Znak, Wiesław Myśliwski

Wiesław Myśliwski, "Ucho igielne"

Myśliwski zaprasza nas do spaceru w głąb „dawnej dzikiej, zielonej doliny”, do której dostać się można przez przesmyk Ucha igielnego i strome, wąskie schody. Można się potknąć i spaść z nich. Można spotkać kogoś nieznajomego, a jakby swojego. Można się zakochać, można w końcu dać sobie powróżyć. U progu tej „dawnej dzikiej, zielonej doliny” staje czytelnik niepewny, choć ufający mistrzowi, że przeprowadzi go przez ponad czterysta stron powieści.

„Było jak mówię. Zawadził o laskę”. Pierwsze zdanie. Coś się wydarzyło. Ktoś spadł ze schodów z nieszczęśliwym, bo śmiertelnym tego skutkiem. Ktoś to widział i może miał w tym swój udział. Wszystko wyjaśni się na posterunku, gdzie gadatliwy oficer (dobrze, że nie Edek, bo on „nie certoli się”) będzie prowadził przesłuchanie. Choć może i nie wyjaśni – jedyny świadek wydarzenia nie przyznaje się do niczego, także dlatego, że jest świadkiem a nie podejrzanym. Choć gdy jest się jedynym świadkiem, to przecież i podejrzanym też jedynym. „Przyznanie się do winy jest okolicznością łagodzącą”, a „każdy miałby się do czego przyznać”. Szkoda, że nie można ściągać przechodniów z ulicy, bo każdy z nich by się do czegoś przyznał. Ale milicja ma „ograniczony zakres działań”. Przynajmniej na razie.

Przyznać się do życia. Samemu się przesłuchać, prowadzić śledztwo przeciwko sobie. „Było jak mówię”, czy na pewno? Narrator-bohater „Ucha igielnego” opowiada nam historię swojego życia, a ono – jak mówi nasz bohater – nigdy nie zaczyna się od siebie. Zaczyna się od studiów, wspólnie wynajmowanego pokoju, spania w trzech w jednym, ciasnym łóżku. Zaczyna się też na nowo, gdy po latach wracamy na groby bliskich, bo choć przyzwyczajeni jesteśmy do szukania naszych początków „w niekiełkującym jeszcze ziarenku”, to rzeczywistość nas weryfikuje i odradzamy się ponownie. Przeszłość jest ważna, ale pisanie biografii w tradycyjnej modle zaprzecza płynności i zmienności życia. Zapamiętujemy przypadkowo, smak słodyczy z zagranicznej paczki. Jakiś spacer po wale przeciwpowodziowym. Ich dwoje, później już tylko ona. Wynajęli pokój od matki, czego chcieli? Narrator Myśliwskiego zwodzi nas, samemu wyrażając niepewność i pogubienie w swoim własnym śledztwie.

Bohaterów jest dwóch. Ten, co spadł ze schodów i ten drugi, jedyny świadek i potencjalny morderca. „Nikt nie żyje tylko własnym życiem” mówi nasz bohater i przyznaje, że musiał „wziąć jego życie na siebie”. W „Uchu igielnym” Myśliwski zmusza czytelnika do prowadzenia własnego śledztwa w sprawie. Taki kryminał, w którym głównym podejrzanym jest samo życie i nasze jego przeżywanie. Bo to książka o życiu i choć wszystkie książki (poza może podręcznikami do metalurgii) są o czyimś życiu, tak u Myśliwskiego jest ono prawie urealnionym bohaterem. O życiu, w którym nie ma nic wyjątkowego, ale też zachęta do tego, byśmy zaczęli się przesłuchiwać, bo „człowieka należałby przez całe życie przesłuchiwać i o różnych porach dnia i nich. I kiedy młody jest, i kiedy już start i porównywać jego zeznania”. To też książka o młodości, o tym najtrudniejszym materiale do przesłuchań. „Kręcą motają, wypierają się, nie dla nich kodeksy”. Choć w tym wieku ma się marzenia „dość pospolite i powszechnie znane”. Kto się jednak spodziewa utyskiwań starego pisarza na młodość i patrzenia z góry, zaskoczy się. Owszem, jest Myśliwski dostojnym starcem, ale świadomym, że ani starość ani młodość nie dają prawa do kategorycznych stwierdzeń. Nikt nie jest winny bycia starym, jak i młodym. Być może, jak mówi narrator, w pewnym wieku traci się nawet prawo do porównywania z młodością – bo, w jakim celu? Młodość jest taka jaka być powinna. I tyle. Coś z niej zapamiętamy, ale żeby ją fetyszyzować lub demonizować? Warto ją pamiętać, choć ona zapamiętuje się sama. Ta pamięć zaczyna się w dzieciństwie, gdy odkrywamy swoją obecność w świecie, dziwimy się, a „zdziwienie to korzeń pamięci”. Zapamiętujemy wtedy trwalej i zawsze będziemy do tego wracać, choć wiele zapomnimy. Nie mamy obowiązku zapamiętywania, wspomnienia same się zakorzeniają. Pamięć wtedy „zwalnia z pamiętania”. Nie musimy pamiętać życia, Myśliwski niejako godzi się z tym, że życia nie zapamiętamy. Możemy zapisywać, ale to syzyfowy trud i nikogo tym gestem nie uratujemy przed zapomnieniem. Nawet samych siebie.

