i niezbyt spełnioną zawodową) adwokatkę, oczywistą zbrodnię, irytującą morderczynię, jeszcze bardziej irytującego męża tejże, a do tego wątki romansowe i przebitki z dawnych lat. NDiaye zdaje się próbować nabrać czytelnika, że to, co przyszło mu czytać, poddaje się tradycyjnym regułom takiej opowieści, a jednak nie - coś tu będzie osobom czytającym zgrzytać, komuś się wierzy bardziej, a komuś mniej i w ogóle czy na pewno wszystko, co tu się dzieje wydarza się “rzeczywiście”? Francuska pisarka sprawnie przechodzi od literatury poddanej gatunkowym rygorom, do nieoczywistej i niejednostronnej opowieści o uwikłaniu w patriarchat, podskórnie sączonej opresji wobec kobiet.
O tym, że mamy tu do czynienia z grą znaczeniami, świadczy już tytuł powieści francuskiej pisarki. “Zemsta należy do mnie” ma kilka źródeł. W “Liście do Rzymian” pada sformułowanie: “Umiłowani, nie wymierzajcie sami sobie sprawiedliwości, lecz pozostawcie to pomście [Bożej]! Napisano bowiem: Do Mnie należy pomsta”. Schopenhauer w "Świecie jako woli i przedstawieniu" przywołuje ten cytat, gdy zauważa, że nikt nie ma prawa do bycia sędzią karzącym za pomocą zadawania bólu. NDiaye odwołuje się zaś do inspirowanej dziełem niemieckiego filozofa "Anny Kareniny" Tołstoja, powieści, której jednym z najważniejszych tematów jest zagadnienie winy i kary za nią, a motto zostało zaczerpnięte właśnie z biblijnego listu.
W jednej ze scen “Anny Kareniny” hrabina Wrońska oskarża przed Siergiejem Iwanowiczem tytułową bohaterkę:
- “Wie pan zapewne, że już raz chciał przez nią zastrzelić się — rzekła, i brwi staruszki zmarszczyły się na to wspomnienie — w istocie spotkał ją koniec, jaki powinien był spotkać taką kobietę... wybrała sobie nawet hańbiącą śmierć!
— Nie nasza rzecz sądzić, hrabino!” (tłum. J. Wołowski)
Dla Tołstoja jedynym sędzią jest - zgodnie z biblijną wykładnią - Bóg. Czy zatem Anna nie miała prawa do zemsty na samej sobie i Wrońskim, gdy popełniała samobójstwo?
Czyn, którego dokonuje w “Zemście…” Marlyne, jest zemstą na mężu i społeczeństwie, karą dla samej siebie, przyjętą przez samoskazującą się z pokorą. Podobnie jak w powieści Tołstoja, także i w finale “Zemsty…” wyraźnie wybrzmiewa pytanie zadane czytelnikom i czytelniczkom - kto może sądzić? Jakie mamy moralne prawa do wydawania jednoznaczanych osądów? Czy zatem tytułowy podmiot, do którego należy zbrodnia, to bohaterka książki, autorka, a może osoba ją czytająca?
NDiaye, autorka świetnych “Trzech silnych kobiet” (tłum. Krystyna Sławińska) w “Zemście…” ponownie udowadnia swoją literacką maestrię, a Magdalena Kamińska-Maurugeon udanie jej sekunduje w polskim przekładzie. Bohaterowie i bohaterki powieści pozornie mówią bardzo podobnie do siebie, jednak powoli odkrywamy różnice w ich dykcji, emocjonalny chłód i ostrożność wypowiadanych kwestii. Autorka udanie żongluje formami opowiadania - świetny jest monolog morderczyni opowiadającej o swojej zbrodni, ale też panicznym i pozornie zupełnie niezrozumiałym lęku przed mężem. Ten ideał, człowiek wytwarzający wokół siebie aurę niemal “świętości”, podziwiany za ogólną ogładę, teraz tak współczujący swojej żonie i szukający dla niej ratunku, okazuje się… no to już Państwo sami doczytają.
W następującym po spowiedzi żony, monologu Gillesa Principaux, NDiaye bardzo ciekawie uchwyciła brak spójności w jego spojrzeniu na "partnerkę". Z jednej strony bohater mówi, że ją kocha i nie może nienawidzić nawet po tym, co się stało. Z drugiej - zauważa, że była dla niego “nijaka”, choć “niezależna, inteligenta” i… “zdolna uczciwie zbalansować poglądy swoje i swojego męża”. Co pan Principaux zrobił pani Principaux? I dlaczego on ma nazwisko i imię, a ona tylko imię w tej powieści? NDiaye doskonale stopniuje napięcie choćby takimi zabiegami.
Czytelnika może też zaskoczyć jedna rzecz - choć sama mecenas Susanne przyznaje, że nie jest najlepszą adwokatką w mieście i przychodzą do niej klienci z dość błahymi sprawami - dlaczego Principeaux wybiera akurat ją? Marlyne jest przekonana, że mąż “wybrał dla niej najlepszą obronę”, ale oboje - mąż i adwokatka - wiedzą, że wcale tak nie jest. Ktoś tu z nami w coś gra. I tych wewnętrznych gier w książce NDiaye jest tyle, że spokojnie można pisać z nich magisterkę.
NDiaye zadaje w “Zemście…” wiele ważnych pytań, ale nie zapomina o tym, że najważniejsze w powieści jest opowiadać i wciągać czytelników w pracowicie i precyzyjnie utkaną sieć relacji. Dobrze zacząć nowy rok od pytania “kim jesteśmy tutaj dla siebie nawzajem”. Sędziami? Czy jednak świadkami małych, codziennych zbrodni na nas samych i naszej wspólnocie? W tej powieści jest jak w Polsce w styczniu - mało słońca, niewiele nadziei, a jednak jakoś staramy się iść dalej. Warto połączyć styczeń z powieścią Marie NDiaye.
Skomentuj posta