Tomasz Różycki, wywiad, podcast, Znad Mapy
[ZNAD MAPY 004] Tomasz Różycki - WYWIAD
Znad Mapy, rozmowy nie tylko o literaturze to cykl rozmów, w których moimi gośćmi są pisarze, pisarki, reporterzy i reporterki opowiadający o ważnych dla nich mapach. Gościem czwartego odcinka podcastu jest Tomasz Różycki.
Wojtek Szot - Z Tomaszem Różyckim klęczymy w tej chwili na podłodze i przed nami sterta map. Będziemy o niej próbować rozmawiać i ją opisywać. Jestem pewien, że będzie to ciekawa przygoda.
Tomasz Różycki - Tu jest mapa Australii i Oceanii. Za mała, żeby tutaj cokolwiek widzieć, ale kiedyś wydawała mi się bardzo ważna. To było zaraz po lekturze przygód Tomka Wilmowskiego. Uwielbiałem - nie wiem, czy Tobie też się to podobało - książki młodzieżowe, przygodowe, o podróżnikach, do których była dołączona mapka.
WSZ - Bez mapki, to nie ma w ogóle książki.
TR - To było świetne, bo te mapki były takie, jak dla dzieci. Był na nich narysowany człowiek na koniu, kangur i rzeka. Strasznie mi się to podobało i teraz, całkiem niedawno z żoną odkryliśmy dla syna książkę „Świat według Spiveta”. To świetna powieść, zwłąszcza że jest wypełniona ilustracjami.
Jej narratorem jest dziecko, które rysuje wszystko to, o czym opowiada. Załącza rysunki poglądowe, schematy, mapy. Doskonała rzecz. Uważam, że to są w pewnym sensie arcydzieła.
Czasami mam takie wrażenie, kiedy się obudzę, podejdę do półki i znajdę idealną książkę, w której jest wszystko, czego mi potrzeba. Książkę jak z platońskiej idei. Zawierającą odpowiedzi na wszystkie pytania, która jest też instrukcją, co robić w życiu. I „Świat według Spiveta” trochę jest czymś takim. To bardzo filmowa, hollywoodzka opowieść, która co prawda na końcu trochę się nie klei, ale powiedzmy, że to nie to jest najważniejsze.
WSZ - Trochę właśnie zjechałeś tą genialną książkę, wiesz?
TR - No tak, bo nie ma chyba genialnych książek.
WSZ - Miałem to uczucie, gdy po raz pierwszy czytałem książki Umberto Eco, takie wrażenie, że ich przeczytanie spowoduje, że mój mózg coś odkryje nowego. Patrząc po stanie konta efekty nie są najlepsze. Wróćmy do mapy. Mapa Australii i Oceanii to mapa topograficzna o skala 1:20000000, co znaczy, że 1 centymetr to 200 kilometrów.
TR - To, że odkurzyłem te mapy, to dobry pomysł, bo mam cały czas taki pomysł, by napisać historię Tuvalu, państwa, które na tej mapie można łatwo znaleźć. To jedna z moich ulubionych historii mitycznych, bo to przecież historia jak z Robinsona.
Pamiętam, jak się Robinsona czytało i nagle okazywało się, że na prawdziwej mapie jest ta wyspa, więc może to wszystko było realne.
Tam były dwie opcje o ile się nie mylę. Jedna, że tą wyspą jest Trynidad czy Tobago, a druga teoria według której pierwowzór wyspy Robinsona znajduje się na Pacyfiku, u wybrzeża Chile.
WSZ -Tak i ona się tak nazywa chyba Robinson. A czemu Tuvalu?
TR - To na inną rozmowę, bo nie chcę za dużo zdradzać.
WSZ - Rozumiem, polska szkoła, nie mówić o tematach?
TR - Polska szkoła?
WSZ - Polska szkoła dziennikarstwa przynajmniej, nie mówić o tematach, które planujesz pisać.
TR - A tu jest inna mapa, która też mi się podobała. Bliski Wschód, Arabia Saudyjska. Dziwna.
