Marginesy, Dariusz Jaroń
[RECENZJA] Dariusz Jaroń, "Skoczkowie"
Nie ma większej przyjemności niż czytać książkę o sportach zimowych, gdy za oknem słońce odrobinę przesadza z intensywnością jak na kwietniową porę. Moje literackie “guilty pleasure” to książki o wszelkiego rodzaju himalaistach, alpinistach i ludziach, którzy góry uważają za coś, co koniecznie trzeba przejść, zdobyć, ewentualnie zginąć. Popkultura sprawiła, że to jeden z ostatnich już rodzajów współczesnych herosów i choć przeważnie są to książki przeciętne literacko, a do tego często kończące się w sposób tragiczny, to oddaję się ich lekturze z namiętnością godną lepszej sprawy.
Dariusz Jaroń na warsztat wziął biografie Bronisława Czecha, Stanisława Marusarza i Heleny Marusarzówny - sportowców, ale też alpinistów, jednych z pierwszych, którzy uprawiając dyscypliny zimowe stali się bohaterami - prawie - “narodowymi”. “Skoczkowie” to książka wyjątkowo nierówna i mocno chaotyczna, na co zapewne wpływ miał materiał, którym dysponował autor - przedwojenne życie bohaterów książki to oprócz niewielu wydarzeń z życia prywatnego ciągła gonitwa za wynikami, kolejne zawody, skoki, biegi i sukcesy, a czasem porażki. Rozpisanie tabeli wyników na reportaż czy biografie nie jest łatwe i to zadanie chyba nie mogło się powieść. Bywa zwyczajnie nudno i powtarzalnie, a do tego sporym problemem dla Jaronia było prowadzenie kilku narracji biograficznych w ramach jednej opowieści, przez co bardzo dużo tu wyprzedzania akcji, nagłych powrotów do przeszłości czy podróży w przyszłość, by znowu wrócić do chronologicznej narracji.
Jaroń najwyraźniej w trakcie pracy nad materiałem odkrył, że jest jeszcze wiele innych ciekawych postaci do opisania, które wstawia do swojej książki często niekonsekwentnie, ot - ciekawostka jak żydowski mistrz narciarstwa, czy kobiety szukające swojego miejsca w sportach zimowych. Idzie to w kierunku leksykonu postaci, zamiast książki biograficznej, choć rozumiem, że trudno się opanować gdy widzi się jak wiele osób potrzebuje swojej biografii i jak niewiele wiemy o międzywojennych zawodnikach i zawodniczkach.
Im bliżej wojny tym lepiej - gdy bohaterowie książki Jaronia trafiają na zawody do III Rzeszy oglądają kraj zdyscyplinowany, ludzi hardych, karnych i nieprzyjaznych, a niektórzy z uczestników zawodów i kadry będą na kolejnych stronach postaciami odgrywającymi bardzo negatywne role. Gdy wybuchnie wojna książka Jaronia zmieni się, nagle zyska tempo i ciekawą opowieść. Kurierzy przechodzący tatrzańskimi szlakami na Słowację i dalej do Węgier, Zakopane w którym roi się od volksdeutschów i nazistów, niezwykłe ucieczki z więzień i tak dalej.
Warto było dla tej historii przemęczyć zbeletryzowaną tablicę wyników i dość naiwne wstawki Jaronia, który prowadząc narrację nadużywał mojej cierpliwości sformułowaniami w rodzaju “jak niedługo zobaczymy”, “ale nie uprzedzajmy wydarzeń”, “tajemnicza zakopianka” (nie wiem dla kogo tajemnicza, mam wrażenie że ćwierć Zakopca znało Helenę Marusarzównę), czy zdania jak to: “czas nie czekał na Marusarza, sunąc płynnie w stronę inauguracji igrzysk”. Takie małe ślady zakalca na kiepsko wyrośniętym cieście. Ja mam teraz metafory kulinarne, bo w pandemii przymusowo odkrywam uroki gotowania.
Czy czytać? Czytać, bo jest tam kilka historii, które warto znać, mnie bardzo zaciekawiła sytuacja wojenne w Zakopanem, o której po prostu nigdy nie myślałem, a przecież tam musiało buzować i Jaroniowi w miarę udaje się to pokazać. Nie udaje się uciec przed tablicą z wynikami zawodów, ale życie sportowców w ogóle jest trudne do opisywania, bo składa się głównie z treningów i zawodów, dlatego uszycie dobrej biografii sportowca, zwłaszcza gdy nie mamy do niego dostępu bo nie żyje, to wyjątkowo trudna sztuka.
Bardzo staram się wytłumaczyć autora, bo zdaję sobie sprawę jak nieprzychylny był materiał, który dostał do opracowania, zatem proszę spojrzeć łaskawym okiem na książkę Jaronia.
Skomentuj posta