Znak, Anna Gralak, Ann Patchett

[RECENZJA] Ann Patchett, "Tom Lake"

Czy są na sali fani Ann Patchett? Mam nadzieję, że tak, bo chętnie dowiem się w komentarzach jakie są powody waszego członkostwa w tym - wirtualnym - klubie.

Pozwolicie jednak, że zacznę od siebie.

Otóż ja bym się do tego klubu zapisał, po kilkunastu stronach bym składał jednak wypowiedzenie członkostwa, a po kolejnych - prosił o łaskawe powtórne przyjęcie. Patchett bowiem drażni, irytuje, a jednocześnie tak wspaniale opisuje ludzkie emocje, tak wciąga w prostą, wręcz banalną historię, że jednak doczytałem do końca i nie czuję się przez autorkę jakoś za bardzo wymiętolony. Bywa i taka literatura. I myślę tu nie tylko o jej najnowszej książce, ale też poprzednich - “Dom Holendrów” do dzisiaj pamiętam całkiem nieźle, choć pamiętam też, jak mnie miejscami irytował. Podobnie z poprzednimi książkami amerykańskiej pisarki.

“Tom Lake” (tłum. Anna Gralak) to powieść dziejąca się na dwóch planach. Pierwszy to codzienność rodziny składającej się z matki, ojca i trzech dorastajacych córek. Trwa pandemia i rodzina jest zmuszona do samodzielnego zbierania czereśni w sadzie, którego od wielu lat są właścicielami. Wspólna praca nie cementuje tak rodziny, jak opowieść ich matki o czasach, gdy mogła zostać wielką gwiazdą filmową. Dziewczynki nie mogą doczekać się kolejnych odsłon historii, zwłaszcza, że jedną z postaci, które w niej występują jest słynny obecnie aktor. Jak to się stało, że ich matka miała romans z przyszłą gwiazdą ekranu? Dlaczego porzuciła aktorstwo? I - pytanie najważniejsze - czy życie z trójką dzieciaków, sympatycznym acz lekko nudnawym mężem, jest spełnieniem marzeń? Każda z córek inaczej odbiera historię matki, przeglądając się w niej i dopasowując do niej pragnienia i marzenia. “Tom Lake” jako opowieść o pragnieniach, potrzebach, przeszłości (skończył mi się repertuar określeń na “p”) jest dziełem niezwykle wciągającym.

Są jednak wady. Otóż Patchett ponownie opowiada historię, która ma niewiele wspólnego z realiami. Trudno uwierzyć bowiem w to, że naprawdę przez ileś dni niemal codziennie matka opowiada dzieciakom niczym jakaś aojdka historię swojego życia. Po drugie zaskakująco niedopracowane jest tu życie przyszłej gwiazdy filmowej - Lara jako początkująca aktorka odnosi sukces, choć niemal nikt jej nie widział w żadnym filmie. Do tego dochodzi mąż głównej bohaterki, będący postacią przez wiele stron pozbawioną barw.

Momentami to powieść słodka jak ulepek. Na szczęście Patchett jest pisarką sprytną i doświadczoną. Do tego ulepka wrzuca sporo kwaśnych wisienek (choć chciałoby się powiedzieć, czereśni), mrugnięć oka do czytelnika potrzebującego czegoś więcej niż dobrze skrojona powieść obyczajowa. Lara, wbrew temu, co napisałem, nie opowiada córkom całej historii. Są wydarzenia, które jednak zatrzymuje tylko dla siebie. Nie skąpi ich jednak czytelnikom. I to konstruowanie opowieści o przeszłości jest tu najważniejszym tematem - co chcemy przekazać przyszłym pokoleniom, jak zmienił się świat młodych kobiet w ciągu kilkudziesięciu lat, a co jest identyczne?

Patchett jest mistrzynią opowieści, w których grupa ludzi musi spędzić ze sobą czas w zamkniętej, lub jakoś ograniczonej przestrzeni. Tak było choćby w "Belcanto", jej najsłynniejszym dziele. Mikrokosmos, który dzięki temu zabiegowi może wykreować jest - mimo wszystko - zaskakująco wiarygodny, a niespójności nie przeszkadzają w lekturze. Najciekawiej skonstruowane są córki głównej opowiadaczki - wyłamują się stereotypom, a ich postawy, lęki, stosunek wobec opowieści matki, jest przedstawiony wyraziście, dając czytelnikowi możliwość całkiem dokładnej wyobrażenia sobie opisywanej sytuacji.

Gdyby szukać definicji “comfort booka”, nowa powieść Patchett wydaje się idealną odpowiedzią - bawi, wciąga, uspokaja, nie męczy nadmiernie, ale też nie daje się łatwo porzucić. Dwa przejazdy pociągiem i przeczytane. Dłuższe przejazdy. Mimo wad, warto.

To jak, są na sali osoby z klubu fanów Patchett?

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Romansowa Teresa