Agora, Ewa Wilczyńska
[RECENZJA] Ewa Wilczyńska, "Dziewczyna w czarnej sukience"
Do Jadwigi podchodzi nieznajoma. “- Niech się pani przejdzie po Miłoszycach - mówi. Matce ludzie powiedzą, kto jest mordercą”.
Jednak nie powiedzieli. Kto zabił Małgosię? Odpowiedzi na to pytanie będzie kilka. Jedna z nich doprowadzi do skazania niewinnego człowieka, Tomasza Komendy. Gdy po latach wyjdzie z więzienia, stanie medialną sensacją. Pytań o Małgosię nie zadawano już zbyt często. Niesłusznie skazany mężczyzna to dla świata o wiele ciekawsze, niż zamordowana w drugiej połowie lat 90. XX wieku dziewczyna.
Ewa Wilczyńska w “Dziewczynie w czarnej sukience” upomina się o zmianę narracji. Choć reportaż poświęcony “zbrodni miłoszyckiej” wydaje w czasach, gdy nazwisko Komendy sprzedaje egzemplarze, decyduje się na opowiedzenie tej historii z perspektywy, w której to ofiara, a raczej ofiary zbrodni, są najważniejsze. I to już robi na mnie wrażenie. Bo przecież można było napisać to tak, żeby się sprzedało, żeby przykuło wzrok, żeby było “true crime”. I opakować w przewidywalne, “klikalne” obrazki.
Zamiast sensacji w “Dziewczynie…” mamy do czynienia ze świetnie udokumentowanym reportażem, będącym efektem kilkuletniej pracy, w którym poza opowiedzeniem historii, ważne stało się poruszenie wątków dotyczących etyki dziennikarskiej. A to zawsze grząski grunt - nie każdy chce się w to pakować. Tym bardziej, gdy dotyczy to kolegów. Wilczyńska zmierzyła się jednak nie tylko z ogromem materiały ale i problemami, które ona implikuje. Za to wielki szacun.
“Zima jest bardzo mroźna, nocą temperatura spada do minus kilkunastu stopni. Małgosia wkłada granatową kurtkę, białą czapkę z pomponem, do kieszeni wciska czarne rękawiczki”. Jedzie z koleżankami do Miłoszyc na sylwestrową imprezę w Alcatraz. Czasy są dziwne. Raczej biedne, choć niektórym udało się dorobić. Raczej smutne, bo kraj jeszcze nie otrząsnął się po transformacyjnym szoku, ale też całkiem wesołe - disco polo podbija dyskoteki, a “Bravo” sprzedaje się w rekordowym nakładzie. Ludzie próbują jakoś ułożyć się w tym wszystkim. Młodzi szukają odskoczni, dorośli też - alkoholizm jest plagą. Dzieją się jednak też rzeczy straszniejsze, o których się nie mówi. Dopiero brutalne morderstwo Małgosi sprawi, że więcej będzie się mówiło o fali gwałtów na kobietach. Więcej nie znaczy dużo.
Wilczyńska pracując dla “Wyborczej” śledziła tzw. sprawę Tomasza Komendy, ale napisała książkę zdecydowanie wykraczającą poza prasowe doniesienia. Reporterka rekonstruuje to, co działo się wokół morderstwa, zwracając szczególną uwagę na wątki, które wciąż nie zostały w pełni wyjaśnione, I które już zapewne nigdy wyjaśnionymi nie będą. To też książka o tym, że przestępstwa seksualne przez lata były traktowane z pobłażaniem, bagatelizowane i zamiatane pod dywan. Ale w sprawie miłoszyckiej jest wiele niepokojących tropów - dlaczego prokurator i sąd wierzyły niepewnym ekspertyzom, dlaczego zadowalano się najprostszymi odpowiedziami, dlaczego wielu tropów nigdy nie podjęto? Wilczyńska zadaje w swoim reportażu pytania, których czasem przez lata nikt nie zadał.
Podobało mi się tempo tej książki i jej kompozycja. Rozdziały są krótkie, bardzo prasowe, ale jednocześnie w dobrych momentach wprowadzające kolejne wątki. Dzięki czemu w tym chaosie zaczyna panować jako taki porządek. Mam też - od czasu pracy w “Gazecie…” - wielki szacunek do dziennikarzy i dziennikarek, którzy łączą codzienną pracę w redakcji z pisanie książek, długofalowymi projektami wymagającymi innego strukturyzowania myśli. Nie jest to łatwe zadanie.
Książka Wilczyńskiej ma niezbyt atrakcyjny tytuł i takąż okładkę. Z jednej strony szkoda, bo mam wrażenie, że za mało się o tej książce mówiło. Z drugiej - świetnie, w końcu ktoś nie epatuje oczywistościami, a rzetelnie opowiada krok po kroku o co chodziło w jednej z największych porażek polskiego wymiaru sprawiedliwości. Wilczyńska zauważa - w podcieniach tej książki - że jest to również porażka mediów - zarówno tych miejscowych, uwikłanych w lokalne rozgrywki, jak i tych krajowych, które interesowały tylko sensacyjne nagłówki.
Szkoda, że książka Wilczyńskiej nie została doceniona przez jury nagrody im. Kapuścińskiego choćby znalezieniem się w 10 najlepszych tytułów. Należało się choćby za to, że refleksja autorki wykracza poza to, czego spodziewa się czytelnik. Jak inaczej opowiedzieć coś, co już wszyscy - wydawałoby się - opowiedzieli? Wilczyńskiej sporo się udało. Fernanda Melchor mówiła w jednej z rozmów podczas finału “Kapuścińskiego”, że niezwykle ważne jest wspieranie lokalnych mediów. Czytając Wilczyńską myślałem o tym samym - jak sprawa zbrodni miłoszyckiej by się ułożyła, gdyby ich w ogóle nie było? Strach pomyśleć.
Sięgnijcie po Wilczyńską, bo to jest kawał porządnego dziennikarstwa. Dość unikatowe dzisiaj w Polsce zjawisko.
Skomentuj posta