Wojciech Szot, Znak, Marcin Kącki, Oświęcim
"Obrazki z Oświęcimia" - szkic
POBIERZ ARTYKUŁ W PDF [3MB]
Były starosta oświęcimski, dzisiaj wicewojewoda małopolski Zbigniew Starzec, powiedział portalu „FaktyOświęcim”, że miasto „i jego mieszkańcy nie zasłużyli na to, by przedstawiać ich jako homofobów, antysemitów, lumpów, patologii, pijaków, nierobów. Skandaliczny opis naszego miasta i ludzi tu mieszkających, skandaliczna pozycja, nie do przeczytania”. „Oświęcim. Czarna zima”, reportaż Marcina Kąckiego ukazał się w maju i od razu wzbudził kontrowersje.
Przeczytałem i pomyślałem, że bardzo chciałbym skonfrontować to, co opisał Kącki z tym, co sam mogę zobaczyć. Co prawda nie miałem na to kilku miesięcy, ale zaproponowałem, żebyśmy z Michałem Nogasiem wybrali się na wycieczkę, by poznać bohaterów reportażu Marcina Kąckiego, ale z autorem w zestawie, bo bardzo chciałem zobaczyć jakie relacje łączą go z opisywanymi. Ponieważ lubię za taką pracę dostawać pieniądze, to pomysł na tekst zaproponowaliśmy redakcji „GW”.
Wystąpił tu co prawda mały konflikt etyczny (Kącki i Nogaś pracują w tej samej gazecie) ale skoro redakcja się zgodziła, a my nie obiecaliśmy być dla nikogo szczególnie mili, to kilka dni później, pod koniec maja wyruszyłem w pierwszą podróż po „lockdownie”. Do Oświęcimia. Na miejscu czekali na nas autor książki i jego bohaterowie.
Choć na wyprawę pojechaliśmy we dwóch z kolegą Nogasiem, to tekst publikuję sam. Historia powstawania tego tekstu to opowieść o tym jak traktuje się w Polsce freelancerów gdy ma się etat i stały dochód.
Smutne obrazki z polskich mediów, mogę sobie nimi wytapetować mieszkanie.
Przed Państwem tekst, zbiór zdjęć-obrazków z komentarzem/reportażem, pokazujący jak mógłby – w części - wyglądać ten artykuł.
Artykułowi (w wersji pdf i w socialach) towarzyszy pięć przykładów okładek „Obrazków z Oświęcimia”, którymi chciałbym zwrócić Państwa uwagę na to, o czym piszę w tekście, że obrazkiem łatwo można manipulować. Zwłaszcza w Oświęcimiu.
OBRAZKI Z OŚWIĘCIMIA
Wszyscy czekali tam, gdzie powinni. Pracownicy Muzeum Żydowskiego w Cafe Bergson, Dagmar Kopijasz w Brzeszczach, przed budynkiem dawnej szkoły, wchodzącej w skład jednego z podobozów KL Auschwitz, Roman Kwiatkowski w biurze Stowarzyszenia Romów w Polsce, a Marcin Susuł w zaprojektowanym przez siebie Muzeum Wódki Jakob Haberfeld Story. Cztery obrazki z Oświęcimia. Obóz niejako na dokładkę - zamknięte z powodu pandemii Muzeum wydaje się być niezdobytą twierdzą.
Czterech bohaterów najnowszej książki Marcina Kąckiego czeka na dziennikarzy z Warszawy, by opowiedzieć o swojej roli w opublikowanym w maju reportażu. A do tego autor, który towarzyszy nam niczym kurator oprowadzający po przygotowanej przez siebie wystawie. To nasza pierwsza wizyta w mieście, na które wielkim cieniem kładzie się historia i jedno z najstraszniejszych miejsc stworzonych przez człowieka. Oświęcim w 5 godzin dla początkujących.
Kącki, choć tym razem to nie on pyta, szybko wchodzi w rolę reportera. W chwilach między rozmowami wyjaśnia nam (a zwłaszcza piszącemu te słowa), jak powinien wyglądać reportaż. Przekonuje, że jego autor powinien być uważny, dociekliwy, szybko wychwytujący możliwe metafory. Reporter ma szukać własnego klucza do tematu. Czy nam się to uda? Jak daleko widz może wyjść poza kuratorski opis?
