Lokator, Agnieszka Taborska
[RECENZJA] Agnieszka Taborska, "Człowiek, który czeka"
Czytanie tej książki nie wpływało w ostatnim tygodniu dobrze na mój dobrostan, otóż czytając pandemiczny dziennik Agnieszki Taborskiej, filmoznawczyni i historyczki sztuki, na nowo przeżywałam coś, co już zostało przeze mnie oswojone i organizm reagował raczej negatywnie na treści zawarte w “Człowieku, który czeka”. Nie mogłem spać. Dopiero gdy skończyłem Taborską, sen powoli wrócił do normy. Stres odtworzenia? Zbyt szybka próba zobaczenia tego, co się wydarzyło przez ostatnie miesiące? Nie wiem, na analityka mnie nie stać, nie dowiem się, mogę mieć pewne intuicje, ale domorosła psychologizacja samego siebie interesuje mnie równie mocno jak ostatnia powieść Bondy.
Lektura “Człowieka…” była jednocześnie eksperymentem ciekawym, do którego wiedziałem, że kiedyś dojdzie. Wszyscy przecież już w kwietniu baliśmy się, że czeka nas zalew dzienników pandemicznych. Podobnie jak inne nasze obawy - że na przykład świat zwolni i będziemy mieli więcej czasu na przemyślenia, o czym pisała Olga Tokarczuk we wtedy bardzo lajkowanym tekście - nie sprawdziła się. Dzienników póki co zbyt wielu nie widziałem, a zatrzymanie się świata skończyło się tym, że w drugiej fazie pandemii świat przyspieszył i pędzi tempem wręcz nieprawdopodobnym, jakiego nigdy wcześniej nie było. A może to kwestia porównania z bliskim nam zamknięciem? Błąd perspektywy? Sam jestem ciekaw, co o tym sądzicie. Wróćmy jednak do Taborskiej.
Od 1 kwietnia do 27 czerwca autorka, która przyleciała do Polski na “sabbatical” opowiada o lekturach i filmach, które nadrabia z okazji zamknięcia. Jest tu absolutnie wszystko to, co przeżywaliśmy - wzmożenie internetowe, które zamieniło się w zmęczenie światem wirtualnym, strach przed nudą i zamknięciem przemieniony w stagnację i rezygnację. Rosnące w szalonym tempie włosy i zanikające poczucie dni tygodnia. Wydłużone poranki i późne zasypianie. Alkohol jako towarzysz pandemii też odgrywa tu jakąś rolę. I wszystko to jest u Taborskiej, przewijają się też wieści z innych krajów, wszyscy byliśmy bowiem spragnieni dowiedzenia się tego, czy tylko my tak przeżywamy pandemię, o której wciąż mieliśmy nadzieję, że się właśnie kończy.
Nic w tym dzienniku nie jest niezwykłe, nawet zestaw filmów oglądanych i opisywanych przez autorkę jest dość tradycyjny (bo akurat postanowiła wraz z partnerem nadrobić klasykę kina), a lektury, z których obszernymi cytatami nas obdarza, to przeważnie absolutne “must ready” pandemiczne jak Camus, Defoe, Saramago czy Mann. Wszystko to intelektualnie obrobione w bardzo dobrze napisany pod względem języka i struktury esej, który jednak drażni i to nie tak jak lubię.
Moje fizjologiczne negatywne reakcje wywołane są pewnie nie tylko zbytnią bliskością do przeżyć autorki, ale też poczuciem, że warstwa uprzywilejowana w opowieści Taborskiej będzie mogła odczytać swój los, utwierdzając się w tym, że inne światy nie są nam dostępne. Pielęgniarki i lekarze, osoby pracujące w handlu, nauczyciele i nauczycielki - na ich głos w formie książkowej pewnie poczekamy, bo oni nie mają czasu. Bo oni nie dostali urlopu, nie mają zasobu gotówki i w miarę wygodnego mieszkania w całkiem niezłej dzielnicy, a do tego ogródka nieopodal. Ukazanie się książki Taborskiej w czasie kolejnej fali pandemii - przynajmniej dla mnie - mówi coś wcale niedobrego o nas samych - bo jednak czuję jakieś pokrewieństwo intelektualne z tą książką i przeżyciami autorki - że jesteśmy nieznośnie narcystyczni, pokazując czytelnikom i czytelniczkom taki ugładzony, mało dramatyczny człowieczy los. Po co on komu? Tej wąskiej warstwie uprzywilejowanych, żeby poczuć wspólnotę intelektualną?
Pisanie - także takie jak to tutaj - jest czynnością narcystyczną. Autor ma przekonanie, że kogoś interesuje to, co ma do powiedzenia. Potwierdzone przez odbiorców i odbiorczynie wchodzi w krew i łatwo może przejść do potrzeby opisywania swojego dnia, opowieści o wypitych winach, podglądaniu sąsiadów meblujących sobie przydomowy ogródek. To są światy godne zatrzymania w literaturze i opisania? Tak, jak każde. Ale przecież my to jakoś znamy, jakoś wspólnie choć osobno przeżyliśmy.
Ktoś musiał być pierwszy, ale oby to był ostatni dziennik pandemiczny, który przeczytam pochodzący od osoby z warstwy uprzywilejowanej. Ładna forma, ciekawa zabawa, ale poza budzeniem mnie w nocy, poznawczo niczego mi Taborska nie uczyniła. Lektura tylko dla odważnych.
Skomentuj posta