Słowo/obraz terytoria, Karol Gromek, Marcelina Obarska
[RECENZJA] Karol Gromek, Marcelina Obarska, "Historia dotyku"
To jest dziwna książka, a ja lubię dziwne książki. Takie, z którymi nie wiadomo, co zrobić (poza lekturą), pozornie nieprzydatne; napisane z przyczyn trudnych do zidentyfikowania, zacierające granice między gatunkami literackimi. Niekoniecznie udane w przyjętych powszechnie kategoriach “udatności”, za to otwierające “coś” w osobie czytającej. “Historie dotyku” Karola Gromka i Marceliny Obarskiej są właśnie taką książką - książką dziwną, kaprysem tandemu złożonego z teatrolożki i dramaturżki (czasem też poetki) oraz filozofa i kulturoznawcy (czasem też dramaturga).
Na “Historie dotyku” składają się 702 fragmenty poświęcone refleksjom nad dotykiem, jego rodzajami, ale też opowieści wychodzące poza tytułowy temat, ale wciąż związane z dotykiem, gestem i performatywnością. Czytając tradycyjnie, nie przeskakując - ponumerowanych - fragmentów, łatwo wciągnąć się w autobiograficzne narracje autora i autorki, choć trzeba przyznać, że autobiografia podmiotu męskiego była wyraźniej zarysowana, zdecydowanie dominująca. Mimo tego, że są w tej książce fragmenty, w których podmiot żeński i męski spotykają się, co podkreślone jest zmianą rodzaju czasownika, to zdecydowanie męska, wyrażająca silne, homoerotyczne pożądanie, opowieść była dla mnie wyrazistsza. I niekoniecznie świadczy to tylko o czytającym. Można czytać też nielinearnie, co jest o wiele bardziej satysfakcjonujące. Można - zrobiłem to wczorajszego wieczoru - przeczytać też same przypisy. Ale to już dla hardkorowców.
O czym to jest? Gromek i Obarska dzielą się z nami swoimi refleksjami dotyczącymi dotyku i cielesności, próbując dokonać rzeczy niemożliwych - skatalogować rodzaje dotyku, zmapować momenty, gdy ze zmysłu, którego działania jesteśmy nieświadomi przechodzimy do nadmiernego niemal uświadomienia sobie oddziaływania dotyku. Dotyk, na co wielokrotnie zwracała uwagę współczesna filozofia, przez wieki był zmysłem niedocenianym. Arystoteles twierdził, że wzrok “posiada większe znaczenie niż dotyk”, co wystarczyło, by filozofia zamieniła się w opowieść o tym, co widzialne lub niewidzialne. Bóg jest w końcu stworzycielem "nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych". Jednocześnie to Arystoteles pisał w "O duszy", że postrzegamy dotykiem. Miał z jego opisem zresztą grecki filozof najwięcej problemów. Pisał o jego relacji z człowiekiem: “Gdy jednak chodzi o dotyk, sprawa nie jest jeszcze jasna”. Pewność, że w przypadku pozostałych zmysłów wszystko jest jasne, świadczy tylko o tym, jak mało uwagi dotykowi poświęcano przed Arystotelesem.
W “Historiach dotyku” znajdziemy zarówno rozważania filozoficzne o dotyku, odwołania do filozofii, czy psychologii, jak i autobiograficzne refleksje, niekiedy wręcz zadziwiające bezpośredniością, na którą czytelnik biorący do ręki książkę, może nie być przygotowany. I na tym polega dziwność i nieoczywistość tej książki. Ani to esej filozoficzny o dotyku, ani dialog między dwoma osobami, ani zbiór refleksji i “mądrych cytatów”. To książka do przeżywania i zadawania pytań sobie, trochę przez to niewygodna i uwierająca. “Świętą częścią mojego ciała są koniuszki palców”, piszą Gromek i Obarska i zadają pytanie - czy coś się zmieniło, gdy zamiast naciskać, zaczęliśmy dotykać, przesuwać opuszkami palców po gładkich powierzchniach ekranów? “Przecież nie staliśmy się bardziej delikatni”, zauważają. Efekt - być może - jest odwrotny. Oto staliśmy się bardziej brutalni niż kiedykolwiek, bo wiadomość o dziesięciu najładniejszych kotkach na wiosnę dotyka się tak samo, jak tę o tragiczniejszym wymiarze.
