Wojciech Szot, wywiad, LGBT

Chłopak spod pałacu

Pamiętacie tego faceta?

(fot. Daniel Hilbrecht)

Powyborczy tydzień. Pod pałacem prezydenckim kolejny dzień stoi mężczyzna w bejsbolówce, ciemnych okularach, koszuli z narzuconą na plecy tęczową flagą. I napisem na kartonie: "Kingo, to twój ojciec sieje strach i nienawiść". Rozmawialiśmy w przedostatni dzień protestu Przemka Kryńskiego.

Kim jesteś?

Trzydziestoczterolatkiem z Warszawy, który całkiem szczęsliwe życie - dwa psy, nienajgorszą pracę, mieszkania na Kępie na kredyt, a przy okazji jest też gejem, co jakoś determinuje niektóre z moich życiowych wyborów. A teraz jestem też dla niektórych “czubkiem” spod pałacu, a dla niektórych “bohaterem”.

Co tu robisz? Dlaczego człowiek nagle staje pod pałacem?

Przed wyborami prezydenckimi zacząłem być aktywny na instagramie i facebooku próbując postami przekonywać ludzi, by poszli do urn. Były one skierowane jednak przede wszystkim do mojej mieszkającej na Podlasiu rodziny. Chciałem, by wiedzieli, że popierając danego kandydata wspierają jego hejt wobec osób takich jak ja, własnej rodziny. 

W niedzielę wyborczą poczułem się jak kibic reprezentacji, którym nigdy nie byłem. Miałem wielkie nadzieje, że coś się wydarzy i nawet nie wyszliśmy z grupy. Jak na mistrzostwach, gdzie jesteśmy przekonani, że teraz to mamy super drużynę i na pewno będzie świetny wynik, a później musimy walczyć mecz “o honor”. 

W poniedziałek czytałem kolejne analizy, zobaczyłem co piszą znajomi w mediach społecznościowych i poczułem jeszcze większe rozczarowanie. Pomyślałem - koniec tego. Kupiłem bilety lotnicze do Amsterdamu, gdzie mieszka mój chłopak. 

Nigdy tego nie rozważałeś?

Mój chłopak przeprowadził się tam dwa lata temu mając dobrą ofertę pracy. Oczywiście mieliśmy plan, by zamieszkać razem, ale trochę się bałem tak dużej zmiany w moim życiu. Mam dobre życie w Warszawie - mieszkanie, psy, pracę. W Holandii musiałbym zaczynać od zera, co w mojej branży jest bardzo trudne. Ale w poniedziałek zadziałałem impulsowo - jak nie dziś, to nigdy.

Zanim pojedziesz na lotnisko, jedziesz pod pałac prezydencki. 

Zaczęło się od tego, że na różnych grupach dyskusyjnych, insta czy fejsie znajomi zaczęli narzekać na to co się wydarzyło, przy okazji wylewając ogromne ilości hejtu wobec wyborców drugiej strony. Pomyślałem - a co my zrobiliśmy, żeby tych ludzi przekonać? Kiedy słyszę Borysa Budkę, który mówi po kolejnych przegranych wyborach, że chyba trzeba zacząć jeździć na wschód i rozmawiać z ludźmi, to gratuluję mu instynktu politycznego. Chciałem coś zrobić. Miałem bilety na 23, był 13 lipca i pomyślałem, że nie mam nic do stracenia. Stwierdziłem, że pójdę i wykrzyczę to, co mi leży na sercu.

A co ci na nim leżało?

Poczucie, że sprawy idą w złą stronę. Gdy byłem w liceum atmosfera wokół osób LGBT, przynajmniej w Warszawie, była o wiele lepsza niż teraz. Teraz czuje strach wśród swoich znajomych, a tu jeszcze prezydent używa homofobii do straszenia wyborców, a druga strona tego prawie w ogóle nie prostuje. A jak prostuje, to kończy się to wymianą ciosów, z której nic nie wynika, każdy zostaje przy swoich przekonaniach. Po wystąpieniu Kingi Dudy, która powiedziała w wieczór wyborczy, że: “niezależnie od tego, w co wierzy, jaki ma kolor skóry, poglądy, jakiego kandydata popiera i kogo kocha”, dodając, że wszyscy jesteśmy równi, każdy zasługuje na szacunek i “nikt nie zasługuje na to, żeby być obiektem nienawiści, absolutnie nikt”, poczułem, że muszę wykrzyczeć swoją frustrację.

