Tomasz Wiśniewski

Recenzja książki, której nie ma

Dzisiaj recenzja książki, której nie ma. Myślę, że po kilku latach prowadzenia tego bloga możemy sobie pozwolić na taką ekstrawagancję. 

Autor jest w wieku dobrym dla autora, bo jeszcze mieści się w nominacjach do nagród dla młodych, choć już debiutantem nie jest. Obrazki w google podpowiadają, że jest osobą raczej wysoką, co niby nic z literaturą wspólnego nie ma, ale wiedzieć dobrze. 

Wyobrażam sobie, że był to grudniowy wieczór, w Polsce w życie wchodzi reforma firmowana przez rząd Messnera (tak, mieliśmy takiego premiera), a on tam na obczyźnie, w Hanowerze, przychodzi na świat. Kwili perliście i w ogóle jest dzieckiem wyszczekanym, co drażni otoczenie, któremu z trudem przychodzi chwalić “słodkiego maluszka”, zważając też, że maluszek cosik wyrośnięty. Trzydzieści lat później google po wpisaniu jego imienia i nazwiska zaproponuje mi do wglądu urologa lub pisarza. Jaką przyszłość widzieli dla niego rodzice? Czym spaczyli dziecinę niewinną, że w brudach literatury dzisiaj się tapla, zamiast w… Nic nie jest niewinne. Oskarżamy dzieci z Bullerbyn! Jak doszło do tego, że dziecko owo stało się autorem dwóch książek, które są dobre, co jest faktem zaskakującym, bo są to książki napisane po polsku? Mniej już zaskakującym faktem jest, że pisarzem jest on mało znanym, a wydawały go oficyny szacowne, acz niezbyt dochodowe i niskonakładowe. A potrafi on we frazę jak nikt inny, w kompozycję, wyciąganie opowieści z tymczasowej nudy i podgrzewania jej do odpowiednich temperatur. Nie inaczej jest z jego nową książką, która roboczo nosi tytuł jednak niezbyt udany i mało przyciągający uwagę, dlatego łaskawie go pominiemy. Ponieważ jest to książka nieistniejąca, to wspaniałomyślnie możemy też zapomnieć, że czasem byśmy chcieli, by autor więcej uwagi poświęcił przecinkom i literówkom. Od tego w końcu będzie miał korektę. Choć… przecież to książka nieistniejąca. 

Opowiada autor - nazwijmy go sobie roboczo Wiśniewskim - kilkadziesiąt biogramów Polaków i Polek, o których mogliście nic nie słyszeć, bo w większości nigdy nie istnieli. Choć tak między nami mówiąc, to z pewnością o tych biografiach mogliście słyszeć. Zmyślenia, legendy, klechdy, biografie w swym szaleństwie aż przewidywalne, Wiśniewski włożył w biogramy swoich bohaterów, pokazując jak można stworzyć postaci, w których istnienie uwierzymy. Lub na odwrót - unicestwić realność postaci, podważyć naszą wiarę w ich istnienie. Intertekstualna, inteligencka gierka dla nielicznych, którym chce się brodzić w meandrach postbachtinowskiego poststrukturalizmu i innych nadętych słów? A takiego… Wiśniewski pisze językiem mądrym prosto. Co trudne.

“Siedzi jamnik na drzewie i ludziom się dziwuje, że najmędrszy z nich nie wie, gdzie się szczęście znajduje.” Tak zaczyna się pewien tajemniczy manuskrypt, zaś “żywot Józefy nie należał do trudnych, przeciwnie, był przyjemny, co prawda przypadał na czas dziejowej zawieruchy, wojen domowych i rozbiorów, tak zwanych przetasowań w szeregach władzy (...), pochodów ciężkich wojsk, decyzji poważnych strategów i sprytnych polityków o znacznych konsekwencjach dla XVIII-wiecznej Europy - niemniej nieszczególnie ją to wszystko dotykało”. Władysław, “jak wielu innych z jego pokolenia - na człowieka, który nie znał swojego miejsca na świecie. Od bliźnich oczekiwał tylko jednego: potwierdzenia, że istnieje. Ale to nie tak łatwo było osiągnąć: skoro inni nie znali swojego miejsca na ziemi, jak mogli wskazać mu jego własne? Nikt niczego tak naprawdę nie wiedział, dlatego ciągle podróżowano, w nadziei na to, że gdzieś odkryje się swoją pierwotną siedzibę, ukrytą w jakimś nieznanym mieście, u źródeł zapomnianej rzeki, w ruinach zamczyska, w zapomnianej pieczarze, pod zgniłym pniem olchy”. A działo się to w pierwszej połowie szesnastego stulecia. 

Czytałem biogramy stworzone przez naszego roboczo nazwanego Wiśniewskim, pisarza przez cały weekend, dawkując sobie, by po jednym haju jedna przez chwilę dać synapsom czas na regeneracje i bardzo żałuję, że jest to książka, której nie ma. Można doradzić autorowi, by jeszcze chwilami “przysiadł fałdów” i niektóre biogramy bardziej sproblematyzował, żeby czasem jednak było trochę zabawniej, a puenty bardziej udane. Należy też przemyśleć strukturę tej opowieści - skoro książka nie istnieje, to nasza wyobraźnie nie musi się ograniczać do takiego niezwykle odkrywczego formatu jakim jest zbiorek opowiadań w miękkiej oprawie. Można wziąć przykład z Judith Schalansky i jej “Atlasu wysp odległych”, łaskawym okiem spojrzeć na leksykony z ilustracjami (a choćby i bestiariusze ilustrowane przez Pawła Zycha), może na formy bliższe komiksowi (widzę jak rysuje to Piotr Socha, WIDZĘ TO). 

Niezwykła lekkość frazy, udane łączenie stylizacji językowych, granie na rejestrach intertekstualnych przy jednoczesnym nieprzeładowaniu dzieła intelektualnym ciężarkiem i bełkocikiem - pisarz roboczo nazywany Wiśniewskim napisał coś naprawdę ciekawego. Roboczo nazywany Wiśniewskim pisarz to oczywiście Tomasz Wiśniewski, autor zachwalanego przez Olgę Wróbel na łamach Kurzojadów, “Wstrząsająco przystojnego mężczyzny”. Książka nie istnieje, bo powędrowała do wydawnictw, a jak wiemy działają one niezwykle szybko i człowiek ma sporo czasu na łysienie,czy inne równie pasjonujące zajęcia, zanim dostanie odmowną odpowiedź. Zatem apel - drodzy wydawcy, zróbcie coś z Wiśniewskim, bo to jest literacka petarda, której pewnie dobrze jest w niszowych wydawnictwach i nakładach nieprzytłaczających, w kameralnym towarzystwie kilku pochlebców I intelektualnych poklepywanich po plecach, ale to jest pisarz, który może naprawdę napisać coś, co polskiej literaturze zrobi dobrze. Jak wydaliście takie literackie gnioty, jak to mi czasem przysyłacie, to Wiśniewskiego powinniście jako pokutę chociażby wydać. Nie było to najbardziej eleganckie zdanie w historii tego bloga, ale też nigdy nie promowaliśmy książki w stanie nieistniejącym, to sobie pozwalam. Zatem wydajcie Wiśniewskiego, bo to autor mądry i dobry. I jeszcze taki trochę śmieszek.

[WSZ]

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak ma na imię ojciec Izabeli Łęckiej?