OBRAZEK PIERWSZY
Tym przywitał mnie Oświęcim. Siedziałem w samochodzie jakbym pierwszy raz w życiu jechał do Malborka czy Częstochowy, żeby zobaczyć to, co znam przecież ze zdjęć. Cisza, ptaki, tuż obok katolicki kościół uderzająco podobny do Bramy Śmierci.
OBRAZEK DRUGI
Przed Centrum Żydowskim w Oświęcimiu stoi ekspozytor „Oświęcimskie Historie”, opowiadający siedem historii z dziejów miasta w komiksowej formie. Na frontowej ścianie instalacji zamieszczono cytat z wiersza Wisławy Szymborskiej. W lunecie poniżej napisu można się przejrzeć. Albo dostrzec słowo „przeszłość”. W Cafe Bergson nowoczesność połączona z tradycją. Siedzimy w miejscu, gdzie w maju 2000 roku znaleziono martwego Szymona Klugera, „ostatniego Żyda w Oświęcimiu”, którego dom dzisiaj zajmuje kawiarnia. Nad nami plakaty, z tym najsłynniejszym – „CoExist” Piotra Młodożeńca. Muzeum ma wyłączność na sprzedaż produktów z tym logotypem. Atrakcyjnych obrazków tu nie brakuje - na wystawie w Muzeum oko przyciągają popielniczki z logo Fabryki Likierów Jakóba Haberfelda, pięknie zrekonstruowany wystrój synagogi, zdjęcia żydowskich mieszkańców Oświęcimia czy olbrzymi, trochę nieproporcjonalny do wnętrza żyrandol.
Kawiarnia miejsce wydaje się być bezpieczną oazą – nowoczesna, w klimacie hipstersko-loftowym, mili ludzie i pamięć pamiętana tak jak chcemy i jak jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Do tego trochę drażnienia „polskości”. Nam się podoba, ale czy mieszkańcom? Bo jednak dziwnie brzmią słowa jednego z naszych rozmówców, że wielu mieszkańców nie wie o muzeum, choć mieszka tu przecież zaledwie 40 tysięcy osób.
OBRAZEK TRZECI
Kącki - przewodnik. Chyba dobrze się czuł w tej roli.
OBRAZEK CZWARTY
Roman Kwiatkowski, przewodniczący Stowarzyszenia Romów w Polsce siedzi w gabinecie pod delikatnym, akwarelowym portretem romskiej kobiety. Siedziba organizacji mieści się przy ulicy Berka Joselewicza, która przechodzi w ulicę Jana Bosko, katolickiego księdza kanonizowanego w 1936 roku przez Piusa XI. Tuż obok tablica przypominająca o spalonej w listopadzie 1939 roku Wielkiej Synagodze oświęcimskiej.
Nawet jak się przeczytało, że ktoś był ofiarą pogromu, to rozmowa z potężnym facetem o władczej posturze w eleganckim garniturze, który codziennie mija tych, którzy w wydarzeniach z 1981 roku byli agresorami, robi wrażenie. Kwiatkowski nie ma złudzeń - to się może powtórzyć, mówi. Choć nie pamiętam, czy powiedział „może”, czy „powtórzy”.
Obrazki same się piszą, tym bardziej, że to na Joselewicza w październiku 1981 roku rozpoczął się oświęcimski pogrom Romów. Nagromadzenie symboli układających się w atrakcyjne metafory jest nieznośne. Staje się kiczowate, gdy wychodząc z budynku Stowarzyszenia w nawie okiennej znajdujemy małego ptaszka, który desperacko próbuje wylecieć na zewnątrz. Zamknięty w dłoniach uspokaja się, ale gdy tylko poczuje świeże powietrze, odlatuje. Za nim leci sroka i dziobie go bezlitośnie. Ptak znowu wlatuje w okna Stowarzyszenia. W pułapce bezpieczniej? Czytelność metafory robi się nieznośna. Kącki podkręca - I tak reportaż się sam pisze, mówi. Na murze „PIS off!”, na kolejnym wlepki „Każda kurwa do komory!”.