“Eros czyni gesty, ale nie mówi” - tak w tłumaczeniu Iwaszkiewicza brzmi fragment z Kierkegaarda. Autor i Autorka “Historii dotyku” wybierają jednak współcześniejszy przekład Hammermeistera, w którym “Eros gestykuluje, nie mówi”. Różnica między jednym a drugim jest uderzająca. Czy autorowi “Bojaźni i drżenia” chodziło o Erosa, który wciąż jest rozgadany, ale tylko ciałem, a może o Erosa, który z rzadka jaki gest uczyni? Co ciekawe Gromek (bo to jego fragment) przyjmuje interpretację bliższą intuicji Iwaszkiewicza, Eros o którym pisze objawia się poprzez “uległość, otwartość, oddanie, niewinność, ufność, lgnięcie do drugiego ciała - wszystko to wyrażone cielesnym językiem”. Meandrowanie z “Historiami dotyku” po różnych historiach jest niezwykle przyjemne. Przynajmniej intelektualnie.
W "Szczelinami" Wit Szostak, a raczej jego bohaterka pisze wiersz poświęcony dłoniom i dotykowi. Zauważa w nim, że dłonie są "zawsze pozbawione maski", za to mogą służyć do jej zakładania. Dotyk nas zawsze zdradzi. Możemy oszukiwać wzrokiem, mową ciała, ale trudno oszukać dotykiem. Jolanta Brach-Czaina w eseju o wiśni ze “Szczelin istnienia” pisze, że do porozumiewania się z wiśnią nie jest nam potrzebny wzrok. "Wystarczy dotykać", zauważa. Dotykanie warg - to z "Wniknięcia" - jest "wkraczaniem w rytuał naturalny, w porządek świata".
Dotyk przynosi dużo więcej niespodzianek niż wzrok. Przemiany nawierzchni i naszego jej odbioru następują tak szybko, że nie możemy się na nie przygotować. Na dotyk - odbierany, ale i oddawany - niemal nie da się przygotować. Dotknąć możemy prawdy, dotknąć możemy istnienia, czy zatem relacja pomiędzy nami, a światem opiera się na dotyku? Często - dodajmy - dotyku zaledwie wyobrażonym, przewidzianym - nie dotykamy, bo wiemy (przeważnie bojaźliwie) co nas może spotkać. Nie każdy z nas może o sobie powiedzieć: “jeśli mogę czegoś dotknąć, to dotykam”, jak zrobiła to Brach-Czaina w jednym z wywiadów.
We fragmencie 271 Obara i Gromek zwracają uwagę na to, że w kulturze chrześcijańskiej dotyk odgrywa - jak już go dostrzeżemy - niezwykle ważną rolę. Oto całuje się stopy figury, stułę księdza, kładzie rękę na głowę podczas modlitwy… Trochę szkoda, że wiele w tej książce atrakcyjnych zaczynów, a niewiele wielkich wypraw w filozofię, czy historię kultury. We fragmencie 638 piszą: “Myśleć o zdarzeniach jako o sytuacjach dotykania to poddać się pokusie, by wszystko opowiedzieć inaczej, na nowo”. I dalej zauważają, że takie patrzenie na człowieka i jego relacje ze światem “wydaje się z początku fascynujące - odkrywcze i świeże”. Ale czy refleksja nad dotykiem, poddanie go próbie opisu, katalogu, ujęcia w ramy niemożliwego opisu, nie sprawia, że przestaje on być niewinny?
“Historie dotyku” przypominają mi w jakiś sposób człowieka, który otwiera drzwi drącemu się kotu. Zwierzę, które do tego momentu rozpaczliwie pożądało znaleźć się po drugiej ich stronie, nagle znajduje inny obiekt godny refleksji. Drzwi zamykamy, kot w krzyk. I czasem przejdzie przez próg, ale to wcale nie będzie początek wielkiej, kociej wyprawy. Kot (modelowy kot) wróci, by znowu nas nękać swoimi wątpliwościami wobec drzwi, klamki i naszego udziału w tym sprzysiężeniu. Gromek i Obarska nie potrafią wydostać się poza te opisy i fragmenty, filozoficzno-autobiograficzne winietki, całą pracę przerzucając na czytelnika. Czytelnik może być kotem chętnie wracającym do punktu wyjścia, ale może też chcieć poznać świat poza tą - chyba trochę rozpadającą mi się - metaforą. I mieć tej dziwnej lektury dość. Ale warto spróbować, bo mało wokół nas dziwnych książek.
el
28.03.2023 18:13
Errata: jest Obara winno być Obarska