WSZ - Powiedzmy Państwu, że jest to mapa Państwowych Przedsiębiorstw Wydawnictw Kartograficznych z 1985 roku.
To jest w przybliżeniu Lewant, czyli Bliski Wschód, ale też jest Persja i to jest fajne. To, co mi się mniej podoba, to te polityczne i gospodarcze małe mapki, ale ponieważ to Bliski Wschód, to wiadomo – trzeba pokazać gdzie jest ropa..
WSZ - No tak, ale z drugiej strony mogli zaznaczyć miejsca święte w Ziemi Obiecanej, więc może i lepiej.
TR - Tak i teraz widzę że fascynują mnie te żółte plamy, czyli pustynie. Podobnie było na mapie Australii.
WSZ - Byłeś na jakiejś pustyni?
TR - Dwa razy. Raz w Egipcie, bo pojechaliśmy do Czerwonej Piramidy, trochę bardziej w stronę pustyni. Kiedyś byłem na festiwalu w Kairze i tam Stanisław Guliński, były attaché kulturalny polskiej ambasady mnie tam zabrał. Ale długo na tej pustyni to nie da się wytrzymać. Drugi raz byłem dłużej w Joshua Tree w Kalifornii, tam jest trochę przyjemniej, bo jest gdzie się schować.
Pamiętam, że przy Czerwonej Piramidzie, był taki starszy, miejscowy pan, zasuszony, jakby jak derwisz w turbanie. Oprowadzał nas po piramidzie, która nie jest bardzo turystyczna i gdzie wejście jest jednak trudne, po stromych schodach. Wąski otwór, przez który światło oczywiście prawie, że nie wpada i kilkaset stopni w dół. Żeby zejść trzeba być niższego wzrostu albo się skulić i schodzić najpierw jedną nogą, potem drugą i cały czas w tej strasznej pozycji. Później był tunel w dół, trochę jak w kopalni i przewodnik nas poinstruował, że zejdziemy nim i później będzie troszkę do góry, później będzie prosto, potem znowu w dół, potem prosto i wejdziemy do komnaty królów... Przedstawił to, jak jakieś wspaniałe wydarzenie, wszyscy byli zachwyceni tylko nie ja, bo dostaję klaustrofobii w takich miejscach. Kiedyś się zagubiłem w Twierdzy Przemyskiej z kolegą i miałem wtedy jeden z gorszych momentów w życiu, więc jak sobie wyobraziłem, że już tam zejdę na dół, to stwierdziłem, że choćbym miał tam zobaczyć Myszkę Miki żywą, to nie jest to warte tego przeżycia i w końcu nie skorzystałem.
WSZ - Dodajmy, że ja mam na sobie koszulkę z Myszką Miki i dlatego to porównanie. To mi przypomina wizyty w katakumbach. Na takich mapach zawsze mnie fascynowały depresje, ewentualnie bagna i jezioro tymczasowe. To fascynująca myśl, że jest jezioro, którego może nie być. Jak wyjeżdżasz, to jeszcze posługujesz się mapą drukowaną?
TR - Teraz bardzo rzadko, ale jeśli jest taka możliwość, to lubię. Zaraz Ci pokażę taką mapę, którą się posługiwałem bardzo długo, kiedy wyjeżdżałem. Nawet w czasie, kiedy były już te internetowe.
WSZ - I znowu Państwowe Przedsiębiorstwo Wydawnictw Kartograficznych - Afryka Południowa. Po co tyle tego u nas wydawano?
TR - Nie wiem. Jakiś eskapizm, coś takiego? Na zasadzie, że rzeczywistość wokół jest bardzo mało zachęcająca i Ty się wyżywasz oglądając to, czy znajdując jakieś miejsce dla wyobraźni w lekturach, w słuchaniu muzyki... Dla mnie oglądanie mapy, było erzacem, zastępstwem samego podróżowania. Wyobrażałem sobie, że tam jestem. Pamiętam też, że mój wujek w latach 70. czy 80. miał wielką kolekcję map, czasem trudno dostępnych. W ogóle zupełnie nie wiadomo po co je zbierał, po co komuś w PRL mapa Madagaskaru? Miał też taką mapę, która była hitem wtedy, a była strasznie kiczowata. To była mapa Polski i Tatr, mała z wybrzuszeniami z plastiku. Jakby profilowana, w trzech wymiarach.