Poczułeś, że to kim jesteś ma znaczenie polityczne?

Czułem to już wcześniej, ale dopiero widząc tą cyniczną grę polityczną poczułem, że muszę zaprotestować. To kim jestem zawsze wpływało na moje decyzje choćby w wyborach, ale nie byłem zaangażowany politycznie. Udział w paradzie w Warszawie czy pójście na marsz we Wrocławiu czy Poznaniu traktowałem raczej jako zabawę niż manifest polityczny. Obecnie warszawska parada dla mnie nie ma wydźwięku politycznego, to bardziej event z muzyką i zabawą. Dopiero ostatnio poszedłem na bardziej polityczne protesty pod tęczową flagą jak ten organiowany przez Stop Bzdurom właśnie przed pałacem prezydenckim po słowach Andrzeja Dudy o społeczności LGBT. 

Wspomniałeś, że w liceum czułeś, że sytuacja się poprawia. Byłeś już wtedy świadomy tego kim jesteś?. 

O tym, że jestem gejem wiedziałem już od podstawówki. Pamiętam jak dziś ten moment uzyskania świadomości na kółku informatycznym, w czasach gdy jeszcze nie miałem internetu w domu. Większość chłopców wchodziła na strony porno, raz dla śmiechu weszli na stronę gejowską. Poczułem, że to wcale nie jest dla mnie takie śmieszne, a raczej interesujące. 

To, że jestem gejem nie było dla mnie żadnym problemem, zawsze byłem trochę z boku, nie czułem się wyobcowany, miałem wrażenie, że bycie obok to moja decyzja. W liceum zacząłem wagarować i imprezować. Miałem szesnaście lat, chodziłem do modnej wtedy Utopii, bo wyglądałem na starszego. Bardzo dobrze wspominam ten czas. W Warszawie bycie gejem może nie było modne, ale przyjaciel-gej był kimś wręcz pożądanym wśród kobiet  Czułem, że jest w tym coś fajnego. Moje towarzystwo było bardzo przyjazne, niektórzy mi mówili, że jestem głupio-odważny, bo potrafiłem się odszczekać gdy słyszałem homofobiczne odzywki. Ale też się tym nie przejmowałem.  

Towarzysko miałem łatwo. Co innego w domu. Moja relacja z rodzicami była koszmarna. Zaczęło się od moich wagarów, a później doszedł do tego mój coming-out. Nasze relacje stały się bardzo napięte. 

Masz 18 lat gdy wchodzimy do Unii Europejskiej, idziesz na studia, myślisz że już będzie tylko lepiej?

Idąc na studia mówię rodzicom, że mi przeszło.

Co?

Homoseksualizm. W ramach naprawy relacji rodzinnych.

Dla świętego spokoju mówię rodzicom, że mi przeszło, że to była tylko faza w wieku dojrzewania, fascynacja własną płcią. Chciałem uspokoić rodziców i zyskać komfort zmniejszonej kontroli, bo dalej z nimi mieszkałem i byłem uzależniony od nich finansowo. Po latach uświadomiłem sobie, że to był początek mojej depresji. Ukrywanie się, okłamywanie rodziny bardzo dużo mnie kosztowało. Nie miałam chłopaka, ale nawet jak jechałem gdzieś z najlepszym przyjacielem, to nie mogłem o tym powiedzieć, żeby nie wyszło, że oni pomyślą że jadę z chłopakiem. Zawsze musiała tam się pojawić jakaś dziewczyna jako przykrywka. 

