Korporacja Ha!art, Juliusz Strachota, Natalka Suszczyńska

Juliusz Strachota, "Turysta Polski w ZSRR", Natalka Suszczyńska, "Dropie"

Paczki z HaArtu od jakiegoś czasu zawierają książki zaskakująco dobre i nieodjechane jak na gusta zarządzających tą oficyną. Bo ja z Korporacją mam hate-love od kiedy wiem o ich istnieniu - cieszę się, że ryzykują i wydają tytuły, które się nikomu nie opłacają, ale niekiedy nie opłaca się też do nich zaglądać. Ostatnio to się zmieniło i trochę żałuję, że nie mam aż tyle czasu by czytać każdą ich pozycję.

Co prawda książka Juliusza Strachoty, “Turysta Polski w ZSRR” była dla mnie nieznośna i brnąłem przez nią długimi wieczorami po kilka stron, ale rozumiem, że jest to pozycja dla wielu czytelników i czytelniczek atrakcyjna, a po prostu spotkała czytelnika, który nie posiada żadnych cech, które predestynują do zachwytu nad dziełem Strachoty. Tak więc w ogóle mnie nie interesują książki, w których ktoś gdzieś jeździ i mi to opowiada, nawet jeśli jest to groteska, nie mam w sobie ani grama nostalgii za dawnymi czasami i nawet najciekawsze albumy o byłych krajach Związku Radzieckiego, czy to poświęcone radzieckiej architekturze, mnie nie kręcą. Oczywiście nie jest to po prostu opis tylko faktycznych podróży, ale wielkie zmyślenie, blaga, gra, mająca na celu obnażenie właśnie samej konstrukcji takiej historii i jej podważenie. Przynajmniej tak starałem się to czytać, bo inaczej bym odpadł. Strachota napisał prawdopodobnie bardzo dobrą powieść, zwłaszcza jak ktoś lubi taki misz-masz nostalgiczno-haskowski, podlany jakąś galicyjskością i próbą szerszej refleksji na temat naszych sąsiadów oraz nas samych. Piszę “prawdopodobnie”, bo mam ze Strachotą podobnie jak ze Szczerkiem - rozumiem zachwyty, mam narzędzie pozwalające na w miarę obiektywną ocenę książki na szerszym tle, ale sam nie jestem w stanie tego czytać. Nie dla mnie te raje czytelnicze. Tak po prostu czasem bywa, kilku noblistów też nie cierpię, choć to na pewno wybitni pisarze.

Co innego z Natalką Suszczyńską, której “Dropie” sprawiały mi momentami dziką radość dzięki niezwykłej wręcz wyobraźni autorki, która groteskowe, surrealistyczne historie potrafiła zamienić w gorzką opowieść o współczesnym świecie. Bo czy można pracować jako drukarka w bankomacie lub mieszkać w kiosku dzieląc go z podejrzanym przyjacielem? Można. Bo czy można pojechać nad morze tak, by z miejsca pobytu jechać na plażę trzy godziny? Mozna. U Suszczyńskiej wiele można, bo i dzisiejsze warunki, które dumnie się ostatnio nazywa “rynkiem pracownika” to parodia i smutna groteska, a walka o przeżycie kieruje nas czasem do wyborów tak absurdalnych, że jesteśmy jak te chomiki na karuzelach. Oczywiście chomiki, jako ważne doświadczenie pokoleniowe w “Dropiach” znajdziecie. Suszczyńska trochę nie wykańcza tej powieści, jakby zabrakło jej jeszcze umiejętności wyjścia poza atrakcyjne opowiadanie i stworzenie powieści, która się nie rwie. Zbyt często spada tu napięcie, a bohaterowie jednak mogliby mieć pełniejsze charakterystyki. No i trochę porządku by się w tej powieści przydało, ale tu mi się wydaje, że zaczynam zrzędzić. Suszczyńska wygrywa jednak świetnym językiem, humorem, umiejętnością budowania wyrazistych sytuacji, co w surrealistycznej grotesce jest podstawą. I klimatu duchoty, ciasnoty, brudu, jakby z powieści grozy, albo pozytywistycznej nowelki o najbiedniejszych warstwach społecznych. To ciekawa gra konwencjami, szkoda tylko, że brakuje spajającego spoiwa.

Warto dodać, że “Dropie” to debiut. Jakże udany!

Zestawiam te dwie powieści nie tylko ze względu na stylistykę okładek i wydawcę, ale dlatego, że widać w nich, że - na szczęście - polska proza nie musi ograniczać się do klasycznych rozwiązań narracyjnych, a absurd i groteska w narodzie wciąż są żywe. A nawet jakby odżywają ostatnio - doskonale to widać na przykładzie “Zdroju” Klickiej, w którym najbardziej niepokojące momenty to te, w których rzeczy przestają się dziać według spodziewanych porządków. Jakby wszyscy ostatnio czytali Leo Lipskiego i Schulza. Bardzo to dobre inspiracje są.

Na zdjęciu tylko "Dropie" bo w przeprowadzce Strachota się zagubił. Odnajdzie się w jednym ze stu pudeł...

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kto ocalił Izabelę Czajkę-Stachowicz?