Andrzej Łuczeńczyk, buforowanie, Czytelnik

BUFOROWANIE - Andrzej Łuczeńczyk, "Przez puste ulice"

Coś dla wszystkich, którzy poezji nie lubią!

Dzisiaj chcielibyśmy Was zaprosić do lektury trochę dłuższego ale niezwykle sprawnie napisanego (i zabawnego) fragmentu opowiadania “Pierwsza zmian”, zamieszczonego w tomie opowiadań Andrzeja Łuczeńczyka.

O autorze i jego książkach niedługo będzie więcej pisać, ale tak na zachętę do antykwarycznych poszukiwań - fragment!

"Mieliśmy akurat przerwę na śniadanie, a tu zjawia się w hali biurak i prowadzi za sobą jakiegoś brodacza. Biurak kiwnął na majstra, coś tam pogadali, majster zwołał brygadzistów, coś im nakazał, brygadziści jak nie podskoczą do nas, jak nie poderwą nas na nogi, każdy już myślał, że to znów ćwiczenia tej samoobrony przeciwatomowej, ale ustawili nas wkoło tego brodacza i biurak powiedział, że przyszedł do nas poeta i będzie nam czytać swoje wiersze. Jak makiem posiał, taka cisza nastała. To tak, znaczy, wygląda poeta…. Glupkami nie byliśmy, każdy z nas wiedział, że ten, no… Mickiewicz, i tak dalej, ale żeby tak tutaj, w fabryce, prawdziwy poeta? Mogliśmy na niego patrzeć do woli. A on wyciągnął z torby papiery, rozejrzał się uważnie i z powagą, odchrząknął i zaczął czytać. Nie powiem, głos miał donośny i wyraźny, aż dudniło w hali, ale my ciągle czekaliśmy, aż zacznie czytać wiersze, bo ten cały wstęp to był ni go w dupę, ni go w oko. Coś tam, że koło to nie jest kwadrat, że ktoś tam nie może wejść do pokoju czy wyjść z pokoju, że zawsze śni my się po nocach jakiś mamut.. Przeczytał jedną kartkę i zabierał się do drugiej, a wtedy biurak, który słuchał bardzo uważnie i co jakiś czas z powagą chylił głowę, zaczął bić brawo. Za nim majster, za majstrem brygadziści. Myśmy już nie zdążyli, bo poetę jakby coś podrzuciło, zaczął krzyczeć, że to jeszcze nie koniec wiersza, ale zaraz uspokoił się i powiedział, żeby wcale nie klaskać, bo on tych wierszy nie pisał po to, żeby klaskano. No, najwyżej na końcu, jak przeczyta już wszystkie.

To znaczy, że to, co czytał do tej pory, to był już wiersz? No, to trzeba ci się lepiej przyjrzeć… Postoimy, posłuchamy. Czyta poeta dalej i dalej kupy mu się nic nie trzyma. Widzę uśmieszki już u chłopaków tu i tam, ale takie umiejętne, żeby przypadkiem nie podpaść. Już dziesięć minut przerwa śniadaniowa się przeciągnęła i już powoli zaczynało robić się nudno, ale poeta doczytał wreszcie do ostatniej strony, ukłonił się i z powrotem schował cały majdan do torby. A wtedy jak nie hukną brawa! Sami tak, bez żadnej komendy walnęliśmy w łapy. Kudy to było do tych braw tym oklaskom za albo przeciw na masówkach! Nareszcie mógł się człowiek wyżyć na całego. Z dziesięciu bluzy zrzuciło i zaczęło nimi wymachiwać, aż się któremuś bilon z kieszeni wysypał i tego podziwu zaraz zaprzestali, ale brawa łupał i darł się każdy. Co poeta próbuje nas uciszyć, to my jeszcze głośniej. W końcu zmęczyliśmy się. Wtedy poeta zaczął nam dziękować. Okazało się, że potrafi gadać całkiem do rzeczy, więc zafundowaliśmy mu za to jeszcze trochę brawek. Wreszcie mistrz, jąkając się, zaczął poetę przepraszać, że o niczym nie wiedział i nie zarządził przygotować kwiatów, ale biurak przerwał mu i powiedział, że po kwiaty już posłano i poeta dostanie je w biurze. Ale poeta nie chciał kwiatów. Powiedział, żeby na pamiątkę tego jego spotkania z nami dać mu młotek. Biurak mrugnął do majstra, majster do brygadzistów, brygadziści na nas, my z oczami w bok, bo dać młotek to nie sztuka, ale zanim by wszystko zaksięgowali i z narzędziowni wydali drugi, to z tydzień zamiast młotka trza by pięści używać. W końcu któryś z brygadzistów poleciał do kantorku i przyniósł stamtąd młotek mistrza. Znalazł się jeszcze czystawy papier ze śniadania na owinięcie i biurak z poetą poszli sobie. A my do roboty! Do końca zmiany rozmowa nie szła o niczym innym, jak tylko o poecie i jego wierszach. Coraz to ktoś coś weselszego sobie przypominał. Mieliśmy uciechę, oj, mieliśmy. Jak widać, te mądrale z góry umieją tylko nakazywać, kiedy klaskać, ale żeby wyczuć moment na klaskanie komuś, to nosa mają nie za bardzo, Zmitrężyliśmy tą hecą jakieś pół godziny, ale nie tylko, że i czas do końca zmiany zleciał nam nie wiadomo kiedy, to i normy nie tylko nie zawaliliśmy, ale o czterdzieści sześć procent przekroczyliśmy. Zadowolony był nawet i ten, co rzucał bluzą i zgubił dwanaście złotych. Mówił, że tylko cztery, rozumiem go, ale ja wiem lepiej,ile tego było. - Ech, poeta... Na pewno nabrandzlował już ze sto nowych wierszy...

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak ma na imię ojciec Izabeli Łęckiej?