Filip Fierek, patronaty, Drzazgi, Lucy Delap

[RECENZJA] Lucy Delap, "Feminizmy", tłum. Filip Fierek

Czym jest feminizm? O tym, że nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie, wiemy już od dawna. Feminizmy bywają różne, zależą od czasu, miejsca, statusu społecznego tych, które w niego wierzą i światopoglądu jego przeciwników i przeciwniczek. Feminizm definiują wszyscy - sufrażystki, prezeski korporacji, prawicowi politycy, czytelniczka kolorowego pisemka… Nie ma i nigdy nie będzie jednej odpowiedzi. Także historia feminizmu nie wpisuje się łatwo w prostą oś czasu. Od Hypatii z Aleksandrii przez sufrażystki, Simone de Beauvoir po współczesność.

“Historycy i historyczki feminizmu muszą więc mieć się na baczności, by opisując walkę i aktywizm feministyczny nie wymazywać lokalnej specyfiki”, zauważa brytyjska historyczka Lucy Delap. Autorka wydanych właśnie w Polsce “Feminizmów” (tłum. Filip Fierek) upomina się, by “wspomnianych dyskursów i ruchów nie należy też analizować w izolacji, często bowiem cechowała je wspólnota idei i stanowiły one dla siebie wzajemne źródło inspiracji”. Czy jej się to udało? Powiedzmy sobie to od razu - nie do końca.

Choć bardzo polecam lekturę “Feminizmów”, a moje logo znajdziecie na ich okładce, to nie mogę jednak przemilczeć tego, że Delap, choć sama deklaruje otwartość na różne oblicza feminizmu i przedstawia jego historię uwzględniając postaci i wydarzenia z wielu krajów, pominęła Polskę i - szerzej - Europę Wschodnią.

Jedyną osobą z Polski, która występuje w tej naprawdę obszernej i rzetelnej książce jest Jan Czyński. Pisze Delap tak: “Fourierystki z Kadyksu, w tym Margarita López de Morla (1788–1850), publikowały przekłady pism swojego mistrza oraz innych europejskich socjalistów zajmujących się „kwestią kobiecą”, na przykład polskiego radykała Jana Czyńskiego (1801–1867)”. Who’s that boy?

Urodzony w 1801 roku Czyński pochodził z rodziny frankistowskiej, brał udział w powstaniu listopadowym, do którego namawiał żydowską ludność Lublina. Po powstaniu musiał salwować się ucieczką z Polski. Wyjechał do Paryża. Mickiewicz napisał o nim: „Pół jest żydem, pół Polakiem, pół cywilnym, pół żołdakiem, pół jakobinem, pół żakiem, lecz za to całym łajdakiem.” W 1841 roku Czyński opublikował broszurę "Avenir des femmes" ("Przyszłość kobiet"), której tekst był kilkakrotnie wznawiany i tłumaczony. Po polsku ukazał się jednak po raz pierwszy dopiero w 2018 roku w przekładzie Piotra Kuligowskiego, zamieszczonym w "Praktyce Teoretycznej".

We wstępie od tłumacza czytamy: “Polski publicysta był przekonany, że rozwiązanie problemów kobiet nie może nastąpić w istniejącym systemie, stąd też promował on przebudowę rzeczywistości społecznej poprzez zakładanie falansterów, w których zniknęłyby uciążliwe prace, a kobiety zyskałyby należne prawa (np. do swobodnego wyboru męża). Optował również za nadaniem kobietom praw wyborczych”.

Czyński w kilku fikcyjnych dialogach wykłada swoje poglądy na temat emancypacji kobiet. Pisze, a raczej mówi ustami swojego bohatera na przykład tak:

“Mogłabyś mi przywołać nawet tysiące kobiet, które przeszły przez życie w dostatku, podążając od przyjemności do przyjemności. Nie jest złem to, że spotkać można istoty uprzywilejowane, do których uśmiecha się świat. Pożałowania godne jest to, że obok tych rozpieszczonych dzieci Fortuny tylu jest wyrzutków, żyjących w niepokoju,nie wiedzących dziś, czy jutro znajdą miejsce na spokojny sen”.

Trochę to smutne, że Delap nie sięgnęła po inne historie z naszej części Europy. Pojawia się jeszcze Rosjanka, Aleksandra Kołłontaj. No ale świat jest duży i najlepiej, gdy mówi w językach znanych autorce. Można żałować choćby dlatego, że początki nowoczesnego ruchu feministycznego w Polsce też doskonale pokazują różnice między feminizmami.

Amerykanka Ann Snitow w "Przewodniczkach. Jak na gruzach komunizmu budowałyśmy równy świat" (tłum. Agnieszka Grzybek) pisze o swoim zetknięciu z polskimi feministkami w latach 80.: “Byłam lewicową feministką; wierzyłam, że feminizm mógłby być miejscem, gdzie można by rozpocząć krytykę kapitalizmu, instytucji rasistowskich (...) miejscem odkrywania idei i struktur społecznych, które dotyczą hegemonii kapitalizmu wobec, dajmy na to, rodziny czy środowiska. Nic z tego nie miało sensu dla osób, które spotykałam w Europie Środkowo-Wschodniej, a z pewnością nie w tamtym czasie".

