Leopold Buczkowski, Instytut Wydawniczy PAX

Leopold Buczkowski, "Czarny potok"

“Cienki, rudawy świt poszerzał się nad mętnym pagórkiem chmury, pod którą, na prawo, dogasała łuna, ale nie było jasniej koło nas, ciągle wisiało czarne sukno na oczach i łzawiły powieki.”

Tak mi można pisać. I choć to książka o wojennym szaleństwie, to jest w niej tyle lirycznych opisów świata, że można by obdzielić niejedną powstałą w ostatnich latach powieść. Niezwykły, wstrząsający, porywający - “Czarny potok” sprawił, że przez ostatnie kilka dni trudno mi było się skupić na innych lekturach.

Czemu o tej książce nie usłyszałem w liceum? Czemu pozwolono mi przeżyć trzydzieści lat bez jej lektury? Jak można rozmawiać o Holocauście czy w ogóle o wojnie bez jej znajomości? Po lekturze “Czarnego potoku” Leopolda Buczkowskiego czuję się wystawiony do wiatru przez wszystkich moich pedagogów i samego siebie również.

Nielinearna opowieść o wojnie na Podolu, gdzie na ulicach Szabasowej, w lasach i na polach wokół niej krążą jak widma bohaterowie powieści Buczkowskiego - Żydzi, Polacy, leśne bandy, naziści, kobiety, dzieci a nawet psy i ptaki mają tu do zagrania ważną rolę. Buczkowski daje nam głównego bohatera - zecera imieniem Heindl - i jest to chyba jeden z niewielu ukłonów w stronę klasycznej powieści, choć i to nie do końca. Heindl bowiem bywa pierwszoosobowym narratorem “Czarnego potoku”, ale w wielu miejscach znajdziemy narrację trzecioosobową a także różne formy mowy zależnej. Niemożliwe jest zorientowanie się w topografii okolic Szabasowej, podobnie jak odnalezienie się w czasie i chronologii wydarzeń okazuje się niewykonalne. Buczkowski wpuszcza czytelnika w sam środek wojennego chaosu, sprawiając że czuje się on zagubiony i bezbronny a kilka powtarzających się wątków wcale nie ułatwia lektury. Pomiędzy skrajnym okrucieństwem a niesamowitością przyrody, zezwierzęceniem i wielkimi prawdami o człowieku - wielowymiarowość “Czarnego potoku” naprawdę zaskakuje.

“To wszystko razem bardzo ponura rzecz - pędzić życie wśród rozdzierających krzyków mordowanych ludzi, przypatrywać się zamarzaniu dzieci z nagimi szyjami w śniegu. Nawet jak mi się tu teraz ptak pojawi na drzewie - śledzę go jak wroga, to wszystko zmusza mnie do podtrzymywania w sobie drętwej złości podejrzenia. Nie można tak żyć.”

Nie wiem czemu nie pojawił się “Czarny potok” w mojej edukacji? Coś tam najwyraźniej nie zadziałało. Buczkowski - jak gdzieś przeczytałem - przypuszczał, że dopiero za kilkadziesiąt lat (czyli teraz) jego powieści będą zrozumiałe. Faktycznie chyba dzisiaj łatwiej czyta się tą rozbełtaną powieść, bo jednak do powieści eksperymentalnych w postmodernizmie trochę się przyzwyczailiśmy. Tym bardziej uważam, że powinna być to lektura obowiązkowa. Oczywiście diabeł za uchem podpowiada mi, że pewnie sporym problemem dla wizji wojennej jest fakt, że większość bohaterów książki Buczkowskiego to Żydzi, ale może już byśmy usunęli antysemickie uprzedzenia z naszego kanonu? Dzięki Buczkowskiemu łatwiej zrozumieć czym jest wojna - ogarniającym wszystkie zmysły chaosem, który prowadzi ku szaleństwu. To się niewielu autorom udało w prozie pokazać. Niezwykłe.

