Elizabeth Strout, Wielka Litera, wywiad, Ewa Horodyska, Gazeta Wyborcza
[GAZETA WYBORCZA] "Moi sąsiedzi wiedzą, co robię, ale nigdy o tym nie rozmawiamy". Elizabeth Strout dla "Wyborczej"
Z Elizabeth Strout łączy mnie niechęć do gotowania.
Strout: - Jak się tego dowiedziałeś? Tak! Moja mama gotowała po prostu okropnie. Tam, skąd pochodzę, jedzenie służyło odżywianiu się, niczemu więcej. Nie było źródłem przyjemności. Nic dla mnie nie znaczyło. Dzisiaj jest już inaczej, ale dalej nie przepadam za gotowaniem.
***
Na księgarnianych półkach znajdziecie nową powieść Strout, "Lucy i i morze" w przekładzie Ewy Horodyskiej.
***
Szot: - Lucy i jej były mąż podczas pandemii, wyjeżdżają razem z Nowego Jorku i przeprowadzają się do Maine. Sprytny zabieg. Chciałaś im dać drugą, nową szansę na miłość?
Strout: - W ogóle o tym nie myślałam. Nie mam pojęcia, co się wydarzy w moich książkach, gdy zaczynam je pisać. Przy "Lucy i morze" dodatkowym utrudnieniem było to, że nie wiedziałam, jak potoczy się pandemia. Choć jakkolwiek by nie było, i tak nie umiem planować swoich książek. Piszę i przyglądam się temu, co się dzieje z moimi bohaterami. Gdy napisałam scenę, w której Lucy i jej były mąż, po raz pierwszy się do siebie zbliżają, pomyślałam: Nie ciesz się, to nie musi się udać.
Nie ukrywam, chcę dla moich bohaterów dobrze. Nie zawsze to wychodzi, jak to w życiu. Kocham ich wszystkich. Gdy piszę, zawieszam wszelkie osądy na ich temat. To jest moja ulubiona część pisania. W prawdziwym życiu trudno się tego pozbyć. Osądzamy innych, nie ma się co wypierać. Ale kiedy piszę, zdaję relację z tego, co moi bohaterowie zrobili. Zawieszam osąd. To jest cudownie wyzwalające uczucie.
***
W moim miejscu pracy - także w wersji drukowanej - znajdziecie dzisiaj moją rozmowę z jedną z najbardziej kochanych przez czytelników pisarek na świecie.
Skomentuj posta