Snitow przytacza anegdotę o polskich działaczkach, które - gdy wyjechały na konferencję do Chorwacji, gdzie kapitalizm był w zupełnie innym stadium rozwoju niż w Polsce - raczej zachwycały się tym dziwacznym, bogatym światem, niż chciały go krytykować z lewicowych pozycji. Ale i u Snitow, choć rości sobie ona ambicje do opisania tego naszego, wschodniego świata, nie ma ani słowa o Ukrainkach, czy Litwinkach - wszystkie są “Rosjankami”. Autorka posługuje się też - to o jeden raz za dużo - pojęciem “państw Trzeciego Świata”. Tak więc świat zachodni dalej ma lekcję do odrobienia i “Feminizmy” Delap niestety w tym nie pomagają.

Pomagają na szczęściu w wielu innych kwestiach. Pomagają jednak zobaczyć, że bardzo często feminizm był uwikłany w kolonializm, w klasową pogardę, czy transfobię.

Ma rację Delap, gdy pisze: “Zamiast uczestniczyć w wyścigu polegającym na wskazaniu pierwszych, najprawdziwszych feministek, lepiej jest przeanalizować doświadczenie wykluczenia i różnicy, które było udziałem działaczek na rzecz równości płci i sprawiedliwości społecznej, i nakreślić mapę ich żarliwych, bolesnych, a czasem strategicznych sojuszy”. Ma rację, gdy przypomina postać Juany Pauli Manso de Noronhi, urodzonej w 1819 roku w Argentynia, która w Brazylii redagowała feministyczne pismo i podróżowała po wielu krajach, odkrywając, że „sztandar oświecenia powiewa z wdziękiem w wonnej bryzie tropików”.

Delap przypomina, że w niektórych społecznościach afrykańskich kobiety uzyskiwały prawa zanim uzyskały je Angielki czy Francuzki. I o tym, że feministyczne utopie powstawały poza Europą. Jak choćby w Indiach, gdzie działała Pandita Ramabai, która - w XIX wieku - "poświęciła się walce z problemami indyjskich kobiet" i założyła Dom Bogini Mądrości. Domowi przyświecała "idea samowystarczalności kobiet, które zajmowały się tam rzemiosłem i uprawą ziemi". Ramabai podróżowała do Wielkiej Brytanii i Stanów, nawiązując kontakty z działaczkami i zbierając fundusze na działalność.

Mim to, wspierająca ją Rachel L. Bodley, dziekanka Żeńskiego College’u Medycznego w Pensylwanii, pisała: “Czyż nie jest obowiązkiem naszych sióstr z Zachodu nauczyć je samodzielności?”. Czy Ramabai sprytnie wykorzystywała paternalistyczne i kolonialne idee do własnych celów? Trudno dzisiaj powiedzieć.

Delap słusznie pisze, że “nie ma takiej idei, która znalazłaby zastosowanie we wszystkich kontekstach”. Tak jest właśnie z feminizmem, który w różnych czasach i miejscach kładzie nacisk na inne kwestie, posługuje się zmiennymi definicjami i żongluje pojęciami”. Nie jest też feminizm - przynajmniej zdaniem brytyjskiej historyczki - panaceum na wszystkie problemy kobiet (i mężczyzn) związane z uciskiem, wyzyskiem, opresjami klasowymi, rasowymi, czy płciowymi.

Bardzo polecam sięgnąć po “Feminizmy”, bo są szansą na poszerzenie naszej wiedzy, uzupełnienie jej o historie fascynujących postaci jak choćby Funmilayo Ransome-Kuti, charyzmatycznej nigeryjskiej działaczki, która zajmowała się m.in. uczeniem pisania i czytania handlarek, z którymi zorganizowała protesty przeciwko niesprawiedliwemu systemowi podatkowemu. Inną ciekawą działaczką feministyczną jest Awa Thiam z Senegalu, która w swoich pracach "krytykowała białe feministki (...), że marginalizują czarne kobiety i redukują feminizm do punktu widzenia białych". Thiam przez lata zajmowała się kampanią przeciwko okaleczaniu żeńskich narządów płciowych. Dopięła swego w 1999 roku, choć oczywiście nie ukróciło to całkowicie tej praktyki. Co ciekawe za ustawą głosowali głównie przedstawiciele Wolof, a więc grupy, która nie praktykowała okaleczania.

Historii jest tu mnóstwo, choć - jak już zostało powiedziane - brakuje wyjścia poza literaturę znaną w świecie najbliższym autorce. Ale niezależnie od tego - “Feminizmy” to fascynująca wyprawa w świat idei, która - jakkolwiek by jej nie nazywać - zmienia świat.

Zdaniem Szota warto.

/za logo na okładce otrzymałem wynagrodzenie/
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Skąd się biorą dzieci? Podaj miasto