Prószyński i S-ka, Bogdan Wojdowski, Diane Chamberlain, Uwe Schulz, Święty Wojciech, Katarzyna Markiewicz, Kamil Markiewicz, Michał Bałucki
Co czytamy w pociągu?
Całkiem niedawno jechałem pociągiem do Olsztyna, co wydarzeniem jest mało ciekawym i przeważnie spędzanym przeze mnie w autystycznej pozycji z głową w książce, ale tym razem specjalnie dla was, tak jest - specjalnie dla was, drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy - spytałem wszystkich współpasażerów (5 osób) o to, co czytają, bo czytali wszyscy.
Nieładnie kłamać… przyznaję, o nic nie pytałem, po prostu zapuszczałem żurawia będąc ciekawym, z czym naród jedzie. Chciałbym unikać stereotypów, jestem świadomy, że oczami wydawcy szczupła blondynka z zamiłowaniem do słodkiego różu i lekkich błękitów powinna czytać równie lekkie i błahe romansidło i oczywiście chciałbym napisać tekst, w którym nasza bohaterka będzie czytać “Madame Bovary”, ale mam dla nas wszystkich wieści kiepskie. Otóż pani w kolorze żółty-blond-jest-super czytała “W cieniu” Diane Chamberlain. Oto opis wydawcy:
“Mara, przyjaciółka Joelle D’Angelo, podczas narodzin pierwszego dziecka dostaje wylewu, który powoduje nieodwracalne zmiany w mózgu. Zrozpaczona Joelle zwraca się o wsparcie do jedynego człowieka, który rozumie jej ból, Liama, kolegi z pracy i męża Mary. Ich przyjaźń stopniowo przeradza się w coś więcej – coś, przed czym nie sposób uciec.”
Mara i Liam nie założyli spółki z ograniczoną odpowiedzialność. To taka mała podpowiedź, jakbyście nie znali dalszego ciągu tej opowieści. Wydawca był na tyle zdesperowany, że za blurby robią “Heat” i “Candis” a cytaty z tych jakże ważnych mediów nie dotyczą omawianej książki (co wydawca skrupulatnie usunął z internetowej notki).
Kolejna podejrzana książka, tym razem pani trochę starsza i z klasy żakietowej. Sympatyczna blondynka o włosach koloru blond-mniej-jajeczny czytała “Pojednanie. 12 prawdziwych historii” (tłum. Katarzyna i Kamil Markiewiczowie). Książka wydana przez wydawnictwo Święty Wojciech ma ładną okładkę i mieści się w niej to, co zapowiada tytuł. Uwe Schulz napisał dwanaście opowiadań, z których po lekturze jednego już wiem, że są to straszne drętwoty, gdzie bohaterowie nie są wyraziści, oni są ultra-wyraziści, cytuję:
“Ulf Theilmeier to mężczyzna rzucający się w oczy, choćby z powodu żylastej sylwetki. Przez większość roku chodził w sandałach ortopedycznych i szarych medycznych skarpetach. Ma dwa metry i cztery centymetry wzrostu, a na głowie wieniec kręconych, przerzedzonych i już od osiemnastu lat poprzetykanych siwizną włosów. Z tych osiemnastu lat Ulf Theilmeier przeżył dziewięć, aż do dziś, jako pastor w dzielnicy Nordstadt.”
Niemiecka literatura zna lepsze charakterystyki postaci:
“Twarz jego zamknięta, blada i pełna wdzięku, otoczona włosami barwy miodu, z prostolinijnym nosem, miłymi ustami, z wyrazem uroczej i boskiej powagi, przypominała rzeźby greckie z najszlachetniejszej epoki i przy czystej doskonałości formy posiadała tak niepowtarzalnie osobisty czar, że widz miał wrażenie, iż ani w naturze, ani w plastycznych sztukach nie spotkał nic równie szczęśliwie udałego”
[Sami se zgadujcie skąd to, podpowiem, że tłumaczył Staff]
Osoba numer trzy w naszym przedziale (kobieta z doświadczeniem, kierująca się złotą zasadą “jest pan mężczyzną, to pan pomoże tej ładnej pani”) dzielnie wertowała aktualny numer “Polityki”. Czwarta postać okazała się być studentem polonistyki (przykładnie wychudzony i o fryzurze odpowiednio nieaktualnej) i biedaczek próbował wczytać się w “Błyszczące nędze” Bałuckiego. Po co - próbowałem być taktowny i nie zapytałem. Osoba moja zaś starała się skupić na opowiadaniach Wojdowskiego z tomu “Maniuś Bany”, co jest zadaniem nie dla optymistów wakacyjnych.
Nie jesteśmy optymistami. O ile może w “Polityce” czytelniczka znalazła jakieś ukojenie na skołatane nerwy, to pozostałe osoby czytelniczo taplały się w nieszczęściach, zdradach, tragediach (choć z pojednaniem) i gorzkiej prawdzie małych miasteczek. Chyba najlepiej wybrał student polonistyki, bo choć “Błyszczące nędze” czyta się koszmarnie a dla współczesnych pisarzowi najwięcej wypieków na twarzy dostarczał fakt, iż w książce przedstawiono romans księdza z zakonnicą, to jest to powieść stateczna i pozytywistycznie optymistyczna.
Wakacyjne wyjazdy to najlepszy moment na nadrobienie lektur, na które w codziennym wysiłku czytelniczym nie ma czasu, tych starszych, z okładkami w stanie rozkładu, papierem pożółkłym i kawowym kleksem. Niekoniecznie ambitnych.
“Niech pani już siada. Mamy do domu jeszcze tyle… Taki świat drogi. I to po ciemku.” (z Wojdowskiego)
Skomentuj posta