Czytelnik, Jan Strzelecki

[RECENZJA] Jan Strzelecki, "Próby świadectwa"

“Sądu o wartości życia nie da się oprzeć na rozumie”, pisał w 1971 roku socjolog Jan Strzelecki w tomie esejów filozoficznych, na którym moją uwagę zwróciła E., wprawiając mnie w popłoch i zakłopotanie, że nie znam tego dzieła.

Niestety - niekiedy człowiek rozminie się z lekturą, a lektura z człowiekiem.

Możecie uniknąć mojego losu, nie pić go nawet naparstkiem i nadrobić lekturę “Prób świadectwa”, bo to dzieło wybitne literacko, wielokrotnie intrygujące, z intuicjami wykraczającymi poza czas i sytuację autora, o co niełatwo nie tylko w literaturze, ale - wbrew pozorom - filozofii.

“Próby świadectwa” Jana Strzeleckiego miały zaledwie jedno wydanie na początku lat 70. i mogły też Państwu umknąc. A nie powinny, bo książka to z wielu powodów intrygująca i ciekawa, będąca refleksją nad etyką i filozofią pokolenia Kolumbów, niekoniecznie próbą rozliczenia, ale też nieprzesadnej heroizacji.

Urodzony w 1919 roku Strzelecki po wrześniu 1939 roku brał udział w powstaniu Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej, redagował pismo "Płomienie" i miesięcznik „Młodzież Socjalistyczna” wydawany przez PPS-WRN. W powstaniu warszawskim był dwukrotnie ranny. Powstanie ale też “namacalne sąsiedztwo getta warszawskiego i jego zagłady” - jak pisał w “Gazecie Wyborczej” Jan Jedlicki - było “przeżyciem, które go uformowało i które najmocniej odcisnęło się w jego aksjologii”. Jedlicki: “Na fundamencie tego doświadczenia, przekutego w świadectwo, umocowana została etyka wyłączonego środka: pozostawia ona podmiotowi moralnemu tylko dwie możliwości - opór albo uległość”.

Skromne rozmiarami “Próby świadectwa” ciekawe są jednak nie tylko ze względu na temat i podjęte refleksje, ale z powodu języka. Język dla Strzeleckiego jest bowiem plastycznym tworzywem, po które - jak na socjologa przystało - sięga nieśmiało. Autor “Prób…”, na które składa się trzydzieści sześć krótkich esejów, szuka swojej drogi pomiędzy opisem, a poezją. Zaczyna od cytatu z Baczyńskiego, incipitu z wiersza-lamentacji, w którym poeta określa wojnę jako "lata te straszne, lata wąskie". Strzelecki pisze o “drugim dojrzewaniu” podczas wojny. To ładne stylistycznie. Autor z ostrożnością sięga po metaforę, zawsze znajdując w niej konkret, który daje się nanizać na konstrukcję eseju. Przede wszystkim jednak pisze niesamowicie piękną polszczyzną, pamiętającą jeszcze modernizm, ale już idącą w kierunku kształtu języka, w jakim go obecnie używamy. Tyle zachwytów.

Jedlicki zauważył, że autor “Prób…” lubił nieasertywne formy literackie. “Próby”, “ślady”, “rozważania”, jak pisał historyk, sprawiają że “po latach teksty te są zaproszeniem do rozmowy z nieobecnym już, niestety, autorem”. I rzeczywiście, czytając miałem ochotę na dialog. A skoro dialog jest niemożliwy, to mam kilka refleksji.

Strzelecki już w pierwszym tekście zakreśla pole swojej refleksji nad człowiekiem. Mówi, że człowiek w obliczu okrucieństwa ucieka się do wartości, o których istnieniu nikt nie musi go uczyć. To jakby “naturalna” reakcja obronna. Wymiar zbrodni - pisze Strzelecki - zwiększa się wraz z “oddaniem życia wartościom”. Etyczna odpowiedzialność ofiary, co samo w sobie jest konceptem niezwykle trudnym i dziś raczej podważanym w innych kontekstach, polega na tym, by “zabijając nas zabijali coś o wiele niż my ważniejszego”. Egzystencja podczas wojny była - dalej Strzelecki - egzystencją zagrożoną, ale “zagrożenie przyjmującą jako rodzaj wtajemniczenia”.

“Myśmy wiedzieli, czym jest braterstwo”, pisze Strzelecki. I to jest zdanie bardzo dobrze skonstruowane. I zdanie kluczowe dla tego eseju, w którym pojęcie “braterstwa”, a więc “tkwienia głęboko wewnątrz słowa »my«” nadaje cel istnieniu. Świat widziany w perspektywie “braterstwa”, zauważa autor “Prób świadectwa” to świat przeżywany “w poczuciu powinności bycia innymi, niż jesteśmy”. Przyglądanie się biografom Kolumbów w perspektywie tego eseju staje się o wiele ciekawsze, przyznaję.

