Remigiusz Mróz, Filia

Remigiusz Mróz, "Listy zza grobu"

“Listy zza grobu” przeczytałem z racji prowadzenia spotkania z Remigiuszem Mrozem podczas festiwalu literackiego, o którym sporo mogliście tu ostatnio przeczytać. To było ciekawe wyzwanie (myślę o spotkaniu, nie o lekturze, bo ta nie była ani wyzwaniem, ani nie była szczególnie ciekawa) - na scenie, na której dwie godziny później zasiadł Zagajewski pojawił się pisarz, który traktuje literaturę jak taśmę produkcyjną. Pisarz mocno przeciętny, ale - o czym świadczy jego sława i liczbą fanów i fanek - wyjątkowo sprytny. 

Ostro było jeszcze zanim spotkanie się zaczęło. Nieźle się festiwalowi i nam obrywało za ten mariaż literatury pośledniej z wysoką. Niezasłużenie, bo uważam, że właśnie na festiwalach literackich powinniśmy zderzać ze sobą różne spojrzenia na literaturę, a spojrzenie Mroza należy do wyjątkowo specyficznych i warto się mu przyjrzeć. Co prawda w dyskusjach w internecie można było przeczytać, że to w ogóle nie jest literatura, ale tak daleko w krytyce to nawet ja się nie posuwam, bo jednak trudno odmówić powieściom Mroza miana “literatury”, a że przeciętnej czy słabej - to już inna sprawa. Nie ukrywam, że dla mnie wyjątkowo atrakcyjne jest przyglądanie się fenomenowi Mroza, bo o ile łatwo oceniać wybitne zjawiska w literaturze i miło się okadzać fantastycznymi powieściami, tak już o wiele trudniej zejść z parnasu i zobaczyć co może być atrakcyjne dla wielu czytelników i czytelniczek w powieściach, bez których mogę się obejść. Możliwe, że “Listy zza grobu” nie są książką reprezentatywną dla całej twórczości autora, ale z pewnością widać w nich podstawowe jej cechy. Kilka słów zatem na ten temat.

Mróz nie bawi się w zbyt skomplikowaną akcję i prowadzi nas przez kolejne sensacyjne (czy raczej kryminalne) wydarzenia w tempie huraganu. Nie ma tu miejsca na głębszą psychologizację, przyjrzenie się temu, co dane wydarzenie robi z ludźmi, z większą społecznością. Musi się dziać i akcja powinna być wartka. Chyba, że Mroza coś naprawdę zainteresuje, to wtedy przystaje i zwalnia tempo. Szkoda, że są to przeważnie opisy techniczne - w najnowszej książce Mróz wypieścił fragmenty o zmianach komputerów, systemów operacyjnych, możliwościach szyfrowania informacji w plikach czy technikach patomorfologicznych. Te kilka miejsc, do których został wykonany research, czy po prostu autor ma większe zamiłowanie do tematu zostały przedstawione dokładniej i niespiesznie. Również całkiem udany choć banalny jest motyw szyfru zapisanego z pomocą liczb Catalana, choć już fakt, że bohaterowie (patomorfolog i zdolna policjantka) nie potrafią się w ten problem zagłębić samodzielnie, a muszą napastować lokalną nauczycielkę matematyki raczej nie świadczy o ich inteligencji. Oczywiście spotkanie z matematyczką jest bardzo istotne od strony samej fabuły, więc jakiś pretekst być musiał. To kolejny problem tej prozy - poruszamy się od punktu A do punktu B w planie wydarzeń i tworzone przez Mroza łączniki bardzo często są niewiarygodne i szyte grubymi nićmi. Wydaje się, że bohaterowie mają nieokreślony czas na zajmowanie się swoim prywatnym śledztwem, nawet gdy mają jakąś pracę, to zawsze mogą z niej wyjść, a obowiązki rodzinne zawsze można scedować na kogoś innego - męża, opiekunkę. Mróz jest jednak pisarzem sprytnym i na końcu powieści okaże się, że to wszystko jednak mogło się wydarzyć, gdyż wszyscy są zamieszanie w spisek i tak naprawdę cały czas sytuacja jest kontrolowana. To idealne rozwiązanie, by przez czterysta stron nie zajmować się bliżej prawdopodobieństwem wydarzeń, bo i tak wszystko będzie usprawiedliwione. Widzę w tym sporo sprytu, choć to taki spryt na krótkich nogach. 

