Stanisław Barańczak, Wiersz na dobrą noc, Elizabeth Bishop

[WIERSZ NA DOBRĄ NOC] Elizabeth Bishop, "Ryba"


Dzisiaj ekopoetycznie i tęczowo, choć ta rybia epifania tutaj niezwykle trudna interpretacyjnie jest, ale to wielki wiersz, o którym przypomniała mi wczoraj Julia Fiedorczuk. Państwo poczytają, bo to piękne jest. I trochę wegańskie.


Elizabeth Bishop, “Ryba”
(tłum. Stanisław Barańczak)


Złowiłam olbrzymią rybę:
trzymałam ją, wpół wynurzoną,
tuż przy burcie; mój haczyk
tkwił w kącie jej paszczęki.
Nie stawiała oporu.
Nie stawiała go od początku.
Zwisała pochrząkującym
ciężarem, sponiewierana,
czcigodna, nieładna. Gdzieniegdzie
skóra, jak stara, brązowa
tapeta, zwieszała się w paskach;
jej deseń (ciemniejszy brąz)
był też jak z tapety: coś jak
korony rozkwitłych róż,
poplamione i zatarte przez lata.
Upstrzyły ją skorupiaki,
misterne wapienne rozetki,
i roiły się na niej
maleńkie, białe wszy morskie,
a pod brzuchem wisiało kilka
zielonych szmat wodorostów.
Podczas gdy skrzela ryby
wdychały straszliwy tlen -
te skrzela, przerażające
(tak łatwo się o nie skaleczyć),
świeże i jędrne od krwi -
myślałam o szorstkiej bieli
mięsa (ciasno jak pióra
upakowane dzwonka),
o dużych i małych ościach,
jaskrawych czerwieniach i czerniach
lśniących wnętrzności ryby
i różowym pęcherzu
rozmiarów dużej piwonii.
Spojrzałam rybie wprost w oczy,
od moich znacznie większe,
ale płytsze i zżółkłe:
tęczówki na tle i pośrodku
matowej cynfolii, soczewki
ze starej, porysowanej
żelatyny. Oczy zerkały
w różne strony, ale nie po to,
by odwzajemnić spojrzenie:
raczej tak, jak się podnosi
przedmiot ukośnie pod światło.
Podziwiałam posępny pysk
ryby, mechanizm jej szczęki,
a potem zauważyłam,
że z dolnej wargi - jeśli
można to nazwać wargą -
ponurej, wilgotnej, zaczepnej,
zwisa pięć starych kawałków
linki, nie, piątym był drucik
przynęty, wciąż jeszcze z kółkiem
łączącym go z żyłką. Haczyki,
wszystkie pięć, wrosły na amen
w pysk ryby. Zielona linka,
postrzępiona na końcu, w miejscu
gdzie ją ryba zerwała, dwie grubsze,
jedna cienka, czarna, wciąż ze śladem
szarpaniny, która dała rybie
urwać się i uciec. Jak ordery
o strzępiących się i wiotkich wstążkach,
jak ciągnąca się za obolałą paszczą
pięciowłosa broda mądrości.
Wpatrywałam się w nią bez końca
i zwycięstwo wypełniało po brzegi
tę niewielką wynajętą łódź,
od wgłębienia na dnie, przy odpływie
koło zardzewiałego silnika,
gdzie rozpostarł swoją tęczę olej,
aż do pomarańczowordzawego
czerpaka, spękanych od słońca
ławek, dulek, okrężnic na burtach -
aż do chwili, gdy wszystko stało
się tęczą, tęczą, tęczą!
I wypuściłam rybę. 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Romansowa Teresa