WSZ - Z dzieciństwa pamiętam takie mapy, rzeczywiście potworne.
TR - Tak, potem były też takie globusy.
WSZ - Pamiętam jak kupowałem mapy będąc dzieckiem. Strasznie głupio mi było, bo chodziłem do jedynej księgarni w tej wsi, udającej miasto - czyli Boguszowie - i… no bo po co mi ta mapa? Zawsze miałem wrażenie, że kupowanie mapy jest czymś podejrzanym, bo kupujesz ją po coś, jak gdzieś jedziesz, a nie do oglądania.
TR - Tak? A mi nie było jakoś. Ja się w ogóle tym nie przejmowałem.
Miałem też cały zestaw map, które po prostu zniszczyłem, bo rysowałem po nich najróżniejsze rzeczy. Jakąś depresję nagle dodawałem albo jakieś nowe państwo, granice zmieniałem, bieg rzeki, wyznaczałem trasy podróży.
WSZ - Ale to co, zmieniałeś granice Polski?
TR - Chyba tak, bo Niemcom oddałem Opole. Był taki czas, chyba już w latach 90, że zaczęto wydawać stare mapy ze starymi granicami. Teraz to dziwnie wygląda, jak ktoś ma taką mapę na ścianie i przyjeżdżają do niego koledzy z Ukrainy albo z Litwy.
WSZ - Albo dziadek z Wehrmachtu.
TR - Tak, bo dziadek z Wehrmachtu też może mieć taką mapę. Inaczej troszkę na to patrzę, ale wtedy to było fajne, bo na tych mapach były te wszystkie nazwy znane z Sienkiewicza, z „Trylogii”. Można było zobaczyć, gdzie co było wtedy, jak to wyglądało.
WSZ - Powiedzmy Państwu, że przed nami leży właśnie mapa Polski sprzed pierwszego rozbioru. Czego możemy szukać na takiej mapie, poza potwierdzeniem naszej dawnej mocarstwowości?
TR - Dla mnie to jest też obiekt. Tak jak mapy, które możemy znaleźć na obrazach Vermeera, które tylko dzięki niemu się zachowały. To jest fascynujące, że mapa, jako przedmiot, zniknęła, ale jest obraz Vermeera, który przemalował tę mapę. A to były wtedy bardzo popularne mapy. Ludzie sobie je kupowali tak, jak się kupuje teraz jakąś plazmę.
WSZ - Zobacz jaka ładna nazwa na tej mapie - Polocen. Polocen - takie coś, co minęło. Ustąpił Polocen. Wracając do Sienkiewicza - kształtował twoją wyobraźnię?
TR - O Sienkiewiczu myślę podobnie jak Gombrowicz - to jest momentami świetnie napisane, to znaczy w taki sposób, że ma urzekać i pociągać. Początek „Ogniem i mieczem” wgniótł mnie po prostu w fotel. “Rok 1647 był to dziwny rok…. “
WSZ - To bardzo ładne zdanie. Nigdy nie próbować tak zaczynać książek. To była chyba jedna z pierwszych książek, gdzie to pierwsze zdanie, jak w dobrym reportażu, otwiera cały świat.
TR - To wszystko jest westernem, albo baśnią z „Tysiąca i jednej nocy”. Są dzicy Indianie, czyli Tatarzy i kowboje, czyli Skrzetuski. Jest taka literatura też we Francji, jest Dumas z tymi swoimi muszkieterami.
WSZ - No on to przynajmniej czarny był.
TR - No tak, bo gdy czytasz Sienkiewicza teraz, to zgroza. Ta cała dzicz i czerń na Ukrainie, która nieomal zjada ludzi żywcem i ta wspaniała szlachta.
