Marginesy, Zuzanna Ginczanka, Czuły Barbarzyńca, Agata Araszkiewicz, Maria Stauber
Maria Stauber, " Musisz tam wrócić. Historia przyjaźni Lusi Gelmont i Zuzanny Ginczanki" i
“Po trudnym egzaminie przyjęto do szkoły sto dwadzieścia uczennic, piękne Żydówki z całej Polski”. Gdybyście nie wiedziały i nie wiedzieli o jakiej szkole mowa, to podpowiem - pielęgniarstwa. To oczywiście lapsus językowy - autorka miała zapewne na myśli, że wszystkie Żydówki były pięknymi ludźmi, ale wyszło trochę niezdarnie. Niestety niezdarna jest cała książka Marii Stauber - rozumiem dobre intencje, piękno wspomnień, jestem wyrozumiały wobec męczącej odrobinę formy (jakby rozmowa narratora z główną bohaterką, do której zwraca się “Ty, Lusiu” przeplatana z reportażem historycznym), ale nie mogę nie wypunktować naiwności i infantylności tego tekstu. Najlepszym przykładem jest rozmowa Lusi z Zuzanną. To pierwsza wizyta Lusi w Warszawie. Z Równego wyjeżdża do swojej przyjaciółki, Zuzanny Ginzberg, już częściej Ginczanki, młodej poetki, która podbija stołeczne stalony. I idą sobie po Warszawie i Sulamitka, bo tak też była nazywana, opowiada Lusi o stołecznym życiu rozrywkowym. Scena na kilkanaście stron, w której biorą udział wszyscy prawie święci ówczesnej Ziemiańskiej i okolic, padają nazwiska, anegdotki, opowieści o sytuacjach. Bajkowy wręcz brak realizmu tej sceny irytuje, bo autorka włożyła w usta Ginczanki naiwny obrazek znany nam z wielu książek o “rozrywkowych latach trzydziestych”. To dość atrakcyjna forma streścić tło wydarzeń w dialogu, w którym Ginczanka jest przewodniczką dla nieopierzonej Lusi, ale rażąco naiwna. Dialogi to najsłabsza strona tej książki. Dużo lepiej Marii Stauber wychodzą opisy przedwojennego życia w Równem i choć sporo tu mitologizacji i dość gładkiej opowieści, to pojawiają się momenty wciągające, jak na przykład powtarzający się motyw rozdźwięku pomiędzy Żydami ortodoksyjnymi a asymilatorami, którzy wcale nie byli przyjmowani z otwartymi rękoma w polskim społeczeństwie.
Firma Haberbusch i Schiele była znana wszystkim miłośnikom piwa. Mieli w ofercie zarówno piwa jasne jak i ciemne. Tuwim mówił o jej oczach “Haberbusch i Schiele”. Jedno było niebieskie, a drugie? Według Jana Kotta czarne, Halina Cetnarowicz miała wrażenie, że raczej piwne, a może zielone. A może brązowe? Dość, że oczy Ginczanki przyciągały uwagę mężczyzn i kobiet. Również jej poezja, przechodząca ewolucję od zapatrzonej w skamandrytów i (jednak) młodopolszczyznę do dojrzałej, hardej wypowiedzi młodej kobiety, do dzisiaj jest niezwykłym zjawiskiem, chyba nie w pełni rozpoznanym. “Musisz tam wrócić” to ciekawa zapowiedź biografii Ginczanki, która - jak ćwierkają wróble - powstaje. Ciekawa, ale nieobowiązkowa. W przeciwieństwie do tomu poezji “Mądrość jak rozkosz” w wyborze i z posłowiem Agaty Araszkiewicz. Pisze Araszkiewicz: “Miejmy nadzieję, że ta smagła, piękna twarz zadomowi się w końcu w pamięci naszej historii literatury i nie pozostanie na zawsze przysłonięta mrokami dziejów”. Chciałbym dodać jeszcze, że miejmy nadzieje, że piękno oczu i smagłej twarzy nie zasłonią intrygującej poezji, dzięki której - to znowu Araszkiewicz - staje się ona “ikoną różnorodności”. Wiersz o Chominowej, niezwykłe “non omnis moriar” wszedł do klasyki polskiej poezji, czas na uważną lekturę o Ginczance i Ginczanki. Tam jest wiele więcej. A Lusia Stauber? Smutna to historia, ale też smutne, że książka która mogła być niezwykłą opowieścią o przyjaźni i świecie, w którym tylko można się pogubić, tapla się w niezdarnościach i naiwnościach tak formalnych jak i treściowych. Choć jako popularne czytadło na plażę może przynieść trochę wzruszeń. Ale to już nie dla mnie.
Skomentuj posta