Znak, Anna Gralak, Jennifer Egan

Jennifer Egan, "Manhattan Beach"

Ulice w Manhattan Beach łatwo zapamiętać. Jadąc od zachodu mijamy ulice o nazwach Amherst, Beaumont, Coleridge, Dover, Exeter i… Ocean Street. To wyjątek w tej uporządkowanej przestrzeni. Plaża nie jest duża, otoczona małym parkiem i z wygodnym parkingiem dzisiaj gości tysiące czytelników i czytelniczek powieści Jennifer Egan. 

O ile nie lubię zorganizowanej turystyki, tak na wycieczkę śladami bohaterów i bohaterek “Manhattan Beach” wybrałbym się chętnie (pomijając kwestię wizy do Stanów, która wciąż sprawia, że wybieram inne kierunki). Dlaczego? Bo jest to ten typ opowieści, których bohaterowie zostają z nami na zawsze, którym kibicujemy mimo świadomości schematyczności ich losów. Egan jak Pamukowi w “Muzeum niewinności” udało się odtworzyć przeszłość umieścić w niej bohaterów wydawałoby się idealnie pasujących do epoki, a jednak jakoś współczesnych nam, czytającym. W tym jest bliska Egan do Sarah Waters, która niezależnie od tego, w jakiej znajdzie się epoce, potrafi opowiedzieć ją bez obowiązkowych tiulów i kurzu na koronkach. Egan nie wpada w pułapkę stylizacji, a opowiada historię niezwykłej kobiety, w dość niezwykłych, wojennych czasach. Nie wpada też w pułapkę sentymentalizmu - tu chyba nikt do końca nie jest dobry, a także zgrabnie ucieka przed łatką “powieści pisanej przez kobietę dla kobiet”, portretując mężczyzn krwisto i rozumiejąc ich motywacje. Przyznać trzeba, że rozdziały wojenno-marynistyczne wyszły Egan fantastycznie. 

Jest to powieść z programem feministycznym - o kobiecie, która pokonuje kolejne bariery i wytrwale dąży do celu. Ale nie jest to opowieść o superbohaterce, utkana propagandowo, zgodnie z aktualnym (słusznym, acz czasem wykoślawionym) nurtem kulturowym. Egan dba o prawdopodobieństwo, psychologię postaci, tworząc bohaterów, których przygody po prostu chce się śledzić. I choć po lekturze mam wrażenie, że przeczytałem ‘de facto’ prostą powieść przygodową z wątkiem historycznym, to jednak była to ciekawa czytelniczo przygoda, a kilka dni po lekturze wciąż pamiętam imiona bohaterów, co w fikcji niestety nie zdarza mi się już zbyt często. 

Sporo w “Manhattan Beach” znajdziecie dla siebie - autorka potrafi zjednywać sobie czytelników i czytelniczki różnorodnością spostrzeżeń i literackich wycieczek. A samo Manhattan Beach wydaje się, że trafi na moją listę “miejsc, które muszę zobaczyć”. Obok Pamukowskiego Karsu. Choć to jeszcze z innej powieści.

Lektura nowej powieści Egan pozostawia trochę niedosytu, może przez nadmiar słusznej ideologii wprzęgnięty w narrację, może przez brak kontrapunktów dla głównej bohaterki. Coś przeszkadza, by powiedzieć, że to świetna powieść. Bardzo udana, to na pewno. Ale nie świetna.
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Czego katastrofa następuje u Haliny Snopkiewicz?