Znak, Michał Rusinek, Książka Tygodnia, Scott Stuart
[KSIĄŻKA TYGODNIA] Scott Stuart, "Mój cień jest różowy" [plus kilka uwag dot. pisania o książkach
To chyba oczywiste, że skoro poryczałem się jak bóbr w połowie lektury, to teraz chciałbym, żebyśmy popłakali sobie wspólnie. Zatem “Mój cień jest różowy” Scotta Stuarta w przekładzie Michała Rusinka książką tygodnia.
Lektura wydobyła z mojej głowy pewne wspomnienie, mocno już ukryte. Otóż na bal w podstawówce chciałem pójść przebrany za motyla. Rodzice chyba nawet partycypowali w przygotowaniach stroju, który z racji naszej nieszczególnej inwencji twórczej ograniczał się do wyciętych z brystolu i pomalowanych w pstrokacizny skrzydeł. Dziś już nie pamiętam - czy poszedłem na bal, czy było fajnie, a może nie było i mnie wyśmiano?, A może zwyczajnie nikt nie zauważył kolorowego, okrągłego motylka? Jeśli tak się stało, z pewnością było mi smutno. Ale chyba chorowałem, i jedynym obrazkiem, jaki pozostał mi z tego momentu, jest widok papierowych skrzydeł schowanych w szafie. Jakbym już wtedy wiedział, że o niczym innym nie marzę, jak tylko odlecieć z dolnośląskiej wioski w jakieś przyjaźniejsze kolorowym motylom miejsca. Nie, żebym się obecnie za kolorowego motyla uważał, ta metafora jest mojemu autoopisowi zupełnie obca. To, że mimo wszystko skończyłem w Polsce, pracując z językiem polskim, uważam za efekt trochę jednak złośliwego chichotu losu.
Chichotem losu, ale tym razem losu osoby piszącej krytycznie o książkach, jest także stykanie się z reakcjami na krytykę. Te bywają pełne godności, a nawet ciekawych w efekcie rozmów o literaturze, ale też i pełne wycieczek osobistych i szantaży emocjonalno-moralnych. Wczoraj pisałem tu o książce “Wszystkie kolory świata” wydanej przez Agorę, a stworzonej przez 42 osoby plus wydawnictwo. I jakiś duch opiekuńczy mnie chyba opuścił, bo kłopoty z jednym tylko autorem, o którym się napisze krytycznie, potrafią być nadmiernie angażujące, a cóż dopiero z ponad czterdziestoma? Ta sytuacja trochę mnie przerasta, zwłaszcza gdy sekunduje temu wszystkiemu wydawnictwo - podpowiadając mi jedyną słuszną interpretację dzieła.
Pan Nowak z Krosna Odrzańskiego pisze o mnie per “krytyk na dupościsku”, co jednak nie jest prawdą, bo na krześle, ale fantazje czytelników o osobie piszącej zawsze są intrygujące. Jednak cięższe działa wytoczyła Joanna Fabicka, autorka jednego z opowiadań i - jak sama napisała - jedna z pomysłodawczyń “Wszystkich kolorów…”. Pisze w komentarzach m.in.:
“ma Pan w sobie sporo brawury, by nie powiedzieć zuchwałości, by protekcjonalnie zrugać pracę tak wielu osób o tak szlachetnych intencjach i tak dużym dorobku artystycznym”.
Chciałbym (polecam lekturę tekstu przy okazji) zauważyć, że recenzja była bardzo pochlebna wobec pomysłu jak i wysiłku osób, które ją stworzyły, a jedynie w pierwszej części książki - przeznaczonej dla najmłodszych czytelników - oraz we “Wstępie” dostrzegam mankamenty, o których uważam, że powinniśmy prowadzić dyskusję jak najszerszą. Bo skoro pojawiają się one w pracy, która rości sobie ambicje do bycia przełomową, warto je podjąć.