Takie krótkie nogi ma już sam początek tej fabuły. Otóż policjantka z małej miejscowości dostaje co roku list od swojego zmarłego ojca. W każdą rocznicę śmierci przychodzi kolejny list. Tak przez kilkanaście lat. I dopiero teraz odkrywa, że może jest z tym coś nie tak. Przez wszystkie te lata było to po prostu tajemnicze zjawisko, którego nie potrzebowała zrozumieć. Podobnie jak wyjątkowo prosto poprowadzona narracja - gdy do małej miejscowości przyjeżdża dawny ukochany pani policjantki to chyba jest jasne, że gdzieś około 200 strony pomiędzy bohaterami dojdzie do sceny co najmniej romantycznej. Bardzo to jest wszystko przewidywalne i nie wymaga od czytelnika niczego, Mróz rozwiązania daje na tacy, a na pytanie kto zabił odpowiedź znajdziecie na setnej stronie. Dzięki temu “Listy zza grobu” choć odrobinę udają ambitniejszy kryminał, w którym pozornie wszystko jest jasne i zagadki trzeba szukać gdzie indziej, ale Mróz nie stawia na czytelnika żadnych pułapek, wszystko tu się układa gładko i prosto.

Czytałem “Listy zza grobu” chcąc się dowiedzieć, dlaczego Mróz odniósł tak gigantyczny jak na polskie warunki sukces i myślę, że znam odpowiedź na to pytanie. Mróz nie każe nikomu myśleć. To jest lektura idealna, by nie uruchamiać mózgu, czuć się powierzchownie, ale jednak zaangażowanym w akcje, móc przerwać lekturę w każdym momencie, bo bez problemu się do niej wraca, a grubo naszkicowani bohaterowie realizują na kartach powieści byt prosty i boleśnie przewidywalny. W “Listach…” pojawia się wątle naszkicowany krytyczny portret polskiego wymiaru sprawiedliwości i organów bezpieczeństwa, odrobinę autor zahacza o edukację, dodaje ciekawostki techniczne, a nawet pojawia się wątek tolerancji wobec osób LGBT, choć podany w taki sposób, że można się zastanawiać, czy to jednak nie brzydka ironia. Szczęśliwie Mróz zdaje “test Szota”, a więc żaden bohater gej nie idzie na ASP, ale tylko dlatego, że nie ma tam bohaterów-gejów. 

Może gdyby Mróz poświęcił więcej czasu na pisanie jednej książki, nie śpieszył się, trochę pomyślał nad opisami bohaterów, przestrzeni, to wyszłaby z tego lepsza literatura. A tak dostajemy co mamy. 

To oczywiście można czytać i nie ma co się obrażać na świat, że jest tak skonstruowany, że jedni potrzebują po pracy przeczytać Mariana Pilota, a inni - zdecydowana większość - Remigiusza Mroza. Czytanie jak ktoś kiedyś napisał nie musi być wyzwaniem krytycznym, może być czynnością niezbyt refleksyjną i Remigiusz Mróz doskonale to wie, opracował model, w którym może w kilkanaście lat wypełnić swoimi książkami jakąś gminną czy dzielnicową bibliotekę. Będzie to najsmutniejsza dla mnie biblioteka świata, ale spodziewam się, że z jednym z lepszych wyników frekwencyjnych. Świata nie zmienimy, ale możemy czytać swoje. Mroza bardzo nie musicie.
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak miała na nazwisko Oleńka z "Potopu"?