Moi rodzice pochodzą z Podlasia, są bardzo wierzący. Po pierwszym coming-oucie moja matka pojechała do Odwagi, ośrodka pod Lublinem, gdzie utwierdziła się w swoich przekonaniach, że homoseksualizm jest uleczalny. Zaczęła chodzić na pielgrzymki do Częstochowy, a na Żoliborzu poznała księdza, który chyba był z tych “leczących”. Wysłali mnie do niego. Rozmawialiśmy o życiu ,ogólnie, o seksie ani słowa, ale to było niekomfortowe dla mnie. Robiłem to z przymusu. Nie wiem dlaczego dałem mu swój numer telefonu. Wydzwaniał do mnie przez kilka lat. Początkowo odbierałem i odpowiadałem na jego pytania. Nie umiałam mu odmówić, miałem w sobie jakiś przymus robienia tego, co chcą inni. W końcu przestałem odbierać.

Sprawdzałeś wyniki wyborów tam, gdzie mieszka twoja podlaska rodzina?

Tak, ale nie musiałem sprawdzać. Znam poglądy mojej cioci czy wujka. 

Wiedzą o tobie?

Wiedzą, ale dowiedzieli się dopiero rok temu po marszu w Białymstoku. To był mój trzeci coming-out. 

A drugi?

Na studiach, kiedy już nie wytrzymałem, gdy odkryłem, że to ta sytuacja powoduje u mnie epizody depresyjne, musiałem powiedzieć rodzicom Gdy w Białymstoku brutalnie zaatakowano marsz równości pomyślałem, że mam trzydzieści trzy lata i dość udawania, że jestem kimś innym. Widziałem reakcję mojej podlaskiej rodziny na te wydarzenia. Tak to się kończy, gdy akceptujesz rodzinę na fejsie jako znajomych. Ukrywałem przed nimi swoje posty, ale zobaczenie, że oni popierają przemoc wobec osób biorących udział w marszy równości mnie wkurzyła. Nawet nie zabolała. Chciałem, żeby wiedzieli, że popierają tym samym przemoc wobec mnie. 

Jak to zrobiłeś. 

W nowoczesny sposób. Napisałem post na facebooku.

I jak reakcja?

W dużej mierze pozytywna. Kuzynka z Białegostoku dzwoniła i gratulowała, mówiąc, że rodzina w końcu przestanie spekulować. Nie rozmawiamy o tym na spotkaniach rodzinnych, ale skończyły się pytania o to kiedy ślub, czy mam dziewczynę, rozmowy o tym, że jestem jednym z ostatnich w moim pokoleniu do żeniaczki, że to odpowiednia pora i czy dalej jestem z tą dziewczyną, z którą byłem na weselu... 

Poszedłeś na wesele z dziewczyną?

Nawet dwa razy. Z przyjaciółką, która wiedziała. Raz się upiliśmy i było bardzo śmiesznie. To było takie tradycyjne, wiejskie wesele, ona była z Warszawy, więc to było dla niej bardzo zaskakujące. O tym się słyszy tylko w opowieściach czy ogląda na komediach. Druga sytuacja była niezręczna, bo wiązała się z noclegiem u rodziny i poprawinami. Czułem, że wszyscy mają nadzieję, że wezmę z nią ślub. Czułem się źle wobec mojej matki, która też musiała grać w tym teatrzyku. Czułem wstyd, podejrzewając zresztą, że oni wiedzą jak jest i dobrze się bawią moim kosztem. 

Rodzice widzieli twój protest pod pałacem?

Tak. Zmieniły się moje relacje z nimi, kiedyś ukrywałem przed nimi wiele rzeczy, teraz wszystko mówię od razu, dlatego pierwszego dnia protestu wysłałem im zdjęcie. Mama pisała, żebym przestał, nie wrzucał nic na fejsa, żeby nikt tego nie widział. To taka mieszanka wstydu i troski jednocześnie. Bardzo fajna była reakcja mojej siostry, która powiedziała, żebym jej dał znać kiedy znowu będę pod pałacem, to przyjedzie. Bardzo mnie to ucieszyło.

Pod pałacem spotykasz znajomych i nieznajomych. Jakie reakcje odnotowałeś?

