Czarne, Znak, Agnieszka Pajączkowska, Tomasz Macios, Ann Marks
Na marginesie "Nieprzezroczystych" i biografii Vivian Maier
“Monidło mogło oznaczać nobilitację, symboliczny awans, dawać poczucie, że się wreszcie zasługuje na obraz malarski - unikalny i piękny - na coś, czym można dodać sobie znaczenia, co pomaga fantazjować o lepszym poziomie życie”, pisze Agnieszka Pajączkowska w książce o chłopskiej fotografii.
Kto z Państwa ma w domu monidła dziadków, albo rodziców? A może ktoś ma swoje? Monidło, podobnie jak drukowane “święte” obrazy były honorowymi ozdobami chłopskich chat w XX wieku, a i pewnie niektóre dotrwały do naszej codzienności. Warto spojrzeć na nie jako dokumenty epoki, opowieść o aspiracjach, marzeniach i lękach. Tak robi Pajączkowska i ja wam bardzo lekturę jej książki polecam.
Oprócz “Nieprzezroczystych”, ukazała się właśnie bardzo ciekawa acz niezbyt dobrze wydana (co za okropny papier!) biografia Vivian Maier. Ann Marks w „Vivian Maier. Niania, która zmieniła historię fotografii” (tłum. Tomasz Macios) przez chwilę pisze o czymś, co dzięki książce Pajączkowskiej chętnie przeniósłbym z trzeciego na pierwszy plan.
Zatem nim znajdziemy się na polskiej wsi tuż przed II wojną światową, zajrzyjmy za ocean.
Ponoć nowożeńcy mieli ze sobą niewiele wspólnego poza trudnym charakterem. On - inżynier w fabryce ciastek. Ona - guwernantka i służąca w domach bogatych Amerykanów. Czas - lata 20. XX wieku. Gdy urodziła się im córka o ładnych imionach - Vivian Dorothy - przez krótką chwilę wydawało się, że dożyją wspólnej starości. Rok później on porzuca rodzinę. Mija kilka lat i ona z córką wyjeżdża do rodzinnej Francji.
Po sześciu latach, w 1938 roku, w przeddzień wojennej hekatomby, Vivan Dorothy Maier i jej matka wracają do Stanów Zjednoczonych. Dziewczynka o ładnych imionach nie pamięta już angielskiego. Na szczęście była - jak pisze jej biografka, Anne Marks - „inteligentna, dociekliwa i zaradna”. Namiętnie przyswajała wiedzę. Chodziła do kina, a książki i gazety wręcz pożerała, byle tylko nauczyć się angielskiego. Ta sama pasja zdobywania wiedzy sprawiła, że została jedną z najsłynniejszych fotografek na świecie. Co prawda sława dopadła ją dopiero po śmierci, ale historia zna wiele takich przypadków.
Matka Vivian Maier, jak pisze Anna Marks, również fotografowała. „Kiedy [Viviane] w dzieciństwie mieszkała w dolinie, jej matka jako jedyna posiadaczka aparatu cieszyła się pewnym prestiżem”, pisze Marks. Biografka przechodzi do opisania narodzin fotograficznej pasji u Vivian, ale my zatrzymajmy się przy tym zdaniu.
Jesteśmy w latach 30., na francuskiej prowincji. Matka Vivian żyje skromnie, pomaga jej siostra, która została w Stanach i pracuje w domach najbogatszych nowojorczyków. Ale matka Vivian ma aparat. I płynący stąd prestiż. Czy przychodzono do niej po zdjęcie? Czy gdyby przejść się po domach w Saint-Bonnet, można by znaleźć zdjęcia wykonane przez Marie Jaussaud? Czy robienie zdjęć było tylko pasją, czy zawodem? O słynnej córce i jej pasji powstały fascynujące książki, jej matka - jak tysiące innych wiejskich fotografek - pozostaje poza radarem historii.
---
Więcej o książce Pajączkowskiej przeczytacie w tekście, do którego kierunek zwiedzania oferuję wam tutaj. A do biografii Maier warto zajrzeć, mimo papieru.
Skomentuj posta