Znak, Justyn Hunia, Yael van der Wouden
[RECENZJA] Yael van der Wouden, "W dobrych rękach"
Książka, którą musisz przeczytać tej jesieni? Jakkolwiek to marketingowe hasło bywa podejrzane, to nie miałbym nic przeciwko temu, żeby to właśnie powieść Van der Wouden okupowała wysokie miejsca na listach bestsellerów.
“W dobrych rękach” to wspaniała książka, która łączy w sobie wielki dramat rodzinny z thrillerem i romansem. To koronkowa robota piszącej po angielsku holenderskiej autorki.
***
Tego Isabel się nie spodziewała. Pod korzeniami uschniętej rośliny znajduje kawałek ceramiki. "Odłamek przebił jej rękawiczkę, tworząc małą dziurkę". Na odłamku dostrzega niebieskie kwiatki i fragment nogi zająca. Pasuje do zastawy stołowej nieżyjącej już matki Isabel. "Tej odświętnej, na specjalne okazje, dla gości". Ale jak to możliwe, że niewielki fragment znalazł się pod korzeniami tykwy? W końcu pieczołowicie przechowywana zastawa jest kompletna.
W świecie Isabel nie ma miejsca na przypadki. Ta oschła, unikająca wylewnej emocjonalności kobieta po śmierci matki zamieniła się w kustoszkę zostawionego przez nią domu. Domu, który formalnie do Isabel nie należy. Spadkobiercą majątku jest jej brat Louis, który - na szczęście - nie przejawia większego zainteresowania domem. Ma swoje życie, w którym niedawno pojawiła się Eva.
Poznajemy ją podczas kolacji, na którą Isabel przychodzi z Hendrikiem, swoim drugim bratem.
"Miała mocno tlenionego boba i nieudolnie uszytą sukienkę, zbyt obcisła w stanie, z niestarannymi obszyciami", pisze narrator "W dobrych rękach". Nie jest to kobieta, która zaskarbi sobie sympatię uporządkowej, perfekcyjnej Isabel. Kolacja zamienia się w przykrą farsę, podczas której Eva jest upokarzana przez siostrę swojego ukochanego. Swoje dokłada Hendrik, który "podsycał napięcie i podrwiwał z nieświadomej niczego Evy".
Rodzeństwo nie wierzy w kolejną miłość Louisa. Zapamiętywanie imion jego kolejnych dziewczyn już dawno przestało ich interesować. Zwłaszcza po tym, jak kolejną nową wybrankę przyprowadził prosto na pogrzeb ich matki. "Teraz widniała na wszystkich zdjęciach, lecz nikt nie mógł sobie przypomnieć jej imienia. Nawet Louis (…)".
W życiu ludzie by dojedli kolację, dopili co mają dopić i rozeszli się. W powieści jednak coś przecież musi się wydarzyć. Gdy okazuje się, że Louis musi na kilka tygodnie wyjechać w interesach, a Eva akurat nie ma gdzie mieszkać, Isabel zostaje zmuszona przyjąć dziewczynę pod swój dach. Robi to - delikatnie mówiąc - niechętnie. Świętoszkowata i kostyczna Isabel brzydzi się trzpiotką, za jaką początkowo bierze Evę. Początkowo, bo - wracamy do punktu "w powieści musi się dziać" - sporo jeszcze przed nami.
Próbując nie spoilerować tej wspaniałej powieści trzeba jednak wspomnieć o tym, że Hendrik od wielu lat żyje z Sebastianem, co zupełnie nie podoba się Isabel. Wobec partnera brata jest uprzejma, ale zdystansowana. Choć to lata 60. XX wieku, to jednak w Holandii.
Wyniosła, zachowująca się jak wyjęta z powieści wiktoriańskiej Isabel i nowoczesna, pełna zmysłowości Eva zamieszkują pod jednym dachem. Już wiecie, jak to się może skończyć? Pełen teatralnych gestów dramat powoli przeradza się... brawo, zgadliście - namiętny romans.
To oczywiście nie koniec, ale nie zamierzam streszczać tu całej fabuły. Dość powiedzieć, że zanim będziecie świadkami wspaniale opisanych przez Van der Wouden uniesień między Isabel i Evą, będziecie sklejać historię rodzeństwa i przeszłość ich rodziny oraz przeczuwać, że historia skończy się w stylu Stephena Kinga. Holenderska pisarka doskonale bowiem radzi sobie z tworzeniem atmosfery balansującej między horrorem a thrillerem.
"W dobrych rękach" można czytać jako romans, ale można też jako powieść o powojennej Holandii, biednym kraju, który powoli dźwiga się z ruin. A w jaki sposób się dźwiga? Jak wujek Isabel wszedł w posiadanie domu? I skąd wziął się nadmiarowy fragment zastawy stołowej? Polski czytelnik bez trudu powinien domyślić się, że jednym z kluczy do tej historii jest Zagłada.
Dla tych, co potrzebują nadziei i optymizmu muszę jednak dodać, że wszystko kończy się zaskakująco wręcz dobrze.
W finale “W dobrych rękach” okazuje się powieścią, która rozlicza się z holenderską historią, ale też z odwiecznym ludzkim problemem, jakim jest życie w kłamstwie. Splątanie tych wszystkich historii tak, by wyszedł z tego krwisty dramat obyczajowy, świadczy o wielkim talencie van der Wouden.
Wciągająca, przerażająca, piękna literacko (Justyn Hunia znowu ze świetnym przekładem), a do tego pełna uważności na szczegóły i symbole to powieść. Zdecydowanie lektura obowiązkowa tej jesieni.
Skomentuj posta