Reportaż pisze się sam, wciska się pod palce, słychać tylko udający migawkę dźwięk z telefonu. To ładny obrazek z Oświęcimia, bo ptak nie zdążył paść ofiarą fotografa.
OBRAZEK PIĄTY
Oświęcimian od przeszłości bardziej interesuje teraźniejszość. Mimo wysiłków edukatorów z Centrum o żydowskiej przeszłości wciąż nie wie duża część mieszkańców. O Auschwitz wiedzą wszyscy. Opowieść z książki Kąckiego o tym, że nie można promować miasta na zapałkach, zapada mi w pamięć. Ten problem nurtuje też radnych. Pod koniec maja oświęcimski radny Jakub Przewoźnik (PiS) wystosował interpelację, w której pisze, że „jako samorząd miasta (ale i gminy i powiatu) wydajemy wiele funduszy na promocję (...) chcąc zbudować pozytywny wizerunek Ziemi Oświęcimskiej”. Cel promocji – „pokazanie Oświęcimia, jako ‘normalnego’ miasta w którym żyją i pracują ludzie”. Książka Marcina Kąckiego, „Czarna zima” zdaniem radnego nie wpłynie pozytywnie na „normalny” wizerunek Oświęcimia, skoro radny pyta Urząd Miasta o to czy „brał udział w procesie powstawania książki” i czy „zakupił, bądź planuje zakupić książki, w celach promocyjnych”.
Promocję dzięki Kąckiemu ma zapewnioną Dagmar Kopijasz i współprowadzona przez niego Fundacja Pobliskie Miejsca Pamięci Auschwitz-Birkenau, która ratuje przed zniszczeniem artefakty pochodzące z obozów w Auschwitz i Birkenau. Gdy się z nim spotykamy w Brzeszcze-Budy, gdzie w kwietniu 1942 roku zorganizowano podobóz Auschwitz-Birkenau, mówi do Kąckiego: - Ale wiesz, że mam do Ciebie żal? Mogłeś pomóc dwóm osobom, a tego nie zrobiłeś. Gdy po kilku dniach dopytuję Dagmara komu zależy na pomocy reportera mówi, żebym słowo ‘pomóc’ wziął w cudzysłów. Nie do końca jest zadowolony z książki - To jest napisane z perspektywy osoby, a miałem nadzieję, że będzie więcej o fundacji, naszej placówce i pracy. Mógł bardziej pokazać zakłamanie, które nas otacza. Dwa tygodnie spędziliśmy razem, nie wiedziałem, że wyciągnie ze mnie takie rzeczy, ale gdy przyszło do autoryzacji poprawiłem tylko daty i kilka faktów, niech pisze co usłyszał.
- Wiesz, tam jest Auschwitz za miliony, tutaj Auschwitz za złotówkę - Kopijasz powtarza to zdanie wielokrotnie. Brzmi donośniej wypowiadane w budynku, na którego strychu jednego dnia doszło do mordu na 90 więźniarkach, w większości francuskich Żydówkach. Po wojnie działało tu przedszkole. Czy obraz dzieci bawiących się w ścianach, na których można było dostrzec krew zamordowanych jest „reporterski”? Może pomóc w budowaniu grozy, ale czy śmierć nie budzi sama w sobie grozy? I to wyliczenie - 90 więźniarek, zbrodnia wyjątkowa. Czy Zagłada sama w sobie nie jest wyjątkowa? W wyjątkowej historii szukamy jeszcze bardziej wyjątkowych, to one organizują świat symboliczny, dają metafory, przykuwają wzrok, jak tablica na budynku dawnego przedszkola ze złotymi literami. - Obóz to nie jest hobby, a codzienne życie. Powinniśmy być na samym końcu tej książki, bo przecież wszystko tu krąży wokół tego - przekonuje Kopijasz. - Jesteśmy przygotowani na dwa tysiące turystów dziennie, mówi. Zapytany o to jak zbieracz-kolekcjoner, lokalny kustosz grozy widzi swoją przyszłość, gdyby ten tłum miał zacząć odwiedzać Brzeszcze, unika odpowiedzi. Nie odpowie również później, gdy rozmawiamy przez telefon.
