Tadeusz Różewicz, Znak, Dowody Na Istnienie, Agora, Pauza, Sigrid Nunez, Magdalena Grochowska, Susan Sontag, Maria Riva, Marlene Dietrich, Benjamin Moser

Bohaterowie trzeciego planu

Biografie, które liczą sobie setki stron należy obłaskawiać szukając w nich punktów zaczepienia, momentów zaskoczenia, które przyciągają naszą uwagę i skłaniają do poszukiwań, których niekoniecznie chciało się podejmować biografowi karkołomnie próbującemu w dziele o gargantuicznych rozmiarach streścić czyjeś życie. Jak na fotografii, gdzie jakiś szczegół może nas zaskoczyć i wyprowadzić poza jej ramy, tak samo w książce biograficznej warto znaleźć moment, który nas niepokoi. Wyprowadza z pewności.

- Dzisiaj wszystko istnieje po to, by znaleźć się na zdjęciu - pisała w słynnym zbiorze esejów poświęconym sztuce fotografii Susan Sontag. A jednak Nunu nie znajdziemy na żadnym zdjęciu ze słynną publicystką. Istniał w innym celu. Jakim? Trudno powiedzieć. Zdaniem Benjamina Mosera, autora monumentalnej biografii Sontag, “kiedy zdychał malamut Davida, Nunu, Susan bombardowała syna prośbami, by odwiedził cierpiącego psa”.To jedyny moment, gdy pies pojawia się w tej liczącej ponad 800 stron książce. Malamuty to pieski o sporych rozmiarach, a jak pisze w “Semper Susan” Sigrid Nunez, malamut Davida był psem “atencyjnym”. Mimo to na żadnej z fotografii, które można wyszukać w internecie nie znajdziemy Nunu.

Trudno się temu dziwić. O psie w nowojorskim mieszkaniu Susan Sontag dowiadujemy się jeszcze w jednym zdaniu od Nunez. Otóż załatwiał on swoje potrzeby na tarasie apartamentu na Manhattanie. Psu poświęcono w biografiach Sontag niezwykle mało miejsca. Podobnie jak czasu na spacery.

James Wolcott, krytyk i dziennikarz pisał - przy okazji recenzji książki Mosera - w "London Review of Books", że choć przez lata Sontag mieszkała przy Riverside Drive, nad rzeką Hudson, tuż obok parku, nigdy w nim nie była. I - zdaniem Wolcotta - “nigdy nie miała zwierząt, psów czy kotów, bo nie mogły nic wnieść do rozmowy o Kancie”.

Na ślad Nunu trafiamy w dzienniku pisarki. 29 sierpnia 1957 roku pisze Sontag: “David radosny, pies spokojny”. To jedyny żyjący pies, który trafił do jej opublikowanych zapisków. Może w trzecim tomie, który wciąż nie ukazał się po angielsku, pojawią się inne zwierzęta?

Co ciekawe, Sontag samą siebie uważała za osobę lubiącą psy. W dzienniku pod datą 21 lutego 1977 roku wymienia rzeczy, które lubi. Wśród nich ognisko, Wenecję, tequilę, zachody słońca i “duże długowłose psy”. To chyba lista ironiczna, bo w to, że Sontag - jak sama twierdzi - lubi “niemowlęta” trudno uwierzyć. Znana była z olbrzymiej niechęci wobec dzieci.

Sceptyczna wobec latorośli była też Marlena Dietrich. - To, co robią dzieci, zwykle nie jest szczególnie interesujące. Po prostu milcz i słuchaj - miała powiedzieć do swojej kilkuletniej córki. Maria Riva w biografii matki, “Prawdziwym życiu legendy kina” tworzy niezwykle osobisty, cierpki portret słynnej aktorki. I choć Dietrich za dziećmi - a zwłaszcza własną córką - nie przepadał, to sama lubiła czuć się jak mała dziewczynka i pewnie dlatego “dokądkolwiek wybierała się Dietrich, jej czarny dzikus też musiał tam”.

Była to filcowa lalka włoskiej firmy Lenci. Pucułowaty maluch z obrotową głową, olbrzymimi białymi oczami, różowymi nozdrzami i czerwonymi ustami, który Riva nazywa “czarnym dzikusem”, był jej “talizmanem na szczęście”. Lalka wystąpiła w “Błękitnym aniele”, “Maroku” i “Zniesławionej”- filmach nakręconych przez Josefa von Sternberga, które przyniosły Dietrich międzynarodową sławę, a także - w tym drugim przypadku - jedyną nominację do Oscara. W jednym z tekstów wspomnieniowych Maria Riva napisze, że lalka sama w sobie stała się gwiazdą filmową.

Do “Murzyna” dość szybko dołączyła druga lalka, podarowany Dietrich przez von Sternberga “kulis, również z filcu, z prawdziwymi czarnymi włosami, w szpiczastym słomkowym kapeluszu i drewnianych chińskich butach. I ten też został wykonany przez Lanciech*”. Co prawda “Chińczyk” miał typowo japońskie sandały, ale do dzisiaj dla europejskiego imaginarium jest to szczegół zupełnie pozbawiony znaczenia.

