W.A.B, Dorota Konowrocka-Sawa, Richard Powers
[RECENZJA] Richard Powers, "Zadziwienie"
Richard Powers to jeden z tych pisarzy, którzy mnie fascynują i na których książki rzeczywiście czekam. Problem w tym, że jest to też pisarz, który mnie irytuje, który literacko często rozmija się z moimi potrzebami i estetykami mi bliskimi. Ale wciąż ma w swojej literaturze coś, co hipnotyzuje i przyciąga. Trudna jest ta nasza relacja. Ale trwa i mam nadzieję, że trwać będzie jeszcze długi czas. A teraz kilka tysięcy znaków o “Zadziwieniu”, powieści po którą naprawdę warto sięgnąć.
---
Robin upuścił szklaną miskę. “Roztrzaskała się na kawałki”, z których jeden skaleczył go w piętę.
Rok temu chłopiec wybuchnąłby płaczem lub złością. Rok temu nie poszedłby po miotłę, by posprzątać nieporządek. W rok można bardzo wiele zmienić w życiu neuronietypowego dziecka. Przynajmniej w powieści Richarda Powersa, “Zadziwienie” (tłum. Dorota Konowrocka-Sawa).
Chyba żadna osoba pisząca nie imponuje mi tak, jak Powers. Przez “imponuje” nie uznaję automatycznie arcydzielności jego twórczości (do tej mam sporo zastrzeżeń), ale podkreślam mój szacunek dla ryzyka, które podejmuje. To pisarz o spektakularnej wręcz rozpiętości idei, które próbuje opowiedzieć za pomocą beletrystyki. Powers w każdej książce pokazuje, że chodzi mu o coś więcej, niż samo pisanie i opowiadanie historii.
Powersowi chodzi o to, by zmieniać sposoby patrzenia na to, co nas otacza, tym samym wspierając społeczne zmiany. Czy to tworzy wybitną literaturę? Zależy jakie kryteria oceny i “wybitności” przyjmiemy. Ma bowiem autor “Listowieści” oczywistą skłonność do sentymentalizmu, pozornych naiwności i powtarzania sloganów, ale może ma to sens? Może właśnie czułość i nadwrażliwość, które rodzą się z takich sposobów opowiadania, są nam potrzebne, by uruchomić zmiany? O tym właśnie jest “Zadziwienie”.
W powieści, która znalazła się w finale nagrody Bookera, Powers opisuje życie astrobiologia, Theo Byrne i jego dziesięcioletniego syna Robina, u którego zdiagnozowano m.in. zespół Aspergera i zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Theo decyduje się jednak nie leczyć syna metodami farmakologicznymi, a stosuje jedynie metodę neurofeedbacku, która nawiązuje do współcześnie stosowanej metody terapeutycznej, będąc jednak jej rozbudowaną wersją, do której zaangażowano sztuczną inteligencję i umożliwienie ludziom „zbliżenie” między ich mózgami. To science-fiction, do tego odrobinę new-age’owe w swoich najbardziej drażniących momentach.
Zanim jednak dojdziemy do tych wydarzeń, spotkamy bohaterów powieści pewną bezchmurną jesienną nocą oglądających przez teleskop gwiazdy. Na wyprawę w Appalachy ruszyli, gdy “znów dały o sobie znać problemy z rówieśnikami”. Robin, “smutny, osobliwy prawie dziewięciolatek”. Theo jest astrobiologiem, człowiekiem badającym wszechświat w poszukiwaniu innych planet. Astrobiologia to też zajęcie z pisania scenariuszy - na podstawie danych spływających z oddali, naukowcy i naukowczynie próbują odczytać, co wydarzyło się w miejscu, na które spoglądają. Jest więc Theo idealnym bohaterem w książce, która próbuje pokazać, co wydarzy się za chwilę (to, że będzie to upadek demokracji, nie powinno nikogo zaskoczyć) i jest de facto rozbudowanym, beletrystycznym rozważaniem nad tym, jak szukać mechanizmów, które pomogłyby nam przeciwstawić się nadchodzącym tragediom. Powers szuka ich właśnie w opowiadaniu innych światów, przyglądaniu się zachowaniu neuronietypowego dziecka, czy neuronaukach.