W placówce można zobaczyć wyciągnięte z chałup, rozbieranych stodół czy znajdowane „na polu” przedmioty pochodzące z obozu. Siennik z pasiaka i ludzkich włosów w starej gablocie przypomina wystawy sprzed lat. Przyglądamy się, utlenione i zabrudzone włosy są białe lub czarne, ale w skromnie wpadającym do wnętrza tego wyjątkowego muzeum, świetle można dostrzec, że są też inne - blond, rude. - Jak chcecie dotknąć, to mogę otworzyć gablotę - proponuje Kopijasz. Kącki patrzy w ścianę, Nogaś wychodzi z pomieszczenia. - Nie mam nic przeciwko - mówię. W końcu ktoś na tym spał, to jest po prostu rzecz. Szybko jednak zmieniamy temat. Obrazki same się piszą. Fotografują się równie wdzięcznie - bielizna więźniarek prezentowana na sklepowych „biustach” jak z konfekcji, fotel ginekologiczny, Dagmar wspierający się o obozowe stołki, „pasiaczek żydowskiego dziecka”.
OBRAZEK SZÓSTY
Gdy pod Brama Śmierci w Birkenau proponuję zrobić Kąckiemu zdjęcie (w tle bocznica kolejowa i rampa wyładowcza), krzywi się - zbyt oczywiste. Fotografuję bramę, metalowa kratownica na pierwszym planie, w głębi tory i bocznica w oddali - klasyka, będzie na Insta.
OBRAZEK SIÓDMY
- A wiecie, że są dwie bramy? Często są mylone. - Kącki zaprasza na objazd terenu wokół obozu. Zatrzymujemy się na polanie, feerię kolorów sprawnie wydobywa z niej zachodzące majowe słońce. Przedzielona płotem przestrzeń oddziela nas od miejsca zagłady, choć trzeba pamiętać o tym, że teren obozu pierwotnie był dużo większy i dzisiejsze granice są w wielu miejscach umowne. Pod bramą dla strażackich wozów wieniec od rosyjskiego klubu motocyklowego Nocnych Wilków przypomina o obchodach rocznicy zakończenia II wojny światowej. Kilka lat temu ich wizyty budziły kontrowersje, w 2016 roku chcąc uczcić zwycięstwo Rosji w II wojnie światowej zorganizowali rajd po Europie. Polska odmówiła im prawa do wjazdu. Dzisiaj już nikogo nie interesują.
Kącki próbuje nas przekonać do zapatrzenia się w rozbuchaną, wiosenną przyrodę. Wyraźnie zirytowany naszym rozproszeniem, wybucha. „Jesteście zapatrzeni w siebie”, słyszę syknięcie. Tak się pewnie pisze reportaż - patrzy w ładną scenę, ubiera w metaforę, obrazki są ważne. W końcu to obrazki z Oświęcimia mamy przywieźć do „Gazety”.
OBRAZEK ÓSMY
W Auschwitz mieszkają ludzie. Na terenie Muzeum Auschwitz-Birkenau znajdują się budynki mieszkalne. Kącki podprowadza nas pod jeden z nich.
Mijamy stojącą tuż obok muzealnego (a może raczej obozowego?) ogrodzenia willę Rudolfa Hössa - Kącki w książce rozmawia z jej mieszkańcami o tym jak to jest żyć w miejscu tak naznaczonym przez historię, zaledwie 150 metrów od krematorium. Rodzina Jurczaków co jakiś czas gości w mediach. 2011 – „Sunday Express” – „Małżeństwo, które jest dumne z mieszkania w Auschwitz”. Dział „Wyraź siebie”. 2015 – „Daily Mail” publikuje obok siebie zdjęcie Hössa i rodziny Jurczaków pozującej z puchatym kotem. 2018 - w „Polityce” ukazuje się artykuł „Życie codzienne w willi komendanta Oświęcimia”.
