Otwarte, Gazeta Wyborcza, Maria Borzobohata-Sawicka, Michael Finkel
[GAZETA WYBORCZA] "Jak ukraść dzieło sztuki? Tu znajdziecie kilka podpowiedzi"
Nie jest to dzieło wybitne i być może historia Stéphane’a Breitwiesera, najsłynniejszego złodzieja sztuki, wciąż czeka na lepsze opracowanie, ale jednocześnie jest coś w książkach o autorach słynnych napadów na muzea i galerie, pociągającego. Niezależnie od ich literackiej jakości. Publiczność zawsze będzie ciekawa tego, jak zrobić coś, co wydaje się “szaleństwem”. I po co? Sam namiętnie pochłaniam takie książki, zwłaszcza że można w nich odkryć ciekawe tropy do własnych podróży przez muzea. A jak ukraść dzieło sztuki?
Dzieła sztuki lubią ciszę. Ich złodzieje również. Łamanie zabezpieczeń, wysadzanie sejfów, rajdy z bronią przez muzeum — to na pewno ciekawie wygląda na wielkim ekranie, ale nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Mam dobrą wiadomość dla tych, co lubią się wyspać. Otóż — przynajmniej zdaniem Stéphana Breitwiesera, Francuza uznanego za największego w historii złodzieja dzieł sztuki, muzea najlepiej okradać w porze obiadowej, gdy część personelu udaje się na posiłek. Czujność maleje, a figurka z kości słoniowej staje się łatwym łupem.
Potrzebne są też: partner lub partnerka zbrodni, luźne rękawy, umiejętność wyglądania jak turysta (lub student ASP) i szwajcarski scyzoryk. Lepiej kraść obiekty niewielkie, niż porywać się na duże gabaryty. I najważniejsze — nie niszczyć skradzionych dzieł. Nic tak ponoć nie bolało Breitwiesera, jak wycięcie z ram płócien Rembrandta czy Vermeera przez złodziei, którzy okradli amerykańskie Isabella Stewart Gardner Museum.
Inne zdanie na ten temat miała matka francuskiego złodzieja, która — po aresztowaniu syna — zniszczyła dzieła warte miliony dolarów, m.in. topiąc je w rzece.
Z kradzieżą dzieł sztuki wiąże się jednak kilka problemów. Trzeba nauczyć się hydrauliki i nabyć inne umiejętności techniczne, bo przecież nie wpuści się fachowca do mieszkania pełnego skradzionych artefaktów.
Więcej o tym, jak kraść dzieła sztuki (w wyobraźni!) piszę dzisiaj w moim miejscu pracy. A czy czytać dzieło Finkela? Ugh… tak, to wciągająca lektura. Ale strona redaktorska książki budzi wiele wątpliwości - trudno stwierdzić, do czego Finkel sam doszedł, a co przepisał z innych opracowań (a przepisuje hurtowo, uwierzcie mi), do tego dochodzi fakt, że polskie wydanie upstrzone jest niedopatrzeniami korekty i redakcji. Ktoś tu za bardzo się śpieszył.
Więcej - o tym, jak sprawić, by “Mona Lisa” znalazła się w szafie koło waszego łóżka - TUTAJ
Skomentuj posta