Znajomi trochę się przyzwyczaili ostatnio do mojego aktywizmu, choć wyrażał się on w postach na insta, mimo wszystko  pewnie trochę ich zaskoczyłem. Większość mi gratulowała, ale mało kto mnie odwiedził. Nie mam o to żalu, bo wiem, że każdy ma swoje życie. Smutno mi jednak, że w większości aktywność skończyła się tylko na wsparciu w SM, a nie na aktywnym działaniu. Mam wrażenie, że jesteśmy mocni tylko w naszej bańce społecznościowej. Więcej robią dzieciaki, które są kolorowe, nie przejmują się oceniającymi spojrzeniami i mogą oberwać za to jak wyglądają, niż my, którzy na instagramach umieszczamy sobie ładne zdjęcia i sami siebie lajkujemy. 

Nie liczyłem ile osób spotkałem pod pałacem, ale było ich bardzo dużo. Z wieloma rozmawiałem. Czasem zbierało się wokół mnie czterdzieści-pięćdziesiąt osób.

Czemu ludzie do ciebie podchodzili?

W większości podchodzili do mnie pogratulować, podziękować, wyrazić wsparcie, solidarność ze mną, ponarzekać na obecną sytuację, wygadać się. Usłyszałem wiele historii życia. Z jednym małżeństwem rozmawiałem godzinę i usłyszałem historię mrożącą mi krew. Ona jako młoda dziewczyna została wydana za geja, który o tym wiedział. To zniszczyło jej życie. Historia jest happy-endem, bo z drugim mężem bardzo się kochają, Był też siedemdziesięciolatek, który opowiadał, że pracował 40 lat w teatrze i musiał się całe życie ukrywać. Było kilku oponentów, ale takich, z którymi dało się rozmawiać z wzajemnym szacunkiem. Nie zawsze zaczynało się miło, ale kończyło się na rozmowie z argumentami. Bardzo dużo musiałem wyjaśniać, odkrywałem jak ludzie postrzegają niektóre rzeczy. Sam o wielu sprawach dowiedziałem się dopiero tam, zwłaszcza o tym, co mówili politycy. Byli też obcokrajowcy, w większości nie potrafiący zrozumieć tego, co się w Polsce dzieje. 

Jak brzmiała ewangelia, którą najczęściej musiałeś powtarzać?

Najczęściej musiałem tłumaczyć to, czy istnieje “ideologia LGBT”. Dyskusje z oponentami zawsze się na tym kończyły. Sam też pytałem ludzi czy jak rozumieją ten termin. Próbowałem pokazać rozmówcom, że “ideologia LGBT” to termin za którym nie nic nie stoi poza próbą wzbudzenia lęku. Są ludzie, a nie ideologia.

Przez te kilka dni dostałam szkołę życia, jeśli chodzi o komunikację z innymi. Nauczyłem się, że mimo iż sam siebie uważam za osobę bardzo otwartą, unikająca oceniania, to łatwo wpadam w schemat oceniania innych po wyglądzie. Kilka razy miałem obawę, że zostanę opluty czy po prostu dostanę po mordzie od podchodzących osób, a one mi gratulowały i robiliśmy żółwika. Nauczyło mnie to też, żeby rozmawiać z innymi nie z pozycji “ja wiem lepiej”, nie nakręcać się w dyskusji, nie próbować dyskredytować rozmówcy tylko dlatego, że ma inne zdanie niż ja. Łatwo wpaść w pułapkę i mi się też to zdarzało. Politycy podzielili nasze społeczeństwo na pół i obie strony nie potrafią rozmawiać. Widziałem w trakcie protestu jak niektóre dyskusje zamieniały się w pyskówkę. Wyłączałem się wtedy, bo uczestniczenie w tym nie miało sensu - jedna strona krzyczy: “sprzedaliście się za 500 plus, trzynastą emeryturę, a to z naszych podatków”, druga strona też ma swoją narrację, zaczyna atak. Tak się buduje nienawiść, a nie porozumienie. 

Lecisz do Amsterdamu, od czego zaczniesz nowe życie?

Lecę na trzy tygodnie, ale teraz myślę już inaczej. Gdy zacząłem protest poczułem, że nie chcę wyjeżdżać na stałe. Wracam i planuję tu jednak robić coś dalej.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Wakacyjne morze Zofii Posmysz