Grupa Wydawnicza Relacja, Empik, Książka Tygodnia, Jowita Maksymowicz-Hamann, John Ironmonger
[KSIĄŻKA TYGODNIA] John Ironmonger, „Wieloryb i koniec świata”, tłum. Jowita Maksymowicz-Hamann
Czy to wieloryb na okładce, czy obietnica „klimatycznej i zabawnej powieści” - trudno powiedzieć, co sprawiło, że spośród stosu wakacyjnych propozycji lekturowych zdecydowałem się na książkę Johna Ironmongera. Otworzyłem i… wpadłem jak śliwka w kompot.
W St. Piran, niewielkiej kornwalijskiej wiosce, do dzisiaj opowiadają, „jak pewnego dnia morze wyrzuciło na brzeg nagiego mężczyznę”. Tego dnia nie tylko nagi i nieprzytomny facet był anomalią w dość nudnym życiu kilkuset mieszkańców St. Piran. U wybrzeża pojawił się też wieloryb.
„Niektórzy w wiosce twierdzą, że pamiętają każdy szczegół, jakby to było w zeszłym tygodniu. Byli wtedy młodzi, a ich opowieści to część plątaniny legend, w których echami odbijają się czasy i dawny świat”.
Mężczyzna i wieloryb - trochę jak w biblijnej opowieści.
Mężczyznę wyłowiono, a wieloryb dryfował na mieliźnie, aż - gdy przyszedł odpływ - utknął na miejscowej plaży. Ale zanim do tego dojdzie, mieszkańcy wioski wyłowią mężczyznę. I choć po latach mogli wspominać o tym, jak skwapliwie ruszyli mu pomagać, to w ich pamięci najbardziej utkwił fakt, że nieprzytomny miał olbrzymią… Sami Państwo wiedzą, co.
Krok po kroku, bawiąc się trochę bajkową, nadrealną narracją, Ironmonger wprowadza nas w fascynujący świat mieszkańców St. Piran. „Wieloryb i koniec świata” to bowiem powieść dla wszystkich kochających klimat małych miasteczek zamieszkałych przez irytujących, acz zabawnych staruszków. Coś jak z powieści Agathy Christie, okraszone cierpkim i pełnym uroku brytyjskim humorem.
Jest jednak „Wieloryb i koniec świata” (tłum. Jowita Maksymowicz-Hamann) powieścią, która nie ogranicza się tylko do bycia miłą i przyjemną. Jest lekturą, która daje do myślenia.
Skomentuj posta