I ja się całkowicie zgadzam z Joanną Fabicką. U nas trzeba mieć brawurę i zuchwałość, żeby pisać krytycznie o książkach. To moja codzienność od wielu lat. Nie widziałem jeszcze nieprotekcjonalnej dobrej recenzji - każda z nich jest wyrażeniem własnego zdania, a więc w recenzji mówi “ja” krytyka, które ma prawo do wahania się i rozważania różnych opcji. Ale, tak, mówi ono przeważnie w trybie decydującym - to się właśnie zwykło się nazywać krytyką Ponieważ jednym z jej celów jest ustanawianie hierarchii i wskazywanie problemów, które pojawiły się w krytykowanym tekście. Takich jak ten:
““Dzień Białej Wiewiórki” Barbary Kosmowskiej to historia - nie zaskoczę was - białej wiewiórki, która jest niezbyt lubiana w klasie i czuje się nieakceptowana. Wszystko to zmienia się w momencie, gdy zwierzątko ofiarnie ratuje swoich nie-do-końca-przyjaciół przed jastrzębiem. W ramach celebracji szkoła organizuje “Dzień Białej Wiewiórki”, a opowieść kończy się wzruszającymi zdaniami o tym, że inność jest darem. To, niestety, też opowiadanie o tym, że na dostrzeżenie i tolerancję trzeba sobie niekiedy zapracować i zasłużyć. I gdy tak spojrzymy na bajkę Kosmowskiej, to zaczyna być ona przerażająco smutna, bo “inni” zawsze muszą się starać bardziej, by społeczeństwo ich zaakceptowało”.
Uważam, że trzeba o tym rozmawiać, bo ta konkretnie bajka uczy dzieci nienormatywne, że muszą być superbohaterami, żeby je zaakceptowano. A co, jeśli nie chcą?
Dalej w komentarzach Fabickiej też jest ciekawie:
“Z szacunku dla ich charytatywnej pracy wypadałoby przynajmniej napisać to wszystko mniej niechlujnym językiem i nie popełniać błędów rzeczowych. Myli Pan nazwiska, błędnie przypisuje autorstwo tekstu i ilustracji i pozwala sobie na personalne podgryzanki”.
Rzeczywiście, dwukrotnie zostały pomylone osoby, co przy tej mnogości autorów/autorek mogło się zdarzyć - błędy zostały jednak od razu poprawione, a zarzut, że książki nie przeczytałem nie znajdował raczej potwierdzenia w tekście. Jednocześnie mamy do czynienia z takim trybem krytykowania krytyki, który stale się powtarza, a polega na tym, że osoba X zarzuca krytykowi, iż ten “pozwala sobie na personalne podgryzanki”. Nie wskazując oczywiście wcale, o jakie “podgryzanki” chodzi. Jako osoba, której już nawet sugerowano, że napisała krytyczną recenzję, bo dostała kosza od jednego z autorów, anonimowość osób, co do których mam jakoby prywatną niechęć lub zadrę, trochę już mnie nudzi. Otóż ja, podobnie jak każdy z nas, rzeczywiście wielu osób nie lubię, ale też część lubię i to bardzo, a akurat w tej książce występuje kilka, które uważam za sobie bliskie, co w niczym nie zmienia faktu, że dostrzegam konkretne, uargumentowane problemy. Dołączyłem też w tekście model teoretyczny do moich rozważań, zachęcam do sięgnięcia po lekturę książki Garland-Thomson, bo to jedna z najciekawszych pozycji o tym, jak można widzieć świat na styku “normatyw-nienormatyw”.
Kolejnym zarzutem wobec ma być fakt, że - rzekomo - krytyka kilku opowiadań sprawia, iż “ginie wspaniała idea i kawał dobrej literatury.” Cóż… Słaba to wiara w ideę lub też bardzo na pokaz, jeśli jedna krytyka ma sprawić, że ona zginie. Idea dalej się broni, choć warto o jej niektórych elementach porozmawiać.
To znaczy... Nie, ja już nie uważam, że warto. Nie warto, reakcja na moją recenzję doskonale to pokazuje. Bo do grona zainteresowanych dołączył również wydawca, wklejając w komentarzu marketingowy tekst sugerujący, jakobym w ogóle przeciwdziałał całej idei książki. Myślę, droga Agoro, że tak dalej warto postępować. Idąc za ciosem, proponuję, żebyście pod każdą krytyczną opinią o waszych książkach informowali czytelników o tym, jak należy odpowiednio ją odczytywać. Odbędzie się to z pewnością z korzyścią dla waszych zasięgów, jak i krytyki literackiej, na której przecież w zasadzie wam nie zależy. Dlaczego? Bo przecież nie od dzisiaj dobrze wiemy, że nie o dyskusję o książce chodzi, a o to, by pokazać okładkę. Ja za długo już się tym zajmuję, by mieć jakieś złudzenia. Ale lubię to, jak się wzajemnie oszukujemy, na tym do tej pory polegała ta gra.
Fabicka pisze: “Serdecznie Pana do nas zapraszam, bo widzę, że energii i zapalczywości Panu nie brakuje. Proszę się do nas przyłączyć, zróbmy razem coś więcej dla dzieciaków”. Proponuje mi się “może staż w telefonie zaufania (rzecz jasna, po przeszkoleniu) - zdziwi się Pan jak wiele dobrego to może przynieść”. Otóż ja, tak się składa, doskonale wiem, ile dobrego przynosi telefon zaufania, ale jest dla mnie czymś absolutnie obrażającym fakt, że z powodu krytyki książki miałbym spowiadać się z własnej biografii i wskazywać, co zrobiłem. To klasyczny szantaż moralny - my robimy dobrze, pan przeszkadza, więc ja zapraszamI Wyjątkowo nietrafnie skierowany.
