Znak, Jacek Dehnel, William Faulkner
[RECENZJA] William Faulkner, "Gdy leżę, konając", tłum. Jacek Dehnel
Książka wirtuozerska, majstersztyk, w którym nie ma zbędnych słów. Wielkie dzieło, w którym można zatopić się na kilka wieczorów.
Nowy przekład Jacka Dehnela wzbudza kontrowersje samą zmianą tytułu, ale była ona konieczna, o czym za chwilę kilka słów napiszę.
Co tu się wyczynia? To pytanie towarzyszy czytelnikowi powieści Faulknera od pierwszego jej zdania. "Jewel i ja wracamy z pola, idąc ścieżką gęsiego". Kim jest Darl, narrator pierwszego fragmentu "Kiedy leżę, konając"? Co się dzieje w szopie, z której dochodzi dźwięk piły Casha? I dlaczego "Addie Bundren nie mogłaby sobie wymarzyć lepszego cieśli, lepszej skrzyni, coby w niej lec"? Strona po stronie, narratorzy powieści Faulknera odkrywają przed nami swój świat. Ale nigdy do końca. Zawsze bohater, czy narrator wiedzą więcej niż my. Naszym zadaniem podczas lektury jest układanie puzzli. I zagłębianie się w dziwny, mroczny świat bohaterów tej powieści.
Napisano o tej książce już tomy, ma hasło w odpowiednich encyklopediach, więc wyjaśnień akcji państwo poszukają w sieci. Skupić bym chciał się na dwóch intuicjach, które towarzyszyły mi podczas lektury.
Czytając Faulknera wydaje mi się, że jednym z tematów tej powieści jest godność i walka o nią. Amerykański pisarz nie spodobały się współczesnym coachom życia. Cierpienie tu nikogo nie uszlachetnia. Ubóstwo jest po prostu ubóstwem, a "moja matka jest rybą", jak mówi Vardaman, jeden z synów - być może najmłodszy, ale to nie jest oczywiste - Addie Bundren. Temat godności pojawia się już na samym początku "Kiedy leżę...". Oto Addie Bundren umiera i patrzy jak jej syn Cash z mozołem przygotowuje dla niej trumnę. Jednak słowo "trumna" pojawia się tu dopiero po dłuższej chwili. Gdy Addie żyje, żaden z narratorów nie odważa się go wypowiedzieć.
I to leżenie, którego niestety oszczędziła nam poprzednia tłumaczka dzieła Faulknera, Ewa Życieńska. Jacek Dehnel przywraca leżeniu i patrzeniu właściwe im znaczenie. Nie jest to przecież leżenie, które jest tylko oznaką słabości. A leżenie momentami wręcz władcze. Świat - przynajmniej przez chwilę - kręci się wokół Addie Bundren.
Faulkner: "She is propped on the pillow, with her head raised so she can see out the window..."
Życieńska: "Pod głowę jej podłożyli poduszkę, żeby mogła wyglądać przez okno..."
Dehnel: "Leży oparta na poduszce, z uniesioną głową, żeby mogła patrzeć przez okno..."
Dwie sprawy uderzają od razu. U Dehnela Addie Bundren patrzy. I to patrzenie jest kluczowe, bo wokół niego rozgrywa się dramat pierwszej części powieści. I leżenia. A nie podłożenia poduszki, nie wyglądania.
"Addie Bundren, co umiera w samotności, skrywając dumę i złamane serce. Zadowolona, że odchodzi. Leży tam, oparta wysoko na poduszkach, coby patrzeć, jak Cash buduje trumnę, mając baczenie, żeby jej nie spartaczył, bo przecież te chłopy to niczym się nie przejmują...".
Addie Bundren leży. I panuje nad sytuacją. "Szorstkim, mocnym, nienadwątlonym" głosem woła syna chwilę przed śmiercią. Scena śmierci i to, co się po niej dzieje, są rozpisane mistrzowsko. Gdy już wydaje nam się, że wszyscy są pogodzeni z odejściem kobiety, spada deszcz, a Vardaman wybiega z chaty w szaleńczym, wizyjnym pędzie. Tu Faulkner mógł sobie pozwolić na wybujały, ekspresjonistyczny język i widać, że jest to pisanie dopracowane co do najdrobniejszej frazy.
Faulkner miesza stylistyki, języki, sposoby opowiadania. Bohaterowie odróżniają się od siebie sposobem formułowania myśli, zbliżaniem się do strumienia świadomości. Dehnel wspaniale to oddaje, a lektura może traci przejrzystość, którą osiągała poprzednia tłumaczka, ale zyskuje na zbliżeniu się do oryginału.
Bardzo podoba mi się również fakt, że - podobnie jak Tarczyński w "Świetle w sierpniu" - Dehnel również przywraca faulknerowskie neologizmy. Mamy zatem, przykładowo, "nieulampioną ścianę" w miejscu "unlamped wall", zamiast "ściany bez lampy", jak tłumaczyła poprzednia tłumaczka. Zdecydowanie wolę nieulampioną ścianę.
Czy czytać? Czytać, próbować zmierzyć się z tym dziełem, bo życie bohaterów Faulknera nie zostaje tu wykorzystane do stworzenia powieści z kluczem, umoralniającej, quasi mitologicznej opowieści o siłach zła i dobra czy naturze.
Faulkner pisze inaczej, nie nakładając na swoich bohaterów gotowych klisz, wsłuchując się w swój/ich język i z niego wyprowadzając cały świat.
Niezwykła lektura.
Michał
17.08.2024 18:03
A cóż to za głupawy tytuł? Czy można konać stojąc? I jaki sens jest tłumaczyć po wielkiej tłumaczcie Ewie Życieńskiej? Po co niby? Pan Dehnel poniósł spektakularną porażkę translatorską tłumacząc H. Jamesa, co znakomicie wypunktowała pani Umiastowska-Kopeć. Mało mu?