WSZ - No i my tacy cudowni. Z drugiej strony też ciekawe, że gdy on to pisał to jeszcze dość żywa była pamięć o tym wszystkim. Zastanawiam się, jak bardzo to jest bajką?
TR - Tak, oczywiście. To jest bardzo propagandowa książka. Z drugiej strony karykaturalne opisy Szwedów są wręcz genialne. Widziałem jak Bronisław Maj czytał Andersowi Bodegardowi fragmenty, w których Kmicic opowiada o tym jacy są Szwedzi. To było genialne, Bodegord popłakał się ze śmiechu.
WSZ - Wcześniej ludzie mieli Kraszewskiego, strasznego grafomana, który wręcz produkował te swoje powieści historyczne. I po tym Kraszewskim przychodzi nagle ktoś, kto przynajmniej pisze porządną historię, a nie te ecie-pecie od Piasta Kołodzieja. Teraz tego już nikt nie czyta.
TR - Najlepiej zapamiętanym bohaterem z “Ogniem i mieczem” jest Bohun. Generalnie chyba nie pozostaje ci po lekturze tego poczucie wyższości. Mnie fascynowali Kozacy i chyba to im kibicowałem. Tak samo - to jest bardzo ciekawe - jak się popatrzy, jak Victor Hugo opisał Bitwę pod Waterloo w „Nędznikach” i gdy się porówna jego opis z tym Stendhala w “Pustelni parmeńskiej”. Hugo pisze, że walczą ze sobą żywioły, że Francuzi w porządku, Anglicy mniej, ale to jest epickie, pełne metafor. Stendhal opisał to z pozycji jednego człowieka, który gdzieś biegnie, ucieka, nie wie przed kim, nie wie dlaczego i co się dzieje. Nie chce nadepnąć na rannych. Ktoś krzyczy, ktoś krwawi, jest chaos i terror. To jest to samo wydarzenie i każdy może je inaczej opisać.
WSZ - To jak u Steinbecka, gdzie ważny jest człowiek i jego życie, a ta wielka historia jest przy okazji jakby.
TR - Potem zaczęła się seria takich map wydawanych na Węgrzech, bo nie było innych. Mapy Europy Zachodniej i poszczególnych krajów. To była rewelacja. Pamiętam na przykład, że miałem z tej serii Włochy i zamieniałem się z kolegą na Wielką Brytanię. Nie wiem dlaczego, bo teraz bym wolał Włochy, ale wtedy strasznie mi się to podobało, że mam Wielką Brytanię. A na mapie te autostrady, nie widziałem za bardzo co to jest.
WSZ - Ale ty żyłeś koło jednej z niewielu autostrad w ogóle w tym kraju.
TR - Tak i jeszcze tak beznadziejna.
WSZ - “Schody” się na nią mówiło. Cudowna! Raz jechałem nią do Częstochowy na pielgrzymkę. Nie wiem od czego bardziej chciało mi się wymiotować, czy od tego, że wypiliśmy w międzyczasie, czy od tych schodków właśnie.
TR - Kiedy jedziesz z Berlina do Opola i dalej, to dalej jedziesz tymi schodkami. W tamtą stronę się jedzie gładko, ale z powrotem… to trochę pewnie szok dla kogoś kto wjeżdża do Polski i od razu trafia na schody.
WSZ - Świetne dziedzictwo, niemieckie dziedzictwo. Jak trafiłeś do Francji?
TR - Byłem w klasie humanistycznej, gdzie był rozszerzony francuski. Wybrałem ją dlatego, że nie bardzo wiedziałem, co będę robił w życiu, a francuski wydawał mi się ciekawy. Już wtedy wiedziałem, że był taki poeta, jak Rimbaud i myślałem, że będzie fajnie poczytać go w oryginale. Po za tym była jakaś tradycja tego francuskiego w Polsce. Teraz została zupełnie wyparta. W Opolu była jeszcze opcja nauki niemieckiego i był to bardzo popularny język. Większość tych, którzy wybierali niemiecki miała śląskie pochodzenie albo po prostu rodzinę w Niemczech. Robili to z powodów praktycznych. Słusznie robili.