Szantaż moralny, który próbujecie - słowami Joanny Fabickiej oraz oświadczeniem wklejonym w komentarzach - wobec mnie zastosować, podkreślając wolontariacką pracę twórców, ich szczytne idee i fakt, że kasa z książki przeznaczona jest na charytatywny cel, jest dość niskich lotów. To wciąż jest tekst i wciąż mamy do czynienia z książką, która trafi do młodych ludzi. A, tak się składa, jest w niej kilka wątpliwych fragmentów i mam nadzieję, że po waszej akcji jeszcze więcej osób skupi się właśnie na tych problemach, byśmy za jakiś czas mogli porozmawiać o tym, czy literatura dziecięca jest w ogóle w stanie ich uniknąć. Sam zresztą w tekście w to wątpiłem.
Drodzy i Drogie - jako osoba nienormatywna od kilku lat żyjąca w świecie, który jest absolutnie do kitu, jestem wam bardzo wdzięczny, że podejmujecie działania wobec - zwłaszcza młodych - osób nienormatywnych. O tej wdzięczności pisałem. Ale wasza praca dalej podlega i podlegać będzie ocenie krytycznej, a problemy, o których pisałem w recenzji są i zapewne przez jakiś czas jeszcze pozostaną bardzo ważnymi problemami w mówieniu o osobach identyfikujących się z byciem członkiem mniejszości. To, że zrobiliście coś za darmo - albo że w ogóle coś zrobiliście - jest oczywiście super, ale nie wyklucza dyskusji, zwłaszcza, że problemy które wskazałem są bardzo istotne i - co pokazuje Rosemarie Garland-Thomson w “Niezwykłych ciałach” - im szybciej ich unikniemy, tym lepiej.
Swego czasu Joanna Olech napisała, że brakuje krytyki książki dziecięcej (proszę o wybaczenie, moja pamięć zapomniała bibliografii do tego cytatu) i trudno się z nią nie zgodzić. Ale muszę przyznać, że pisząc od lat o różnych książkach, nie mam już żadnych złudzeń - rządzić będzie nami algorytm, w którym już dziś liczą się tylko zdjęcia okładek i duża liczba serduszek w poście (lub pod nim). Nikt - poza czytelnikami - nie ma interesu w istnieniu jakiejkolwiek krytyki literackiej i pisaniu o książkach obszerniej - no chyba, że jest to pisanie zgodne z linią wydawcy i autorów. Lepiej się ładnie uśmiechać i mówić: “Wow, tęcza, to musi być suuuuper!” i dokleić emotikony. Nie, nie musi być super. I nie, nie jest się złym człowiekiem, gdy mówi lub piszę się o tym otwarcie i głośno. Przeciwnie, jest się mianowicie kimś, komu zależy na tym, by było jeszcze lepiej. Ale, by tak odczytać krytykę, trzeba mieć klasę, której zarówno niektórym autorom tej książki jak i wydawcy zwyczajnie zabrakło.
Co jakiś czas czuję się zmuszony pisać tutaj obszerniejsze teksty na temat samego funkcjonowania krytyki w czasach późnego kapitalizmu. W magazynach, do których czasem zdarza mi się pisać jest zasada, żeby raczej nie krytykować, bo brakuje miejsca dla dobrych książek i to można jakoś zrozumieć (z trudem), w sieci panuje zasada, że recenzji krytycznych się nie publikuje, bo przecież wszyscy jesteśmy wobec siebie mili (aha…), a najlepiej klikają się książki w towarzystwie twarzy osoby piszącej. Jest kilka osób próbujących to przełamać, ale - tak jak pisałem powyżej - ich praca jest z trudem znoszona przez wielu wydawców, a realia finansowe, gdzie to wydawcy płacą z promocję, a więc za robienie zdjęć z książkami, nie ułatwiają zadania, o czym przypominam, bo może ktoś kiedyś wpadnie na pomysł jak to zmienić.
Na zakończenie raz jeszcze przypomnę, że właśnie po to, bym mógł pisać nie myśląc o tym, czego chcieliby wydawcy, założyłem konto na patronite - zachęcam do zajrzenia. A fakt jego istnienia też jest opowieścią o tym, jak ważna jest krytyka literacka. Bo jest - dla czytelników, nie dla niektórych wydawnictw.
Skomentuj posta