Znak, Sylwia Chutnik

Sylwia Chutnik, "Jolanta"

Na Kurzojadach jestem świeżakiem jeszcze i przyznaję, że powoli odkrywam kto nam (Oldze zwłaszcza, co zrozumiałe) kibicuje. I tak wymieniamy z redaktorą porozumiewawcze, radosne emotikonki mesendżera, gdy notujemy komentarze kilku osób. Na przykład radością powitaliśmy informację od Sylwii Chutnik, która wyoutowała się niedawno w komentarzu, że przygotowuje zbiór wywiadów (własnych) z polskimi bokserkami.

Czekam, nabędę i przeczytam, bo akurat Chutnik czytam wszystko od lat i choć czasem kręcę nosem, to muszę przyznać, że trudno o przykład pisarki, która przez lata utrzymuje tak dobry, równy poziom. Za to z naszych rozmów z redaktorą Wróbel wyszło, że nigdy jeszcze na Kurzach nie pojawiła się żadna z książek sygnowanych przez Sylwię Ch. Jestem akurat w trakcie lektury "Smutku cinkciarza", a nie da się o tej książce pisać bez wspomnienia brawurowej "Jolanty". Zatem przed Wami "Jolanta" oparta o mój piekarnik.

“Jolanty” się obawiałem, bo “słodko-gorzka” opowieść o lasce z Żerania, to jednak spore wyzwanie, by nie wpaść w tony banalno-współczujące jak i heheszkę klasową, co przytrafia się zbyt wielu książkom mającym na celu oddanie "warszawskich" realiów. Nie będę się długo rozpisywał, bo to raczej kronikarski obowiązek zaznaczenia odbytej lektury - powieść “Jolanta” podobała mi się na tyle, by wcisnąć ją T. (mój notoryczny eks) z rekomendacją “musisz”. I zmusił z pozytywną informacją zwrotną. A cała historia skończyła się tym, że T. pierwszy przeczytał “Smutek cinkciarza”, o którym jutro kilka słów.

O tym, jak bardzo ryzykowną książkę napisała Chutnik świadczy choćby ten fragment:

“Dzieci z rozbitych rodzin lubią nowe rodziny. Wierzą, że ludzie są ze sobą do końca życia. Tatuś dał nogę, a one z ufnością patrzą w oczy mężczyzn.

Dzieci z rodzin rozbitych jak butelka na bruku codzienne wyjmują sobie odłamki z serca i zszywają krwawe rany. Na okrętkę zszywają, ściegiem pospiesznym i mocnym jak ich napięte do granic możliwości mięśnie. Ich aorty wykrzywione od nerwowego przełykania śliny, ich sztywniejące kości. Jolanta wbijała sobie paznokcie w skórę i uśmiechała się szeroko. Aż jej się uszy podnosiły i opadały. Młodziutka sierota, a taka ufna.

Dzieci z rozbitych rodzin płaczą cichutko, żeby nikt na nie się nie obraził.”

Gdzieś tam w środku mojego mózgu jest taki maleńki dział o nazwie “empatia”, jest też kilka osób, które uważają, że nie odnalazłem do niego drogi. Jestem też ja, który uważa, że może to po prostu kwestia języka i jego rytmu, bo jakoś ten akapit do mnie trafił. I chociaż potrafię stwierdzić, że jest to - zwłaszcza w oderwaniu od całości - może lekko pretensjonalny fragmencik, ale mnie on rusza właśnie tam, w tym dziale “empatia”. Czytam “Smutek cinkciarza”, i lubię ten charakterystyczny "flow" opowiadania Chutnik, może nie lubię gdy pisze bajki, czy gdy zbytnio komplikuje narrację, ale podziwiam za pisarstwo na wydechu. Zatem poleca się uwadze "Jolantę", bo bez niej lektura "Smutku..." da wam mniej radości. Niedługo skończę i wam więcej opowiem. A później wróci redaktora Wróbel z wywczasu i wszystko wróci do równowagi.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Ile fajerek w hecy?