Nie wiem czy ten francuski to był najlepszy pomysł. Tak czy inaczej gdy dostałem piątkę z francuskiego na maturze, to sobie pomyślałem, że pójdę na romanistykę i będę studiował równocześnie polonistykę i romanistykę albo polonistykę i historię sztuki. Jakoś tak kombinowałem. Okazało, że romanistyka - nawet na UJ - to jest taka szkółka, gdzie jest 48 godzin zajęć w tygodniu i nie ma czasu, żeby robić cokolwiek innego. I tak zostałem na tym kierunku.
WSZ - Który to był rok?
TR - Zacząłem studia na 1989 roku. Pomyślałem sobie, że właściwie wszystko jedno, co studiujesz w tamtych czasach, chociaż moi koledzy ekonomię.
WSZ - Jak znałeś angielski i byłeś po ekonomii w 1992 r,, to łatwo było się ustawić. Bardzo żałuję, że miałem wtedy 6 lat i moja ekonomia, to było, czy stać mnie na lizaka.
TR - Wybrałem romanistykę też z poczuciem, że prędzej, czy później wyjadę do Francji i może zostanę. Nie miałem specjalnie pomysłu na życie. Już wtedy wiedziałem chyba, że będę pisał, więc tak właściwie, nie ma znaczenia co mam robić zawodowo.
Na studiach, w 1992 roku - przynajmniej tak mi się teraz wydaje - po raz pierwszy pojechałem do Francji. Znalazłem pracę, a na każdej stacji benzynowej widziałem mapy. Dla mnie były genialne, bardzo dokładne. Gdy zacząłem po Francji podróżować - na piechotę, stopem, czy innymi środkami transportu, te mapy stały się bezcenne. Dzięki nim zawsze wiedziałem, gdzie jestem i o co chodzi. Gdy kupiłem ten atlas [który pokazujemy jako główną mapę do naszej rozmowy - WSZ], to miałem całą Francję w jednej książce!
O zobacz, tu aż wypada strona, bo to fragment ze szlakami górskimi, po których chodziłem. Najbardziej schodzony obszar.
WSZ - Czyli jaki? Bo Państwo nie widzą.
TR - Prowansja i kawałek w stronę Lazurowego Wybrzeża.
WSZ - Bardzo dokładnie zaznaczono tu odległości.
TR - Tak, to bardzo pomaga gdy się idzie pieszo. Gdy pracowałem gdzieś w górach w okolicy Luberon, koło Apt, zrobiłem sobie kilkudniową wyprawę na piechotę w tę stronę.
WSZ - Państwo nie widzą! Do Awinionu?
TR - No właśnie w stronę Awinionu.
WSZ - Te wszystkie pielgrzymki intelektualistów, opowieści podróżnicze po Włoszech, Francji to w polskiej literaturze bardzo częsty motyw. Pisane w podobnym stylu. Jak to ktoś ładnie powiedział - to są książki w typie “Siena jako Wenecja albo Wenecja jako Siena”. Taka literatura trochę eseistyczna, trochę turystyczna i trochę przygodowa. U Ciebie trochę to jest też w „Próbie ognia”.
TR - To jest faktycznie ogromna tradycja. Niemcy też mają mnóstwo takich książek, Stendhal napisał „Rzym, Neapol, Florencja”. Oprócz tego, że pisze na jaką operę poszedł - bo to był szał wtedy - to też opisuje miejsca warte zwiedzania, jakieś pałace, kościoły, czy coś innego. To jest taki trochę bedeker z tamtych czasów właśnie. Później Zeszyty Literackie wydawały Muratowa i wszyscy podróżowali jego śladami. Dużo tego powstało.
Właśnie z tego trochę się nabijam. Te książki są ciekawe i często pokazują ogrom i wyobraźnię, językową i autorów.
