Książkowe Klimaty, Noir Sur Blanc, Tatiana Țîbuleac, Kazimierz Jurczak

[RECENZJA] Tatiana Tibuleac, „Szklany ogród”

Jej „Lato, gdy mama miała zielone oczy” w przekładzie Dominika Małeckiego było fenomenem czytelniczym ostatnich dwóch lat. Mołdawsko-rumuńska pisarka Tatiana Tîbuleac zgarnęła w Polsce m.in. nominację do nagrody Angelusa, a „Lato…” zostało przełożone m.in. na niemiecki, hiszpański i norweski.

„Lato...” mnie zachwyciło i jak zwykle w przypadku takich fenomenów doskonale godzących czytelnicze zapotrzebowania z pozytywną krytyczną recepcją, bardzo wyczekiwałem drugiej książki Tibuleac po polsku. I oto jest. „Szklany ogród” w przekładzie Kazimierza Jurczaka to powieść, w której językowej maestrii można się zatopić, nawet krzywiąc się na niektóre pomysły fabularne.

„Szklany ogród” to historia dziewczynki wykupionej przez jej przyszłą mamę z wiejskiego sierocińca. Tamara Pawłowna - tak się nazywa bowiem kobieta - wymyka się wszelkim stereotypom. To postać, która dobro czyniąc, zło sprawia, parafrazując Antygonę. Tamara Pawłowna „świeciła oślepiająco, przypiekała i wszystko zamieniała w popiół. Była jak czarodziejski ptak”.

„Szklany ogród” to opowieść o dojrzewaniu młodej dziewczyny, w której tle przewija się najnowsza historia Mołdawii, a jednym z najważniejszych problemów podjętych przez autorkę jest kwestia języka. Bohaterka - Jaskółka - w sierocińcu nauczona została języka rumuńskiego, ale by dokonać awansu społecznego musi nauczyć się rosyjskiego. „W rosyjskim inaczej układają się słowa. Po rumuńsku jaśniej pamiętam”, zaznacza pierwszoosobowa narratorka. Codziennie uczy się siedmiu nowych słów. „ Kiedy się myliłam, zginała palec wskazujący i uderzała mnie w czoło. Patrzyła przy tym pozbawionymi rzęs oczami z niesmakiem, a ja miałam ochotę sama się ukarać”.

Kim jest Tamara Pawłowna? Czy główna bohaterka ją wymyśliła? „Szklany ogród” to powieść skonstruowana z wielu krótkich rozdziałów, które są trochę jak rozsypane puzzle, które tylko pozornie łatwo będzie poukładać. Tibuleac z jednej strony maskuje tym fabularne niedostatki tej powieści, z drugiej wciąga czytelnika w odpowiedzi na zadane pytanie. Udaje się jej utrzymać czytelniczą uwagę choćby opowieścią o Mołdawii okresu przemian ustrojowych. Kraju niezwykle różnorodnego etnicznie, w którym na podwórzu bawią się dzieci wielu tożsamości.

„Kiedy na podwórku rozmawiałam z innymi dziećmi i zwierzaliśmy się sobie, co jedliśmy, odpowiedzi były skrajnie różne. Pomyślałbyś – dwa różne światy. Dzieci mołdawskie odpowiadały: kluski kładzione, zimne nóżki. Sałko, warieniki – deklarowały dzieci ukraińskie, a rosyjskie dodawały – kartoszka, sieliodka. Tylko ja oświadczałam z dumą: „konserwy” i nie mogłam pojąć, dlaczego wszystkie się ze mnie śmieją. Asia, córka Róży, nigdy nie mówiła, co jadła, ale nie musiała. I tak wszyscy wiedzieli, że Żydzi jedzą dobrze”. O i to jest mocarne zdanie: „I tak wszyscy wiedzieli, że Żydzi jedzą dobrze”...

W przeciwieństwie do „Lata...” dużo mniej w „Szklanym ogrodzie” światła, nadziei na lepszą przyszłość. Tibuleac pokazuje świat, który się rozpada i którego nikomu nie uda się złożyć. Świat, nad którym unosi się widmo wojny domowej. Dla wszystkich, których fascynują historie skomplikowanych tożsamości w postkomunistycznych krajach, jest to lektura obowiązkowa. Mołdawsko-rumuńska pisarka kapitalnie pokazuje jak rosyjskojęzyczna przestrzeń była przestrzenią prosperity i walki o lepszą przyszłość, w przeciwieństwie do wiejskiej, bazarowej mołdawskości. „Im lepiej mówiłam po rosyjsku, tym wyżej widziałam siebie na drabinie. Mój apetyt rósł i wspinał się po jej szczeblach w górę. Sierota, która przez siedem lat marzyła o zagranicznej sukni ślubnej, ustąpiła miejsca dobrze ubranej miastowej dziewczynie, cwanej i pazernej”. W innym momencie Jaskółka dodaje: „byłam Rosjanką bardziej, niż gdybym się nią urodziła. Poza tym to był jej język, chociażby ze względu na nią powinnam go była wybrać. Powiedziałam jednak „nie”. Wybrałam dziadowskich Mołdawian”.

Tibuleac, a raczej jej bohaterka, pisze o mołdawskim, że jest to „język pozbawiony sensu”, ale jednak jej, wybrany. „Szklany ogród” poza tym, że jest bildungsroman, love story, jest też powieścią o języku i jego kruchości. I ten wątek wydał mi się podczas lektury najciekawszy, szczególnie od czasu, gdy uświadamiamy sobie dużo silniej imperialną, kolonizacyjną rolę języka rosyjskiego.

Na deser zostawmy sobie zaś język rumuński, którego również bohaterka powieści Tibuleac się uczy. Język będący „jak wrośnięty w ciało paznokieć”. Co zrobić z językiem, który nie nazywa ulubionych owoców? Jestem w stanie wybaczyć wszystko Tibuleac - momentami nadmiernie rozpoetyzowaną frazę, zakrywanie niedostatków fabularnych konstrukcją - za opowieść o uwikłaniu w język i tożsamość, którą ze sobą przynosi. I o tym, że wiele zależy od nas samych i naszych decyzji. Adoptowane dzieci wiedzą to lepiej.

Myślę, że czytelnicy poprzedniej książki Tibuleac będą „Szklanym ogrodem” zaskoczeni. To dobrze. Świadczy to bowiem o tym, że jest pisarką poszukującą, nie pozwalającą sobie na luksus pisania kolejnych niemal podobnych do siebie książek. Cieszę się, że możemy śledzić tę twórczość niemal od samego jej początku. Bo przyszłość przed Tibuleac widzę ogromną. I „Szklany ogród” jest etapem w bardzo intrygującej drodze twórczej. Czytałbym na waszym miejscu, co jest mi łatwo napisać, bo przeczytałem przed premierą.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Ile fajerek w hecy?