Wisława Szymborska, Znak, Jacek Dehnel
[RECENZJA] Wisława Szymborska, "Ćwiartka Szymborskiej, czyli lektury nadobowiązkowe", wybór - Jacek Dehnel.
Nie chciała Szymborska, by w księgarniach czytelnicy pytali o “Szczegóły” Szymborskiej*, to teraz mogą rozpytywać o “ćwiartkę” Noblistki.
Los urokliwie zakpił z poetki, podobnie jak ona kpi, ironizuje i z pewnością chichocze nad dziełami opisywanymi w “Lekturach nadobowiązkowych”, których sprawny wybór przygotował Jacek Dehnel. Po co kolejne wydanie, skoro kilka lat temu w księgarniach znalazły się “Lektury…” w pełnej, liczącej 800 stron, krasie? Zebranych po prostu nie dało się czytać. Można było podczytywać, na wyrywki, ale po kolei przez kilka miesięcy, ale to zadanie dla najwytrwalszych i raczej dla szymborskologów niż dla kogoś, kto po prostu chce mieć przyjemność z lektury. Ma rację Dehnel, gdy pisze we wstępie, że felieton to “forma zdecydowanie przyjemnością”, pełniąca w lekturze funkcję deserów. “Posiłek złożony wyłącznie z aperitifów i deserów może doprowadzić do mdłości” - pisze autor wyboru.
Oczywista oczywistość, ale jakże mnie to rozbawiło, gdy sięgnąłem po kurzącą się i żółknącą księgę “Lektur nadobowiązkowych” i odkryłem , że w ich niezbyt obowiązkowej lekturze dotarłem do… ćwiartki. Wybór jest konieczny, bo erudycja i błyskotliwość w swojej masie bywają przytłaczające. “Ćwiartka Szymborskiej” nam się zatem należy. A do tego ćwiartka tak fantastycznie wydana - Oksana Shmygol pięknie skomponowała okładkę, a w środku - obok tekstów rzecz jasna - znajdziemy niepublikowane dotąd wyklejanki autorki “Kota w pustym mieszkaniu”.
Szymborskiej pozazdrościć może recenzent, że mogła sobie na etacie czytać to, co upolowała w księgarni i co spłynęło na jej redaktorskie biurko. Od podręcznika pisma chińskiego, po “Próby” Montaigne’a. Czasy reglamentacji i państwowych posad, choć skromne i liche, miewały dobre momenty. Jakiś czas temu przez profile kilku poetów i poetek przetoczyła się dyskusja o tym jak uratować polską krytykę literacką (przed kim ta krytyka miałaby być ratowana już nie wspomniano) i jednym z pomysłów, przyjętym całkowicie na poważnie i bez szydery, było utworzenie stanowiska krytyka na etacie, zatrudnionego przez właściwą bibliotekę wojewódzką. Z rozczuleniem myślałem o tych szesnastu krytykach i krytyczkach, którzy w pocie czoła codziennie siadaliby do lektury i pisali wojewódzkie krytyki. A gdyby ten pomysł chwycił i kiełkował? Gdyby powstały oddziały krytyczne w bibliotekach miejskich? Gdyby sołtysi, burmistrzynie, prezydenci też zapragnęli mieć swoich w bibliotekach niewojewódzkiej rangi? W końcu polska literatura byłaby odpowiednio skrytykowana. Możliwe, że w tym mrowiu krytyków i krytyczek znalazłby się jakiś talent na miarę autorki “Lektur nadobowiązkowych”, choć wątpię, czy wolność wyboru lektur byłaby podobna.
Słowo “burmistrzyni” podkreśla mi edytor tekstu, choć Noblistka pewnie by je zaakceptowała, pisała bowiem w felietonie o wyborze “Nikt nie rodzi się kobietą”” - “(...) tylko formy męskie uważa się powszechnie za gwarancję zawodowej kompetencji” i wspomina, że “tylko jeden jedyny raz ktoś odważył się napisać do mnie “Pani Redaktorko””. - Chciałam mu paść w ramiona - komentuje. Omawiany wybór ukazał się w 1982 roku, niestety ze wyboru, który Państwu wklejam w fotografii barwnej, nie sposób dociec, kiedy felietonistka pisała te jakże ważne słowa, bo adresów bibliograficznych nam poskąpiono. A przecież były to czasy, gdy autorka sięgała po książki często niezgodnie z kolejnością ich ukazywania się.
Czasy niedoboru towarów były niekiedy czasami niedoboru wyobraźni. Przynajmniej tak można wnioskować z felietonu poświęconego “Kuchniom Dalekiego Wschodu” Ewy. M. Szczęsnej, w którym to dziele autorka bądź redakcja zaproponowały polskie zamienniki składników. Gdy na rynku brak pędów bambusa, po rzepę idź. Chińskie grzyby zastąpiono pieczarką, a całość Szymborska komentuje: “ukazała się książka, która nie zaspokaja ani bezinteresownej ciekawości, ani apetytu”. To dobre podsumowanie niejednej książki kucharskiej, ale też niejednej książki prozatorskiej czy poetyckiej.
Czy wybór Jacka Dehnela jest słuszny i sprawiedliwy? Wykrajanie ćwiartki Szymborskiej nie jest wdzięcznym zadaniem, a chirurgiczna precyzja raczej niemożliwa, bo materia felietonów jest niezwykle żywa i żwawa. Przyznać trzeba, że autor “Matki Makareny”** zwrócił uwagę na najbardziej poetyckie (“lubię ptaki za ich latanie i nielatanie), ale też złośliwe i zaskakujące teksty Szymborskiej. Więcej tu zatem felietonów powstałych na kanwie lektur popularnonaukowych, ze szczególnym uwzględnieniem tych traktujących o przyrodzie.
Po lekturze książki Elżbiety Burakowskiej “Wszystko o delifnach”, Szymborska napisała felieton-list do tej “beztroskiej dziatwy morza”. Stwierdza w nim z charakterystyczną dla siebie brutalnością:
“(...) moje przemiłe, nie gniewajcie się za to, co teraz powiem: Wasza inteligencja ma swoje granice, a jej kresem jest ufność, jaką darzycie nasz gatunek”.
Szmborska w swojej “ćwiartce” jawi się jako ekolożka u progu antropocenu, feministka wspominająca dawne, feminatywne czasy, ale też humanistka, która uważa, że każdy może na swoją miarę pojąć świat fizyki czy chemii. I zaskakującą, jak wtedy, gdy w połowie lat 70. (chyba, przypomnę o braku sensownej bibliografii) pisze że pod koniec stulecia będziemy “nieruchawą masą ludzką wpatrzoną w trójwymiarowe filmy”. Wieszczka! Czyta się “lektury nadobowiązkowe” z przyjemnością, którą zawsze daje obcowanie z językowym bogactwem i wirtuozerią, ale też przerażeniem i smutną refleksją na temat ludzkiej natury. Ale żeby na koniec nie było tak smutno (zabawnie będzie jeszcze w przypisach), zacytuję Szymborską:
“Bądźmy więc dobrej myśli i tylko fryzury doprowadźmy do ładu.
* “Szczegóły” były jednym z wariantów tytułu tomu poetyckiego poetki, jednak autorka sprzeciwiła się z obawy przed czytelnikami szperającymi po księgarnianych półkach w poszukiwaniu szczegółów Szymborskiej
** Matka była Makryna, ale ten lapsus, który ktoś gdzieś popełnił, zawsze mnie bawi, choć nie wiem, czy wciąż bawi Jacka Dehnela.
Skomentuj posta