Muza, wywiad, Gazeta Wyborcza, Wojciech Przylipiak
[GAZETA WYBORCZA] "Zakupy w PRL. Niektórym do dziś jest po prostu wstyd, że byli zmuszeni do kombinowania, oszukiwania"
Bareja sprawił, że dzisiaj widzimy te czasy "na śmiesznie", a przecież nikomu nie było do śmiechu, gdy musiał stać w kolejce. To było poniżające.
Wojciech Szot: Zajmujesz się pisaniem książek o PRL. A jaki jest Twój PRL?
Wojciech Przylipiak, autor książki "Zakupy w PRL" : Trochę mroczny, a trochę fajny. Wychowywałem się w latach 80., więc najlepiej pamiętam ich końcówkę i przełom dziesięcioleci.
Co zapamiętałeś?
Syf. Nie umiem tego inaczej nazwać. We wspomnieniach wydaje mi się, że naprawdę było szaro. Knajpy (jak już zacząłem do nich chodzić) - koszmar, ciągle ktoś dostawał w pysk, dookoła pełno bandziorów, których w Słupsku nazywaliśmy trollami. Kulturalna pustynia. Gdyby nie podziemie muzyczne, underground - i to dosłownie, bo był też klub o takiej nazwie - to by się w Słupsku nic nie działo.
Moje wspomnienia nie różnią się od tego, jak wielu moich rozmówców pamięta ten czas. Bywa w nich sielsko, w końcu to dzieciństwo, pojawia się też nostalgia. Godziny spędzone na podwórku, organizowanie na nim olimpiady sportowej, gra w karty, w nogę, zbijaka. Pamiętam, że założyliśmy zespół, takie własne Lady Punk, nawet zorganizowaliśmy koncert w jednej z blokowych piwnic, z playbacku oczywiście wszystko szło, ale bilety sprzedawaliśmy.
Gdzie się chodziło w Słupsku na zakupy?
Do Składnicy Harcerskiej. Tam się chodziło pooglądać. Był też Pewex i Bomis. Co to? Sklep z technicznymi i elektronicznymi towarami, mieli nawet jakieś pierwsze komputery Commodore! Mieliśmy też Rolniczak, rolniczy dom towarowy. Dzisiaj, w dobie nostalgii za PRL, często chwali się architekturę domów handlowych, odkrywa w nich perełki modernizmu. Rolniczak perłą nie był - ogromny blaszany klocek w centrum miasta. Do dzisiaj straszy.
Na osiedlu-blokowisku Zatorze mieliśmy kiosk Ruchu i Supersam. Kiosk to było miejsce, do którego zaglądałem najczęściej. Najpierw po gazety dla mamy, potem po papierosy dla ojca i czasem jakieś komiksy dla siebie.
Kiedy myślimy o handlu w PRL, to do głowy przychodzą nam ikony - papier toaletowy na sznurki, puste półki, kartki. W twojej książce nie brakuje opowieści o nich, ale co odkryłeś dla siebie?
Świat reklamy. Wspaniałych projektów witryn sklepowych, ale też tych drukowanych, malowanych. Do tego reklamowe murale, ściany budynków. Ze swojego Słupska pamiętam takie wielkoformatowe reklamy Lotonu, Izokar. Albo giewexy, czyli Pewexy dla górników. Coś o nich słyszałem, ale dopiero pisząc książkę, przyjrzałem im się bliżej. Odbyłem kilkadziesiąt rozmów z ludźmi, którzy byli związani ze sprzedażą - od sklepowych po właśnie twórców reklam.
Skomentuj posta