Znak, Zbigniew Rokita
[RECENZJA] Zbigniew Rokita, "Aglo. Banką po Śląsku"
“Śląsk nie może być naszym zbiorowym hemoroidem”, pisze Zbigniew Rokita w “Aglo”. Nie można autorowi odmówić umiejętności pisania zdań dosadnych i zapadających w pamięć. Doceniając dezynwolturę - zwłaszcza językową - z jaką została napisana ta książka, zastanawiam się, czy autor dobrał odpowiednią formę do tego, co finalnie napisał.
Motywem spajającym “Aglo” jest podróż tramwajem numer 7. Siódemka to "królowa śląskich banek", dzięki której autor może zanurzyć się "w swoją Aglomerację, w stolicę mojego świata, mojej domowiny". Dużo tego "moje" już w pierwszych zdaniach książki Rokity. Trochę za dużo.
Niezwykle atrakcyjny pomysł przejażdżki czytelnika z Rokitą słynnym tramwajem i przyglądania się widokom oraz powidokom wywoływanym przez mijane miejsca, dość szybko okazuje się tylko pretekstem do eseistycznych rozważań autora na tematy śląskiej tożsamości. I nie, żeby nie były to ciekawe rozważania, ale czytając "Aglo" miałem nadzieję, że jednak więcej będzie tu reporterskiej ciekawości, a mniej autobiograficznego egoreportażu.
Rokita na samym początku "Aglo" prowadzi nas do domu Erwina Sówki, słynnego malarza-samouka, który 35 lat przepracował "w samym czeluściu Śląska", czyli na kopalni Wieczorek. To ciekawa opowieść, w której Rokita po raz pierwszy - a będzie to w "Aglo" robił wielokrotnie - konfrontuje czytelnika z tym, że dominujące w Polsce historie o Śląsku pisane są przez ludzi, którzy nie rozumieją tego, czym Śląsk jest. Albo takich, co rozumieją, ale bardzo by chcieli, żeby był czymś innym.
Erwin Sówka - jak pisze Rokita - "przełożył Śląsk na język uniwersalności. Odmalował wszechświat, którego Śląsk jest centrum i ołtarzem. Dotychczas spoglądano na Śląsk z perspektywy Berlina czy Warszawy, ale on odwrócił reguły i z perspektywy Śląska spojrzał na Saturna czy niebo. W tym, co uchodziło za śląską brzydotę, odnalazł piękno (...)". Gdy Sówka stał się popularnym malarzem, zaczął dostawać zamówienia od kolekcjonerów i muzeów. Dla wielu ważny był tylko jego podpis, a nie to, co namalował. Jak mówi Rokicie historyczka sztuki Sonia Wilk w kolekcjach muzealnych można spotkać dzieła, które nie świadczą o talencie twórcy, a zwykłe produkcyjniaki. "Z zażenowaniem oglądam takie obrazy w kolekcjach muzealnych", mówi Wilk.
W tej historii pojawiają się najważniejsze dla książki Rokity motywy. To czym śląskość jest dla samych Ślązaków i jak trudno znaleźć skrypty do opowiadania o śląskości, gdy opowieść ta wychodzi poza lokalne ramy. Czy to dobrze, że śląskość staje się atrakcyjniejsza, a “Śląsk powoli wyjmował sztyl z rzici i nieco się relaksował”? Jakie są konsekwencja śląskiego etnonacjonalizmu? Jakie stanowisko wobec postulatów separatystycznych ma sam Rokita i czy uznanie śląszczyzny za język na pewno jest dobrym pomysłem?
“Zachodzą dwa procesy jednocześnie: kulturowego upodmiotowienia Ślązaków oraz ich rozcieńczania się w polskości”, pisze Rokita i przygląda się konsekwencjom tych procesów. Są w “Aglo” momenty - i one wydają mi się najbardziej wartościowe - gdy Rokita wbija szpilki “swoim”, pokazując choćby jakim niebezpieczeństwem dla separatystycznych dążeń może być rosyjska propaganda.
Piszący “nie mam z Polską żadnych rachunków do wyrównania” Rokita jednocześnie celebruje swoją śląskość, o czym najlepiej świadczy interesujący reportaż o Lukasie Podolskim, jednym z najlepszych niemieckich piłkarzy, który tuż przed sportową emeryturą postanowił grać dla Górnika Zabrze. Niczego o tej historii nie wiedziałem i czytając ją miałem wręcz wrażenie, że Rokita pisze raczej fikcję spekulatywną, niż reportaż. A jednak się wydarzyło. I to było ciekawe.
I choć autor próbuje wrócić na trasę “siódemki”, rozmawiając choćby z jej motorniczymi czy pisząc historię polskich i śląskich tramwajów, to sama rama kompozycyjna często rozłazi się w szwach. Świadczy o tym choćby moment, gdy tramwaj “wjeżdża do bytomskiego śródmieścia, wspina się na Jagiellońską”. Tu nie ma Rokita dla nas żadnych historii, więc utyskuje na to, że siódemka “nie skręca w prawo, w stronę Szybu Krystyna i Szombierek”. Bo tam akurat jest historia, którą chce opowiedzieć. I choć to ciekawa opowieść, jednak przydałoby się więcej konsekwencji.
Niestety o tym, co tak naprawdę widać z trasy siódemki dowiadujemy się niewiele. Może dlatego, że autor zbyt jest zapatrzony w historie, które się z niego wylewają. Wzmacnia je fragmentami swoich sztuk, co nie było najszczęśliwszym pomysłem, bo to jednak teksty z uniwersum, które z trudem przyczepia się do tego, o czym “Aglo” jest.
Te publicystyczne, bardzo osobiste i zaangażowane fragmenty książki były najciekawsze, jednocześnie czytając “Aglo” czekałem na historie innych ludzi. A tych jest tu zaskakująco mało. Gubi się tramwaj i gubi się reportaż. Zostaje nam esej o tożsamości i separatyzmie. Zapał publicystyczny wygrywa nad reporterskim. Chęć zapisania ważnych dla Rokity stanowisk “w sprawie” zwycięża nad prowadzeniem czytelnika przez Aglo.
Na marginesie tych rozważań warto też zauważyć, jak niewiele w tej książce kobiet - bohaterek, rozmówczyń, które znalazłyby godne miejsce na pierwszym planie. Czytając “Aglo” zastanawiałem się kiedy powstanie - a może już powstała - opowieść o Śląsku z innego niż męski punktu widzenia. Kibicuję takiej książce.
Wracając zaś do “Aglo” - Rokita nie stracił pazura, pisze doskonale stylistycznie i to się świetnie czyta. Tylko po wszystkim zostajemy z pytaniem, co właściwie przeczytaliśmy i czym ta książka miałaby być? Wszystkim na raz? To nie jest najlepszy przepis na bardzo dobrą książkę. To przepis na książkę udaną, a Rokitę przecież stać - co pokazują fragmenty “Aglo” - na książki wybitne.
Skomentuj posta