To jest trudne w pisaniu, bo gdy jesteś w tych miejscach, to jest fascynujące, wielkie przeżycie. Długo myślałem, że mnie nie jest Italia potrzebna, że można bez tego żyć swobodnie. I można. Ale kiedy tam pojechałem, to pomyślałem sobie, że to jest jednak coś niesamowitego. To jakby otworzenie kolejnego okna. Ale jak o tym napisać, skoro już powstało dwadzieścia pięć świetnych rzeczy na ten temat i pisanie dwudziestej szóstej jest trochę dziwne. Dlatego to są potem tak dziwne książki jak “Inna Wenecja” Predraga Matvejevicia, gdzie opisuje ryby w Wenecji albo mchy. Roślinki, które rosną choć nie powinny. Przy tym Matvejević pomija całą resztę. Jest też książka, która z tym wszystkim się bawi, czyli „Perwersja” Andruchowycza. Jednak można napisać kolejną książkę o Wenecji, nawet po “Śmierci w Wenecji”.
WSZ - Znajoma, która ma ambicje literackie i od lat jeździ do Wenecji, zakomunikowała, że chciałaby napisać książkę o Wenecji. Muszę powiedzieć, że przy całej sympatii, moja mina była nieszczególna.
TR - No tak, to nie jest łatwe. Ale wiesz, jest esej Brodskiego „Znak wodny”. w tej chwili już klasyk. Brodski idzie w najtrudniejszą stronę - nie robi z tego groteski, nie gra z tym, nie bawi się. Pisze o Wenecji i jest przy tym bardzo osobisty. Okazuje się, że coś o tym nowego można jeszcze powiedzieć. Jak jest dobry pisarz, to zawsze to zrobi.
WSZ - Wracając do map kupowanych na stacjach benzynowych to przypomniały mi się przedwojenne, kolorowe mapy Śląska właśnie do kupienia na stacjach paliw. Piękne, z wieloma informacjami.
TR - Mnie zawsze brakowało map Opolszczyzny. Dokładnych i ładnych. Później się okazało, że Niemcy robią takie mapy cały czas. I to są mapy tłumaczone na polski. Łatwiej się nimi posługuje niż atlasami wojskowymi, które są dokładne, ale słabo czytelne.
WSZ - No tu już lupkę byś musiał mieć. Państwu od razu powiedzmy, że teraz oglądamy “Atlas Wojskowy Województwa Opolskiego” w skali 1:100000 przygotowany przez Wojskowe Zakłady Kartograficzne w Warszawie specjalnie dla czytelników “Nowej Trybuny Polskiej”. To jest mapa, na której niezbyt dużo widzimy. Co jest jakoś samo w sobie ciekawe, bo na mapie powinniśmy widzieć.
TR - Na tej zasadzie fascynowały mnie z czasów sowieckich. One są właśnie tak przygotowane, żebyś właśnie nic na niej nie zobaczył.
///oglądamy kolejne mapy, tym razem rosyjskie, opisane cyrylicą///
WSZ - O! Tutaj mamy Republikę Gruzińską.
TR - Gruzińska SSRR. Mam też Ukrainę i Mołdawię, zobacz - tak miała wyglądać mapa turystyczna.
WSZ - Zupełnie nie wygląda, jak mapa turystyczna. Państwu, którzy nie widzą tej mapy muszę powiedzieć że z tej mapy wynika, że w Ukrainie nie ma lasów, a całość to jakieś nieprzyjazne, pustynne terytorium. Jest tu wielki, naprawdę olbrzymi Kijów, zaznaczony jako miasto absolutnie gigantyczne. Reszta miast jest odpowiednio uniżenie mniejsza. Mołdawia jakby doklejona i zaznaczona ciemniejszym kolorem. Coś tu się też na Krymie dzieje niebezpiecznego. Zobacz Tomasz, tutaj są jakieś plamy. Opad jakiś jest.
TR - To są góry.
WSZ - Wyglądają raczej jak opad radioaktywny. Jakby pleśń na tą mapę weszła.