Wielką nieobecną bohaterką tej powieści jest Alyssa, zmarła niedawno matka chłopca i żona Theo. Widziana oczami syna jest postacią idealną - czułą, mądrą, uważną, pomocną. Dla Thea - odważna, pełna pasji i zaangażowania. Idealna, martwa bohaterka. Oczywiście ten wyidealizowany obrazek, który powstaje z rozmów ojca z synem, zostanie odrobinę przybrudzony, ale nie da się ukryć, że Powers wkłada wiele energii w to, by Alyssa wydała nam się kimś, kto mógłby zmienić świat. Ale zginął w wypadku samochodowym.
Jest tu sporo zachwytu “nami Ziemianami”, mimo świadomości, że gdzieś popełniliśmy błąd i pędzimy w stronę katastrofy. Jednocześnie jest to katastrofizm i wizja science-fiction przypominająca w swoim uproszczeniu netflixowy serial, a co poniektóre nadprzyrodzone wydarzenia z “Zadziwienia” budziły wyłącznie moje zadziwienie.
Wspaniała jest za to poetyckość języka Powersa, jego umiejętność opisywania przyrody jest niezrównana, niestety towarzyszą jej często sformułowania godne pisarza na C. Powers chce dobrze, chce poruszyć czytelników pokazując im, że świat, który stworzyliśmy, stworzyliśmy nie tylko sobie, ale i tym, którzy przyjdą po nas. Stąd w powieści oczywiste odniesienia choćby do Grety Thunberg, która stała się bohaterką naszych czasów nie tylko dzięki temu, co i jak mówi, ale dzięki temu, że bardzo potrzebujemy świętych walczących za sprawę. Potrzebujemy naszemu poczuciu winy nadać inny sens, a on przychodzi właśnie z takimi postaciami jak Thunberg, czy książkami jak “Listowieść”, czy “Zadziwienie”. ,
Z pewnością problemem w lekturze “Zadziwienia” jest również oczywistość odniesienia się pisarza do “Kwiatów dla Algernona” Daniela Keyesa (tłum. Krzysztof Sokołowski). Każdy kto czytał tę klasyczną już powieść science-fiction będzie wiedział, dokąd zmierza historia opowiedziana przez Powersa. Można jednak liczyć na to, że już dziś niewiele osób pamięta o Keyesie i da się Powersowi zaskoczyć.
Powers napisał “Zadziwienie” wierząc w brzmiącą dość banalnie prawdę, że dzieci są przyszłością świata. Dzieciństwo dla autora “Listowieści” jest momentem laboratoryjnym, w którym dorasta nie tylko człowiek, kształtują się jego neurony, ale i powstaje świat, który nastanie. Innymi słowy - skoro tylko młodzi mogą zmienić świat, to trzeba zrobić wszystko, by im w tym pomóc, a nie ograniczać ich możliwości. Dlatego Theo wybiera dla syna eksperymentalną terapię, czy raczej stara się podążać jego ścieżkami, niż nakierowywać go na swoje drogi).
Powers po raz kolejny próbuje do swojej literatury zaprząc trochę zbyt wiele koni - "Zadziwienie" to opowieść o neuronietypwości, ojcostwie, żałobie, katastrofie klimatycznej, kilku teoriach naukowych, gwiazdach, upadku liberalnej demokracji, a nawet - już na pierwszej stronie - problemie nadmiaru światła na Ziemi. Trochę tego za dużo. Ale czasy mamy takie, że nie mamy czasu i cóż - wszystko wszędzie naraz.
Finalnie, jak przystało na człowieka, który przez jakiś czas studiował fizykę, Powers stara się nam przypomnieć, że wszystkie kryzysy są kryzysami naszej wyobraźni. Jeśli zaczniemy myśleć inaczej, kierować nasze zmysły na inne elementy, będziemy w stanie przezwyciężyć wszystkie kryzysy. Nie jestem w pełni przekonany, czy naprawdę są nam do tego potrzebni neuronietypowi chłopcy i zmarłe matki, ale rozumiem, że dla kogoś neurotypowego (i żyjącego) może to być atrakcyjne w poszukiwaniu sposobów ucieczki z matni.
Czy ten antropocentryczny zachwyt nie jest czasem przesadzony? Powers chce dać czytelnikom i czytelniczkom nadzieję, że możemy coś jednak jeszcze zrobić. I choć może to nie do końca mu się udaje, to przynajmniej dostajemy kolejną, wciągającą i intrygującą - przy wszystkich swoich mankamentach - powieść. Eksperyment, który w literaturze przeprowadza Powers wciąż jest fascynujący i wart lektury.
Skomentuj posta