buforowanie, Maria Janion
[BUFOROWANIE] Maria Janion “Maski Maski..."
Dziwny ten pierwszy dzień żałoby. Często jej nie znaliśmy, nie korespondowaliśmy, nie rozmawialiśmy, ale czujemy że zabrakło kogoś, kto wciąż - wierzyliśmy w to - samym swoim istnieniem ratował nas przed poczuciem pustki, przed świadomością końca formacji intelektualnej, której była przywódczynią. Żadne tam “końce epoki” nie nastały, ale pojawiła się pustka, której nic długo nie zastąpi. Pozostały teksty, przeważnie hermetyczne i wymagające intelektualnie, bardziej eseistyczne niż publicystyczne, co niekoniecznie odpowiada gustom epoki szybkiego “ćwierknięcia”. Jestem najdalszy od narzekania na to, że współczesność jest współczesna, ale myślę, że wciąż czekaliśmy na przebudzenie się Janion, na to, że w jakimś dniu ostatecznego upadku rozumu to ją usłyszymy jeszcze raz.
Chciałbym się podzielić z Państwem jednym z ulubionych fragmentów z Janion, Takim czytaniem, do którego wracam gdy sam zaczynam myśleć o lekturach “dla dorosłych”, które to czytałem jako dziecko. Janion czytywała Hugo, ja Dickensa, rozumiejąc z niego chyba trzy po trzy jakieś opisy przyrody i świat biednych dzieci, którym jakoś nigdy nie umiałem bardzo współczuć. Czas na Marię Janion:
---
Jakież to powieści dla dorosłych mogą czytywać dzieci… Ja w dzieciństwie czytywałam pasjami Wiktora Hugo. A zwłaszcza już “Człowieka Śmiechu”. Ale i inne - “Nędznicy”, “Pracownicy morza”, “Katedra Najświętszej Marii Panny w Paryżu” - dawały mi wszystko, co mi było wtedy potrzebne. Były dla mnie fantastyczne, zapewne jako opowieści o nieprawdopodobnych przygodach, napisane stylem (o jak się dużo później dowiedziałam) bombastycznym i patetycznym. Ale ów styl wówczas wydawał mi się idealnie dostosowany do tych przygód; również był fantastyczny. Migotał rozmaitymi znaczeniami, porywał i rozdzierał, działał na wyobraźnię symboliczną, pobudzał do marzeń o wyjątkowym życiu przy boku ulubionych bohaterów. Powieści te były dla mnie wtedy Wielkim Snem. Coś bajkowego kryło się w tych fantasmagoriach rozpiętych między grozą a szczęściem, między brzydotą a pięknem, między monstrualnością a wzniosłością, coś bajecznego tkwiło w tym Potworze o arcyszlachetnej duszy, w tej gwałtownej odmianie losu, gdy Człowiek Śmiechu z jarmarcznego histriona sprzedającego swoja twarz-maskę staje się lordem, mającym prawo decydować o losach tysięcy. Powieści te były dla mnie również wówczas kopalnią wiedzy - już nigdy później nie zdołałam się dowiedzieć z jednego źródła tyle o wszystkim, co mnie interesowało, na przykład o oceanie, o statkach, o katedrze gotyckiej, o sądach angielskich, o życiu w Paryżu czy Londynie w dawnych wiekach. Powieści te także unosiły mnie wysoko, wzniecając pożar szlachetnych idei, wyobrażeń, marzeń o poświęceniu życia dla dobra cierpiącej ludzkości. Śledziłam bez tchu, w gorączce i drżeniu, sensacyjne napięcia i zawieszenia, targały mną nagłe przejścia od śmiechu do płaczu, od lęku do jego rozładowania, od groteski do tragedii i z powrotem. Dziś myślę, że może należałam do idealnych czytelników Wiktora Hugo, których on ugniatał jak glinę, zalewał swoim oceanicznym sposobem pisania i wreszcie wypluwał na brzeg - dusze ukształtowane przez siebie. Był zatem jak Bóg, którym chciał być.
Ale spośród tych wszystkich gigantycznych, tytanicznych, prawdziwie romantycznych postaci żadna nie działała na mnie tak silnie jak Gwynplaine - Człowiek Śmiechu. Na nim skupiała się jakaś moc losu, miotającego od najniższych nizin do najwyższych wyżyn, ale i w nim też ujawnia się straszliwa walka bohatera z nieubłaganym przeznaczeniem. Uwielbiałam Człowieka Śmiechu. Dziś rozmyślam dlaczego…
(Maria Janion “Maski Maski. Ontologiczne nieszczęście Człowieka Śmiechu” (w:) “Maski”, wyb. i oprac. Maria Janion i Stanisław Rosiek, t. II, s. 396-397.)
Skomentuj posta