TR - Miałem gdzieś mapę Lwowa, jeszcze gorszą. Chodziło chyba o to, żeby niczego nie można było znaleźć w tym mieście. Gdyby nieprzyjacielski szpieg wszedł w posiadanie tej mapy, to by się gubił.
WSZ - Dzisiaj to jest nieprawdopodobne. Mamy Google Maps, Google Earth i człowiek prawie wszystko sobie obejrzy. Ale dalej na przykład przed obiektami wojskowymi są znaki o zakazie fotografowania...
TR - ...jeszcze mam tych map sporo. Jeszcze tu i tu.
WSZ - “Jeszcze tu” - to Państwo, którzy nas będą słuchać, muszą wiedzieć, że „tu” znaczy - w jednym pudełku, a drugie „tu” znaczy - w drugim pudełku.
TR - Można by długo te mapy wyciągać jeszcze, ale one mniej więcej należą do trzech typów. Są to mapy ciekawe ze względu historycznego, albo praktycznego, albo sentymentalnego.
Tutaj jest mapa Warszawy, tu Wrocławia, mam też Grecję, która pewnie podobała mi się z tego samego powodu co Wielka Brytania, że ma takie poszarpane wybrzeże. To jest ciekawe.
WSZ - Może osoby pochodzące z większych miejscowości mniej kręciły takie mapy. Mam coś dla Ciebie. Wczoraj w pudle z książkami za 2 zł, które leży na mojej drodze na siłownię znalazłem takie dzieło - “Znad Odry”, zbiór opowiadań i wierszy pod redakcją Wojciecha Żukrowskiego i Wiesława Barteckiego, Nasza Księgarnia 1956.
TR - To jest legendarna pozycja w takim razie.
WSZ - To jest jakieś szaleństwo. Są pieśni powstańców śląskich ale i Stanisław Wygocki i jego „List z Opola”. Gdzieś tu był wierszyk śląski: „Chcą sprzedać kraj nasz dyplomaci / Hej ludu śląski, chwyć za broń / Za krzywdę tę im dziś zapłaci nasza robocza, twarda dłoń”.
TR - Kiedy pytałeś w innej naszej rozmowie o to, jakie są ulice w Opolu, to potem sobie zdałem sprawę, że oczywiście, nawet ja mieszkam przy ulicy Augustyna Kośnego. Są ulice Osmańczyka, Mondrzyka i tak dalej. To są wszystko bojownicy o polskość Śląska Opolskiego, działacze na rzecz polskiego języka i tak dalej. W Opolu było towarzystwo Rodło… Dlatego na przykład „Radio Opole” miało zawsze bardzo duże dofinansowanie z centrali, bo mniejszość niemiecka ma swoje radia, swoje gazety i tak dalej, które mają dofinansowania niemieckie, więc żeby to równoważyć albo nawet przeważyć, to Polska bardzo się starała, żeby polskie radio było silne.
Festiwal Polskiej Piosenki nie przez przypadek zorganizowano w Opolu. W ogóle to, że opolskie jest osobnym województwem, to też jest spowodowane tym, żeby mniejszość niemiecka czy Ślązacy nie mieli gdzieś większości.
WSZ - Poczytam Ci. Zawsze to Ty czytasz ludziom, to teraz ja poczytam Tobie: „Zaczynam pieśń piękną, naszemu Śląskowi, ku podziwieniu. Kto ma uszy, posłuchajcie, na me słowa, uważajcie. Ah, zawitaj Śląsko nasze, niech Twa sława słynie zawsze. Zawitaj Śląskie powieści, najpiękniejsza w całym świecie. Gdy Cię moje widzą oczy, serce mi w górę podskoczy, gdy o Tobie gadać słyszą, zaraz się z żalu ucieszą” – tu się komuś rymy wyrąbały – „U Ciebie wszystkich żywności, do każdego, do sytości. Co jeno potrzebuje, to się u Ciebie znajduje. Twoja największa ozdoba, co się każdemu podoba, że masz tyle miast wspaniałych, wielkich, pośrednich i małych”.