Strzelecki tworzył swoją próbę ujęcie fenomenu wojennej wspólnoty młodych ludzi skazanych przez historię na “drugie dojrzewanie” na przełomie lat 60. i 70., a więc jeszcze wiele lat przed esejem Błońskiego, w czasach raczkującego dopiero feminizmu i bardzo sytuacji polityczno-społecznej określonej Marcem 68’. Z tych choćby przyczyn czytając go ponad 50 lat później trudno nie odczuć, że autor momentami bardzo próbuje nie stworzyć hagiografii, którą będzie można sprowadzić do “oleodruku języka potocznego”, jednocześnie to robiąc.

Próbuje wykazać Strzelecki jednolitość postaw egzystencjalnych (“przedmiotowe filozofie nie mogły stać się naszymi filozofiami”) w sytuacji zagrożenia wojennego, co jest wizją atrakcyjną, choć uproszczoną. Piękna jest ironia, gdy pisze:

“Jeśli pojęcie sytuacji granicznej było jednym z naszych pojęć, to nie dlatego żeśmy czytali Jaspersa, tylko dlatego, żeśmy żyli trwale w sytuacjach, którym cechy graniczności istotnie przysługiwał”

Ale jest to jednak manipulacja i wyższościowa postawa “praktyka” nad “teoretykiem”. Drobne zgrzyty w tej niezwykle pięknej książeczce czynią ją jeszcze ciekawszą.

Przez “my” rozumie Strzelecki bardzo nieliczną zbiorowość. Jak wyglądało wojenne “siostrzeństwo”, czy “braterstwo” oznaczało wspólnotę wiernych? Co z tymi, którzy etos opisywany przez Strzeleckiego wyznawali dla własnych korzyści? Pytań, które można zadać do tej niewielkiej książeczki mam sporo, oznaczają one jednak nie odrzucenie tego, o czym pisze zamordowany w 1988 roku socjolog, ale uznanie wagi jego rozważań. I pewne niebezpieczeństwo całkowitego zaufania tym refleksjom.

Pisze Strzelecki, że podczas wojny “nasza historia otwarła nas na tamtą”, gdzie podział na panów i niewolników był podziałem ustanawiającym cały możliwy świat. Historia w tym ujęciu przestaje być przedmiotem racjonalnym, a staje się czymś przydarzającym się - jak pisał Kapuściński przy okazji recenzji jednego z reportaży Krall - w relacji człowieka z człowiekiem. Gadamer pisał, że “porządek, w jaki układają się dzieje powszechne, nie daje się w swojej konieczności rozpoznać lub zgoła przewidzieć. Nie ma owego charakteru związku przyczyn i skutków”*. Do niedawna ta refleksja nie budziła we mnie odpowiedniej grozy. Skoro niczego w historii nie daje się przewidzieć zgodnie z racjonalnością, to co nam pozostaje? Jak uratować historię? Strzelecki zdaje się znajdować rozwiązanie. Pisze:

“Przestaliśmy więc czynić z rozumu ostateczną wyrocznię tego, co godzi się mniemać człowiekowi. Nie odrzuciliśmy rozumu, ale opieraliśmy go na tym, co go przekracza”.

Co przekracza rozum w sytuacji skrajnej? Można mieć nadzieję nie musieć nigdy stawiać sobie pytań tej natury, ale ostatni rok pokazał, że może to nieuniknione? Historia sama w sobie, czy raczej to - jak pisał Jerzy Jedlicki w "Źle urodzonych" - “jak ją w sobie ugniatamy”, nie jest “układem zapewniającym wcielenie wartości”, ostrzega nas Strzelecki.

Dla Strzeleckiego najważniejsze wartości to szacunek dla życia, “uznanie człowieczeństwa w każdym, a nie tylko w członkach własnego plemienia” i miłość. Wojna była czasem doświadczenia “kruchości tych prawd”, ale i odkrywania ich “najgłębszego w człowieku zakorzenienia”.

“W naszym oporze nie chodziło o ocalenie nas samych”, pisze Strzelecki, wzbudzając moją nieufność, ale i chęć zrozumienia i przytaknięcia. Jeśli chcecie lektury, która uruchomi w was pytania, a jednocześnie - jak na książkę będącą jednak próbą określenia pewnego rodzaju filozofii własnej - po prostu dobrze się czyta, sięgnijcie po Strzeleckiego.

* H.-G Gadamer, "Rozum, słowo, dzieje", tłum. M. Łukasiewicz i K. Michalski, Warszawa 1979.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Romansowa Teresa