Jest też miłość, będąca w „Uchu igielnym” jednym ze zworników narracyjnych i jej kwintesencją, choć o tym dowiadujemy się dość późno, może też dlatego, że jak twierdzi narrator, miłość marnuje się najczęściej. Młodzi tego nie wiedzą, ale w miłości jest się zawsze samemu.

Wołali na nią Żydówka. Choć Żydówką nie była. Dziadek był lekarzem wojskowym, ponoć potrafił odgadnąć chorobę tylko patrząc na pacjenta. Żydówką stała się, bo w szkolnym wypracowaniu opisała likwidację żydowskiego getta na sandomierskim wzgórzu. Co się później z nią działo? To najsilniej ukrywany wątek powieści i jego śledzenie może nas zaprowadzić w bardzo odległe regiony.

Nie ma w nas nic wyjątkowego. Jesteśmy jedną historią z miliardów innych i musimy się z tym pogodzić. Życie jest „powtarzaniem życia po kimś”, a „przeszłość nas wyprzedza”. Podążamy za nią raczej „ciągnąc się” niż biegnąc obok. Nie jesteśmy równymi partnerami. Jesteśmy „niekończącym się dziedziczeniem”, zapętlamy się, a historia nas mija. Pesymizm? Możliwe, choć w samej powieści jest też sporo ironii i doskonale budowanych postaci tragikomicznych. Jak stenotypistka Bronka, która choć pojawia się zaledwie na kilku stronach, mogłaby się stać bohaterką samodzielnego opowiadania, a mój mózg już napisał dla niej wielką rolę filmową. Konstruowanie bohaterów drugo- i trzecioplanowych, którzy zaludniają katy tej powieści powinno być analizowane z udziałem wielu polskich twórców i twórczyń, którzy mają problem z wyrazistym acz wiarygodnym bohaterem/bohaterką pierwszoplanową, a plan drugi obsadzają często miernie wykrojonymi manekinami. Z Myśliwskiego wszyscy możemy się uczyć.

Jest u Myśliwskiego ironia, są docinki, jak w scenie z przyjazdem na zaproszenie do rodzinnego miasta, gdzie słynny „urodzony w” obwożony jest po nic już nieznaczących miejscach „pierwszych razów”; są opowieści surrealistyczne, jakby w duchu Gombrowicza (monolog mężczyzny zajmującego się pisaniem przemów pogrzebowych), jest wielka powieść, choć wiem, że to sformułowanie zabija waszą chęć pójścia do księgarni, ale tym razem nie mam innych słów.

Jest to powieść skłaniająca do obszernych analiz, klasyczna choć z przełamaniami, gawędziarska, filozoficzna, anegdotyczna, urokliwa w swoim zamiłowaniu do tematów wielkich, ale podawanych w dawkach jeszcze strawnych dla współczesnego czytelnika, który często obawia się emfazy i patosu. Myśliwski zdaje się być mędrcem, unikającym przemądrzałości, twórcą niezwykłym w swojej mądrości, która nie narzuca, która nawet w warstwie narracyjnej pozwala osobie czytającej na prowadzenie własnego śledztwa. Bo przecież nic nie jest pewne.

Narrator „Ucha Igielnego” wydaje się być pogodzonym z życiem, świadomym jego tragiczności, nie starającym się na siłę opowiedzieć swojej historii, zapamiętać wszystkiego. To przestroga dla nas przyzwyczajonych do klasycznych, prostych narracji, do konstruowania biografii z przekonaniem, że nasze przeżywanie świata jest najważniejsze i podzielane przez innych. Lekcja tego, że wcale nie musimy życia kochać, nie musimy „łapać chwili” i zapisywać kart dzienników, bo i bez tego „trudno się nam z nim rozstawać”. Powieść o życiu z samej swej natury staje się opowieścią o śmierci, w obliczu której nic nie jest oczywiste – ani przeszłe wydarzenia, ani zdarzenia, które nadejdą. Choć w stosunku do tych drugich Myśliwski okazuje chyba lęk i nie ma dla nas pocieszeń.

Nie ma pocieszeń, nie ma pokrzepienia, jest ból po utracie, smutek ale i piękno śledztwa przeciwko samemu sobie. To najlepsza powieść Myśliwskiego.

[WSZ]

 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak miała na nazwisko Oleńka z "Potopu"?