Biuro Literackie, Nisza, Krzysztof Jaworski, Korporacja Ha!art, Dominika Dymińska, Ilona Witkowska, Marcin Niewirowicz

Dominika Dymińska, Ilona Witkowska, Marcin Niewirowicz, Krzysztof Jaworski - poezje

Twierdzenie, jakoby poezji nie można oceniać obiektywnie, bo jest ona związana z osobistą wrażliwością, mocno się panoszy. Wydaje nam się, że poezja ma dotykać ducha i głaskać synapsy w jakiś odmienny, magiczny sposób. Dowolne układy, szaleństwo uniesień, od kiedy nie trzeba wyliczać trzynastozgłoskowca poezja stała się sztuką bardzo demokratyczną. Nie zgadzam się z tym, myślę że mamy sporo obiektywnych narzędzi badawczych w poetyce. Niestety, twierdzenie o osobniczym odbiorze poezji utwierdza młodych poetów i poetki w przekonaniu, że wiersze pisać można bardzo dowolnie i jak się komuś nie spodoba, to albo jest niewrażliwy, albo przygłupi. Poezja jest działaniem wspólnotowym - co zaskakujące, to znajomi poetów i poetek są bardziej aktywni w komentarzach niż ci, którzy przyjaźnią się z twórczyniami i twórcami prozy. Możliwe, że to też kwestia ekonomii czasu lektury. Zobaczymy, jak będzie tym razem, bo negatywnie napiszę dzisiaj o tomiku poezji osoby mi osobiście znanej, o tomiku osoby mi nieznanej, ale mającej wyznawców i wyznawczynie, i o dwóch osobach wzbudzających chyba mniejsze emocje. 

Zaskakującą strategią tomów młodych twórców i twórczyń są blurby. I tak w debiutanckim (choć to dość jak na poezję późny debiut) tomie poezji Marcina Niewirowicza, Piotr Dehnel (nie regulujcie odbiorników, Piotr) pisze, że w jego poezję “wplecione są głęboko Wittgensteinowskie nici”, a “uważne spojrzenie zobaczy je”. Nie trzeba jakiegoś szczególnie uważnego spojrzenia by dostrzec, że autor otworzył tom mottem z Wittgensteina, a zapoznanie się z cytatami z wielkiego Ludwiga na wikiqoute wystarczy wstępnie do rozpoznania Wittgensteinowskich nici w poezji autora. Oczywiście możecie być nieuważni i nieuważne i co najwyżej stwierdzić, że wiersz tytułowy, “dociekania strefy” z frazą: “Jeśli stół jest stołem, czemu jadam na łóżku?” ociera się jednak o banał i chciałoby się autorowi doradzić zmianę tego niezbyt dobrego nawyku. Autor pisze również, że “Jeśli ktoś przyjdzie i z nim razem śniadam, robimy to przy stole, a w łóżku wykonujemy zgoła inne czynności”. Muszę jednak zasugerować, że stół bywa równie ciekawy w użyciu podczas “zgoła innych czynności”. No chyba, że jest to czytanie Wittgensteina - wtedy rozumiem potrzebę bliskości poduszki. Te próby tworzenia głębi nie zawsze się udają i dość łatwo odszyfrować niektóre motywy i zapożyczenia, blisko autorowi do banalizacji i spłycenia całkiem ciekawej metafory. Z wierszy dowiadujemy się też, że podmiot liryczny kiepsko sypia, co mnie zmartwiło trochę, bo niedospani poeci bywają wyjątkowo lubiani przez młodzież nastoletnią, co przeważnie źle wpływa na rozwój talentu. W poezji Niewirowicza zakodowane jest homoerotyczne pożądanie, niestety autor chyba za mocno inspiruje się Tkaczyszynem-Dyckim i trochę to nie wyszło. Jest tam sporo emocji, wrażliwości i ciekawego widzenia świata, ale wyczuwa się też chodzenie na skróty i sporą niepewność literacką, co przy późnym debiucie jednak dziwi. A jakby się otrząsnąć z niektórych inspiracji to byśmy mieli naprawdę dobrą poezję.