Mamy „szczęście reportera”. Z długiego, jednopiętrowego budynku wychodzi kobieta prowadząc za rękę małą dziewczynkę. Dziecko w różowych ubraniach, kobieta również w wiosennych pastelach. Idą w naszą stronę, do bramy wejściowej tuż obok willi i wieży strażniczej. - Chcecie im zadać pytanie - pyta Kącki? Nie, czułbym się jak w zoo - odpowiadam. - A może to oni nas traktują jakbyśmy byli w zoo, kontynuuje filozoficznie reporter. Odchodzimy.
To są ładne obrazki, media je lubią, kontrasty się klikają. A prawdy nie ma ani w tych obrazkach, ani w reportażu. Karmimy się fikcją, bo tyle nam zostało. I pewnie zasypia się czasem dobrze w willi Hössa, czasem gorzej. Jak wszędzie. Po prostu życie codzienne.
OBRAZKI, KTÓRYCH NIE BYŁO
Kobiety? W Cafe Bergson współpracowniczka Tomasza Kuncewicza, nie rozmawiamy z nią. W romskim stowarzyszeniu sekretarka podaje nam napoje do stołu, zaskakuje ją, że odnosimy naczynia. Choć Fundacja Pobliskie Miejsca Pamięci Auschwitz-Birkenau ma szefową, a Dagmar Kopijasz często wspomina o pomocy rodziny, to wydaje się być samotnym wojownikiem. U Haberfeldta gustownie przybrana kelnerka. Wystawa zaprojektowana przez Kąckiego to świat mężczyzn, którzy biorą sprawy w swoje ręce - grzebią w polach ratując obozową przeszłość, stawiają czoła mieszkańcom miasta, tworzą nową, kapitalistyczną rzeczywistość. Kobiety nawet w książce są tłem, co najwyżej walczą z katastrofą klimatyczną.
Kącki zachęca, byśmy wybrali się do Energylandii, olbrzymiego parku rozrywki położonego kilkadziesiąt kilometrów od Oświęcimia. To atrakcyjne zestawienie dwóch światów, zwłaszcza, że podobno połączone wspólnymi bilety do Muzeum Auschwitz-Birkenau. Ta informacja się nie potwierdza, ale biura podróży oferują dwudniowe wycieczki - jednego dnia wata cukrowa, drugiego ludzkie włosy w gablocie. Temat idealny do namysłu nad kondycją człowieka w XXI wieku. Atrakcyjny obrazek, podobnie jak napis “chemia z Niemiec”, który tylko w Oświęcimiu budzi tyle emocji. Bardzo chciałem go zobaczyć.
---
Nie jestem fanem reportaży-obrazków, ani - jak się okazało - nie kręciło mnie bycie oprowadzanym po Oświęcimiu przez reportera, który przez cały czas potrzebował podkreślić swoją rolę i zamiast dać mi rozmawiać z ludźmi, robił mikropokazy wywiadu. Chętnie oddaję wtedy pola, lubię stać obok, przyglądanie się bywa. Czułem się jak na lekcji w szkole, co samo w sobie nie jest złe, dopóki nie okazuje się, że najlepiej na niej bawi się nauczyciel. I dlatego nie dziwię się przeciwnikom książki Kąckiego, że czują się ustawiani przez reportera diagnozującego paternalistycznie ich problemy i ubierającego je w atrakcyjne obrazki. A Oświęcim to nie są obrazki, to jest życie - trudne, różnorodne, takie bez wyjścia ewakuacyjnego. I zamiast głośnych książek stołecznych reporterów i podsycania konfliktów potrzebuje uwagi nas wszystkich - wybierzcie się tam, odwiedźcie miejsca tu opisane, pójdźcie na kebsa, do Bergsona, do muzeum, do obozu. Oglądanie tych pęknięć jest fascynujące. Niekoniecznie z przewodnikiem.
marek
17.09.2020 15:26
częściej mnie wkurwiają twoje blogaski i recenzje niż inspirują, ale muszę powiedzieć, że za Obrazki z Oświęcimia wielki szacunek, ukłony do ziemi, daje prywatnego Nobla w dziedzinie demistyfikacji tzw. Polskiej Szkoły Reportażu, największego w Europie Środkowej Koła Wzajemnej Adoracji pozdro marek górlikowski