
Janusz Maćczak, Mova, Sulari Gentill
[RECENZJA] Sulari Gentill, "Martwy pisarz", tłum. Janusz Maćczak
“Martwy pisarz” wydał mi się tytułem idealnym na początek urlopu nie tylko ze względu na tytuł i moje serdeczne uczucia wobec osób piszących.
W zwyczajnych, domowych warunkach, staram się nie czytać kryminałów, bo każdy, nawet najpodlejszy, muszę skończyć. A to skutkuje niedospaniem często z winy dzieł o dość podrzędnej proweniencji. Nie czuję się po czymś takim najlepiej. Tym razem jednak celem było właśnie niespanie. Oraz to, bym nie umarł z nudów podczas powtarzalnych etapów tzw. dalekiej podróży. Zatem postawione przed twórczością Sulari Gentill zadania należały do niewygórowanych.
Wszystko się powiodło - dotarłem do celu zostawiając za sobą nie tylko Polskę ale i przeczytaną książkę, o której mogę powiedzieć tylko tyle, że opowiada historię Theodosi Benton, która rzuca studia w Australii i przylatuje do mieszkającego w Lawrence w Stanach Zjednoczonych starszego brata. Gus jest prawnikiem i niedawno został partnerem w renomowanej kancelarii. Ma zatem kasę i wiele powodów, by trzymać się jak najdalej od kłopotów. Pojawiająca się “deus ex machina” młodsza siostra, zwłaszcza na pierwszych stronach kryminału, zwiastuje jednak duże kłopoty.
Jak już wspomniałem, marzeniem Theo jest zostać pisarką. Jak zamierza to osiągnąć? Pisząc. A gdzie pisze się najlepiej? W kawiarni. Takiej, do której przychodzą inni pisarze. Okazuje się, że w Lawrence jest kilka miejsc okupowanych przez aktualnych lub przyszłych pisarzy.
(Ten wątek przypomniał mi wizyty we Wrzeniu Świata, gdy stolik dalej swoją książkę kończyła Dorota Borodaj - czulismy wspólnotę losu, choć ja pracowałem nad szybciej się zużywającymi tekstami. Nie byliśmy osamotnieni w naszej niedoli, ale o tym może raczej w autobiografii, jak dożyję wieku bardziej odpowiedniego dla autobiografii)
Theo wybiera Benders, w którym jak się okazuje, pisze słynny Dan Murdoch. Jak zdradza opis wydawcy - korekta nie wyłapała kiksa na okładce książki, gdzie uparcie pojawia się Dan Mudroch - doświadczony pisarz zostanie nie tylko przyjacielem Theo, będzie służył jej wsparciem w trudnym procesie pisania debiutanckiej powieści, ale zostanie też tytułowym trupem. Gdzieś około 40 strony.
Theo pisze, Dan jej pomaga, Gus robi to, co robią prawnicy, a tymczasem na pewnym tajnym forum internetowym wrze. Otóż okazuje się, że dobiega końca Projekt Frankenstein i anonimowi internauci wierzący w teorie spiskowe planują powstanie, by dokonać oblężenia Labiryntu. Co to ma wspólnego z książką Theo, a - jeszcze bardziej - z nieukończonym maszynopisem Murdocha? Dlaczego warto nie podpisywać pierwszej podłożonej pod nos umowy wydawniczej? Sporo pytań, odpowiedzi też na tyle dużo, że gdy Gentill w finale “Martwego pisarza” będzie je rozwikływać, zajmie jej to kilka stron.
Nie jest źle - mamy tu opowieść o prepersach, którzy budują domy z bunkrami i wieżami strzelniczymi, mamy toksycznych rodziców, którzy spełnienie znajdują w komunie hipisów na Tasmanii, mamy przerysowaną (choć nie aż tak bardzo) opowieść o rynku wydawniczym, o męskiej przyjaźni i wspierającym się rodzeństwie.
Mamy w końcu też opowieść o wyznawcach teorii spiskowych i sile internetu. Gentill sięga też po ciekawy motyw “porzuconych zabawek”. Powstała cała masa filmów i książek o tym, co robią zabawki, gdy już przestaną być towarzyszami zabawy. A co z pisarzami, których już nikt nie chce czytać? Komu mogą być potrzebni? Czy martwy pisarz to tylko ten, który nie oddycha? Gdyby była to powieść z innymi celami, niż zajęcie mnie na czas lotu, można by z tego wątku zrobić coś z ambicjami.
Mieszkająca w Australii autorka świetnie wykorzystuje też fakt, że dla jej bohaterki Stany Zjednoczone to jednak coś dziwnego. Kulturowe nieporozumienia i ciekawostki na temat samych Australijczyków są tu dawkowane w odpowiednich odstępach czasu.
Byłoby nawet lepiej niż “nie jest źle”, gdyby Gentill była bardziej pomysłowa w sytuacjach, gdy bohaterom potrzebna jest pomoc w walcem ze złem. Otóż wtedy nagle pojawiają się pieniądze. Duże pieniądze. A to spadek po dziadku, a to kolega z domem za grube miliony, czy znajoma z helikopterem. Nawet odklejona od świata rodzina prepersów budujących dom-fortecę skądś ma na niego pieniądze (skąd, tego nie wiemy).
Nie jestem - jak zostało wyżej powiedziane - zbyt częstym czytelnikiem kryminałów, ale dostrzegam, że we współczesnych powieściach z tego gatunku, pisarze często sięgają po łatwo dostępne, duże pieniądze, gdy nie wiedzą jak inaczej pokonać problemy, które napotykają ich bohaterowie.
Nie wiesz jak uciec z pułapki? Niech twoja psiapsi-miliarderka nadleci helikopterem. Nie macie psiapsi-miliarderki? No co wy…
Czytając Gentill pytanie “kto za to wszystko płaci” pojawiało mi się w głowie zdecydowanie zbyt często.
Janusz Maćczak tłumaczył starannie, choć momentami niestety bohaterowie mówią, jakby czytali instrukcję obsługi pralki. Kto mówi: “On nie jest moim partnerem randkowym”? Jest takich kiksów kilka.
Nie mam szczególnie wyrafinowanych oczekiwań wobec kryminałów, ale chyba w “Martwym pisarzu” zbyt często miałem wrażenie, że gdyby główna bohaterka zrobiła to, co każdy na jej miejscu by zrobił, to autorka musiałaby napisać zbiór krótkich opowiadań.
Poza tym jest tak, jak być powinno.
Skomentuj posta