Pewności nie brakuje zaś Dominice Dymińskiej, która po zaskakującym i trudnym do jednoznacznej oceny “Danke”, zebrała swoje poezje w tomie “Pozdrowienia ze świata”. Tym razem mamy blurb Kazimiery Szczuki: “Dymińska ostatecznie potwierdza talent zapowiadany w formach prozatorskich i prozatorsko-poetyckich”. Brzmi to jakby za Szczukę blurba napisał źle skalibrowany bot. Boty też mogłyby chwilami pisać poezję za Dymińską, efekt byłby podobny. Jest to poezja egotyczna, na pokaz i wyjątkowo banalna. Autorka stosuje strategię ataku wyprzedzającego, sugerując czytelnikom/czytelniczkom, że robienie sobie z niej beki to efekt naszej dość przeciętnej inteligencji i z pewnością małej znajomości poezji. Dymińska porusza się w tematach modnych i słusznych - media społecznościowe, Aleppo, postprawda, feminizm, a przez to poetycko banalnych i bezpiecznych. Najgorzej to wychodzi w wierszu “Taki kraj jak Polska”, gdzie Dymińska uskarża się, że nie dostała stypendium ministerstwa kultury, bo reprezentuje kulturę “lewacko-gejowską”, do tego “antyfaszystowska, sprzeciwiająca się katolickim wartościom”. A ja myślę, że to jest po prostu kiepska literatura, której popularność możemy zrozumieć jedynie stawiając Dymińską obok Rupi Kaur - obie mają podobny potencjał krytyczny. I obie dobrze wyglądają jako cytaty na insta. Stosuje Dymińska zwroty do czytelnika, silne kontrasty, eksponuje osobowość podmioty lirycznej. Coś tam z oharyzmu, coś z poezji bruLionowej, dużo zapożyczone, nawet Różewicz i Miłosz tam pobrzmiewają, co jak na rewolucjonistkę jest dość słabe. Autorka pisze, że za jej wierszami stoi wkurw, co jest motywem nienowym i mało wzruszającym. Poezja Dymińskiej wydaje mi się być - przy całym swoim ekstrawertyzmie - zakompleksiona i przydatna jedynie do tworzenia zabawnych memów.

Korporacja Ha!Art uruchomiła serię poetycką pod redakcją Mai Staśko, obok Dymińskiej na moje biurko spłynął tomik Ilony Witkowskiej “Lucyfer zwycięża” i to jest rzecz ciekawsza, bardziej abstrakcyjna, cięższa gatunkowo i będąca jakimś tam wyzwaniem interpretacyjnym. Oczywiście zdarzają się jej poślizgi ostre i banalności wyraźne, ale Witkowska mówi własnym językiem i proponuje strasznie smutne spojrzenie na świat, nasze relacje i nasze wyznania. Polecam zerknąć. Dodam tylko, że Witkowską poleca Sendecki, co sprawi, że połowa czytelniczek i czytelników poezji rzuci się na ten tomik, a pozostali rzucą tomikiem. 

“.byłem” Krzysztofa Jaworskiego ukazało się już trzy lata temu, ale dopiero sięgnąłem po tom tego jakże frapującego zawsze poety. Oto Jaworski nie stosuje żadnych blurbowych strategii - jest nadal tym śmieszkiem, który czerpie masochistyczną przyjemność z łączenia sacrum z profanum, stawiania banału obok wielkich słów. Wprowadzający do wypowiedzi poetyckiej język reklamy, codziennej mowy, stylizację biblijną czy moralitet poeta pozostaje moim ulubieńcem i chyba to się za szybko nie zmieni. Zatem na koniec wiersz, który lubię, którego nauczyłem się na pamięć i będę radośnie cytował w momentach nieodpowiednich. I niech on świadczy za moją wrażliwość poetycką, niech obnaży moją poetycką niewrażliwość i moje twarde dusze.

Słodkie lata 90.

Żyliśmy jak zwierzęta.
Bez iPadów, LTE i Internetu.
Dziewczyny bobry miały zarośnięte.
Rzadko goliły nogi.
Nic nie było wyjebane w kosmos.
Nic nie było zapisane na pendrivach.
Wszystko było zapisane w gwiazdach.
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W rosole u Musierowicz