“Egzotyczne”, czarne lalki były w międzywojennej Europie bardzo popularne, a ich poprzedniczkami były amerykańskie lalki przedstawiające czarnego minstrela - z białymi oczami, przesadnie pomalowanymi ustami i kędzierzawymi włosami. Nazywane “golliwogg” były jednymi z wielu rasistowskich, karykaturalnych przedstawień czarnych osób. W międzywojniu lalki stały się rodzajem talizmanu, co zamożniejsi potrafili wozić swoje “Bébés” na osobnych siedzeniach w samochodach. Dietrich nie rozstawała się z nimi przez całe swoje życie. Riva przypomina o scenie, gdy przyszła gwiazda pakuje się przed wyjazdem do Stanów i nie może znaleźć swojej ukochanej lalki:

– Gdzie ona jest? Zabrałaś ją?
(...)
– Wiesz, o czym mówię! O mojej czarnej lalce! Gdzie ją masz?
– Mutti, nigdy się nim nie bawię. Nie wolno mi. Ale miał go papi.
Zawirowała wokół własnej osi.
– Papi! Masz mojego Murzyna!

Lalki Dietrich przetrwały do dzisiaj - po śmierci Dietrich jej córka przekazała je dyrektorowi Deutsche Kinemathek, a dzisiaj są wystawiane w berlińskim Museum für Film und Fernsehen (Muzeum Filmu i Telewizji). Nie przetrwał za to “murzynek” Tadeusza Różewicza. Pisał o nim w tekście “Zabawki”: - Może tylko trzy lub cztery razy otrzymałem w dzieciństwie zabawkę gotową, kupioną w sklepie. Był to mały murzynek, były cymbałki i jeszcze coś, ale nie pamiętam....

W rozmowie z Henrykiem Tomaszewskim, twórcą wrocławskiego Teatru Pantomimy, kolekcjonerem lalek, który można dziś oglądać w Muzeum Lalek w Karpaczu wspominał: - My zabawki mieliśmy biedne. Pamiętam celuloidowego murzynka. Chowaliśmy go z bratem w pudełeczku po gilzach, bo był trochę uszkodzony… ktoś mu wyrwał nóżkę. Wspomnienie to powróci w wierszu “W gościnie u Henryka Tomaszewskiego w Muzeum Zabawek”.

Magdalena Grochowska w pierwszym tomie swojej monumentalnej (pięćset stron!) biografii poety przytacza też jego wspomnienie o tym jak w dzieciństwie „na ręce »pani od religii« składaliśmy znaczki (...) na wykupienie murzynka z niewoli pogańskiej”. Czytał zapewne młody Tadzio “Murzynka”, “katolickie, ilustrowane pisemko misyjne dla dzieci i młodzieży”, na którego okładce uśmiechało się do białych dzieci czarne dziecko. “Małe uczenice” z miejscowości P. pisały do “Murzynka”: “chcemy naszymi oszczędnościami uratować dwie małe duszyczki, które nam są bardzo drogie; chcemy, by dostąpiły łaski chrztu świętego. Prosimy o nadanie im imion Konstantego i Marji. Kochamy małych murzynków, które są takiemi dziećmi jak i my, a dusze ich są tak jak nasze, stworzone do Nieba”.

Dziewczynki były przekonane, że dzieci w Afryce są im wdzięczne, jak wdzięczna była skarbonka-murzynek, do którego wrzucały sumiennie pieniążki. “Mamy w klasie murzynka, który się kłania, gdy mu dajemy grosze; zapewne tak samo dziękują nam wszystkie murzynki”, kończyły swój list “uczenice w P”. Bardziej dorosła wersja skarbonki z murzynkiem po połknięciu monety przewracała oczami. Z sytości.

Pies załatwiający się na balkonie nie jest niczym zabawnym. Biedne stworzenie. Od kiedy przeczytałem uwagę o zwierzaku w książce Nunez, moja sympatia do Sontag stopniała. Czarne lalki też nieszczególnie mnie cieszą, ale są świadectwem czasów, ich uprzedzeń i kolonialnej wciąż rzeczywistości, w której dorastali Dietrich i Różewicz. W biografii aktorki lalka odgrywa jeszcze jedną rolę - jest ideałem, którym nigdy nie stała się jej, również jak przedmiot traktowana, córka. U Różewicza niepokojąca z dzisiejszego punktu widzenia zabawka jest niewinnym wspomnieniem dziecięcej, idyllicznej krainy. Łączy je to, że w gigantycznych biografiach są marginaliami, którym nie poświęcono wiele uwagi. A przecież mówią.

* Zarówno w oryginale jak i polskiej wersji jest błąd - firma nazywała się Lenci

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak nazywał się chomik Ewy Kuryluk?