Zachęcając was do lektury “Czarnego potoku” muszę napisać, że tym co stanowi o jego dodatkowej, wielkiej wartości, jest język, z którym Buczkowski wyczynia rzeczy niezwykłe. Autor wręcz szaleje słowotwórczo, bawi się onomatopejami, zaskakującymi związkami frezeologoicznymi i dość karkołomnymi czasem porównaniami. O ile w dialogach wydaje się, że pieczołowicie portretuje język mieszkańców Szabasowej, tak w opisach ulirycznia się i dąży w stronę surrealizmu. Coś niezwykle pięknego, zatem kilka cytatów.

“Podniosło się troszeczkę nad ziemią fioletowe słońce. Ziemia na zboczach zaczęła parować żółtawym kożuszkiem” “W południe deszcz ustał, wiatr odprowadził chmury na północ. Z pól i łąk podnosił się biały, cienki obłoczek i sczezł przekroczywszy wysokość lasu. Rozpłynął się na tle nieba. Ścieżki polne dymiły się pod słońcem, podnosiła się trawa, po źdźbłach żyta ściekały krople. Na drutach telefonicznych do Szabasowej wisiały krople, zlewały się na łuku i spadały.”

“Ciasno i ubogo jest na Przedcmentarnej. Wrony siadają na płotach, wśród zadartej bielizny, przeczyszczają dzioby i przypatrują się dzieciom budującym pałace w uliczkach. Szpaki ze śmiechem przesypują się po wysokich topolach za cmentarz, a jeszcze wczoraj dzieci Chuny Szaji stały pod płotem i cieszyły się słońcem. Latem drzewa oplatają się wysoko, aż po korony, dzikim chmielem, gęsta jeżyna trzeszczy pod nogami. W krzakach kipiel ptaszków i wysoka, błękitna trawa zasłaniająca siwe macejły. Jesienią bywało cicho, w półmroku rosły tajemnicze i rzadkie kwiaty i częściej olbrzymie żuki i pająki opasłe właziły do chałupy. Dzwoniła łopata. A zimą gęsto i pusto. Majaczyły się tylko czerwono-niebieskie nagrobkami z czapkami śniegu, zaciszne dla noclegów zajęczych.”

“Ulica była pusta. Okiennice zamknięte, tylko z Grand Hotelu buchała na drogę smuga światła; nad dachem dym sznurujący prosto do nieba. Za hotelem uliczki getta, sterczą połamane futryny jak zawalony wiatrak. Snuł się tu jeszcze niedawno, w letnie wieczory, tłum ludzi. Zimą dzieci biegały na ślizgawkę, zgarniały śnieg z poręczy targowiska i jadły, żeby się przekonać, czy jest smaczny. Robotnicy z kobietami rozsiadali się na ławkach, dowcipkowali, gryźli słonecznik.

Bzykały muchy, chodziły indyki. A w oknach zawiniętych bluszczem do późna błyszczało zielone światło księżyca, zakochani całowali się w altanach. Ciepłe były płyty kamienne chodnika, a na nich dzieci na czworakach lub czepiając się rączkami ogrodzeń stawiały pierwsze chwiejne kroki. Wesołe psie gonitwy, za nimi panowie na przechadzce. Żebracy rozwijali w bramach gazety z ogryzkami chleba, pierogów, placków.

W hotelu grała orkiestra, migotały, gasły i zapalały się kolorowe światełka. Szurgały nogi w tańcu… Nad Szabasową stał księżyc, nad gettem snuły się mgły, gmatwały się uliczki za drutem kolczastym.”

Od ponad dwudziestu lat nikt nie podjął się ponownego wydania tej książki. Szczęśliwie starszych wydań było sporo i bez trudu można znaleźć w miejscach z książkami szczęśliwie nie wyrzuconymi do śmieci. “Czarny potok” to książeczka dość skromna, która przeorała mi mózg. Musicie.

jeden komentarz

karynakruk

23.02.2022 17:04

Zgadzam się świetna, i faktycznie opisy liryczne momentami.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Romansowa Teresa