TR - Ponieważ jestem z repatrianckiej rodziny, to mnie takie rzeczy śmieszyły. Rozumiem je i sentyment do nich, bo na Opolszczyźnie jest wiele rodzin bardzo zaangażowanych w to budowanie polskości. To jest trochę śmieszne, te wszystkie kabarety lwowskie, które momentami są beznadziejne, ale wiem, że za tym wszystkim stoją autentyczne prześladowania. Tylko, że propaganda z tego zrobiła to, co zrobiła i na przykład w szkole mnie to strasznie denerwowało. Pamiętam, że w ogóle się z tym nie utożsamiałem. Dla mnie to było zupełnie obce.
WSZ - Ale co, ta polskość taka z orzełkiem i Piastem Kołodziejem?
TR - To, że w szkole uczyliśmy się takich rzeczy, śpiewaliśmy śląskie piosenki, uczyliśmy się, że nasza przeszłość jest taka. Myślałem sobie: „jaka?”. Moja przeszłość rodzinna jest zupełnie inna. miałem w rodzinie lwowską legendę, ale o tym z kolei nie było mowy. W szkole występowałem jako mały powstaniec śląski. Były u mnie w klasie, dzieci takich rodziców, którzy mieli z tym jakiś związek. Byli tacy, którzy uważali, że to jest śmieszne i mieli w Rajchu rodziny. Bliższe już mi były te lwowskie rzeczy, piosenki ze Lwowa i wierszyki.
WSZ - Wyście tutaj w Opolu przynajmniej mieli kontakt z tym, że tu były kiedyś Niemcy. Ja pamiętam, że u mnie pod Wałbrzychem zupełnie się o tym nie mówiło. Zwłaszcza w latach 90,, znowu odżył strach - nie ma tej żelaznej kurtyny, znowu jest niebezpiecznie, a my jesteśmy na pierwszym froncie - 15 kilometrów do Czech i 70 kilometrów do Niemiec. U Was Niemcy będą 3 godziny później. Czyjego imienia miałeś szkołę podstawową?
TR - Marii Konopnickiej oczywiście.
WSZ - No widzisz, to Ty miałeś taką spajającą ideologicznie patronkę. Ja miałem Morcinka. Wiesz, że przeczytałem te wszystkie Morcinki? Chodziłem na konkurs wiedzy o patronie, to można dziecku życie przetrącić tym.
TR - Ale Maria Konopnicka - z całym szacunkiem - to też było głównie o dzieciach bitych we Wrześni, o strajku szkolnym. Zwracano uwagę głównie na historię walki z germanizacją.
Przepraszam, to liceum miałem imienia Konopnickiej, a pytałeś o szkołę podstawową tak?
WSZ - No.
TR - Szkołę podstawową wyparłem. Była imienia Aleksandra Zawadzkiego, który był drugim komunistycznym wojewodą województwa śląskiego, czy śląsko-dąbrowskiego jak jeszcze wtedy nawet się ono nazywało. To była bardzo czerwona postać, ale nie pamiętam szczegółów. Wyparłem to.
WSZ - To zostawimy Państwo odkrywanie biografii Aleksandra Zawadzkiego, Państwo maja w domu Wikipedię. My tutaj próbujemy nie uprawiać podglądactwa internetowego. Ty myślisz, że ja pamiętam Morcinka? Cokolwiek z tego? Ja pamiętam, że napisał “Łyska z pokładu Idy”.
TR - To było jego?
WSZ - Tak. Choć jak zasiewasz we mnie niepewność, to zaraz pomylę „Naszą Szkapę” z Morcinkiem i wszystkie te konie z literatury.
I wyjdzie na to, że jesteśmy ignorantami. Można jak Pan Młody w „Weselu” powiedzieć: „Myśmy wszystko zapomnieli”, chociaż to się odnosiło do bardziej tragicznych wydarzeń, niż nasza edukacja. To Państwu pokażemy ten francuski atlas. Dziękujemy Państwu, że Państwo to wytrzymali.
Skomentuj posta