Wojciech Szot, Znak, Dowody Na Istnienie, Agora, Joanna Bator, Michał Nogaś

2020 - własne książki

“Gorzko, gorzko” krzyczą weselnicy w dość radosnym przeważnie momencie. I to był właśnie taki rok - gorzko, ale przecież nie tragicznie. Bez kasy, no ale są oszczędności. Bez sensownych zleceń, ale przecież czasem nie odchodziłem od komputera i książki całymi dniami. Z przeniesioną premierą, ale przecież nieodwołaną. Z jako takim sukcesem mija mi ten 2020. Powoli go podsumowuję - było już top 10 polskiej literatury, były patronaty, a teraz czas na książki, którymi miałem przyjemność w tym roku się jakoś tam zajmować.

Gdy Joanna Bator w wywiadzie Michała Nogasia powiedziała, że “Chciałabym raz w życiu trafić na twórczego redaktora, takiego z własną wizją, mającego pomysły i krzepę, by je forsować“ stwierdziłem, że tylko mnie w tej układance brakuje i napisałem do autorki, która zawsze była dla mnie zaskakująca, bo potrafiąca napisać świetne książki, co uhonorowano Nagrodą Nike ale też potrafiącą napisać coś, co literackiej jakości miało niewiele. A tu Bator opowiada, że wraca na Dolny Śląsk, że lata 90. ale też saga z wątkiem przedwojennym i tak sobie pomyślałem - co mi szkodzi, wdychaliśmy ten sam pył węgielny zamiast powietrza przez lata, to teraz potrujmy się literaturą. Nie mi tu oceniać, czy nasza współpraca cokolwiek tu wniosła, choć przynajmniej w kwestii nazwy jednego zakonu z pewnością, ale w efekcie pracy Autorki i kilku osób (książka to praca zbiorowa, będę to powtarzał do znudzenia aż w końcu się wszyscy nauczą, że jak autor jest osamotniony to musi być geniuszem chyba, żeby coś dobrego z tego wyszło) “Gorzko, gorzko” to jedna z najciekawszych książek tego roku, a sądząc po waszych głosach - także najlepszych. Jestem wdzięczny Joannie i zespołowi Znaku za możliwość tej współpracy.

Z Michałem Nogasiem było inaczej, bo “Z niejednej półki” wymyśliliśmy ponad rok temu trochę nie wiedząc w co się pakujemy. To były trudne i długie miesiące wspólnej pracy nad treścią i formą, uwieńczone dziełem, z którego jestem bardzo zadowolony, bo pokazuje ono, że przy pewnej konsekwencji i w dobrym towarzystwie może wyjść dzieło udane tak pod względem treści jak i wyglądu. To zasługa Przemka Dębowskiego, Joanny Rusinek ale też wydawcy, otwartego na pomysły i kosztorys. Lubię, gdy książka po prostu robi wrażenie, a ta taką właśnie jest. Kilkadziesiąt wywiadów, w tym prawie wywiad-rzeka z Olgą Tokarczuk i poszukiwanie Alice Munro (ile ja się naczytałem w tym roku Munro w dwóch językach... ) w którym asystowałem zdalnie i koncepcyjnie to niezła przygoda. Wróble ćwierkają, że może do powtórzenia, ale dajcie odetchnąć.

Na koniec o sobie. “Panna doktór Sadowska” ukazała się na początku sierpnia i jestem bardzo wdzięczny wszystkim osobom, które do jej powstania się przyczyniły, bo samemu to bym nigdy nie dowiózł tej historii do szczęśliwego zakończenia. To był też dla mnie eksperyment, bo jako osoba od lat pracująca z książkami i to dość krytycznie, spodziewałem się odbioru krytycznego i umiarkowanie pozytywnego. I stało się coś dziwnego - mam świetny odbiór tam gdzie się tego spodziewałem i dość przeciętny tam, gdzie się tego spodziewałem. Zignorowały mnie blogi książkowe i bookstagram, co akurat sobie chwalę, bo jak już piszą o Zofii to te krytyki są zaskakująco słabe. Zarzucono mi np., że mam rozdziały różnej długości, albo że nadmiernie eksponuje, że moja bohaterka jest lesbijką. Mam sporo na przyszłość refleksji na temat tego do jakiej biografii jesteśmy przyzwyczajeni i oczywiście nie zamierzam się do tych przyzwyczajeń dostosowywać. Ja z normami społecznymi się znam, ale staram nie rozwijać tej znajomości. Przy tym wszystkim “Panna doktór…” jest dla mnie lekcją bycia autorem, czyli pewnej kreacji na użytek czytelników i czytelniczek, swoistym chwilami performansem, którego żywotność na szczęście się kończy, bo trzeba wracać do pisanin i zrzucić z siebie kolejne homohistorie, a może nie tylko homo? Czas pokaże.

2020 rok zamykam osobiście bez poczucia szczególnego sukcesu, dokopał mi ostatni miesiąc, gdy się nagle okazało, że dwa lata pracy włożonej w rozwój strony może wziąć w łeb, bo komuś coś się nie spodobało, albo się pomyliło, albo nie wiadomo, bo do dzisiaj nie jestem w stanie uzyskać odpowiedzi na pytanie dlaczego odebrano mi “Zdaniem Szota”, ale za to jestem przeszczęśliwy reakcją na nową stronę i tym, że jesteście tutaj bardzo aktywni i aktywne, za co dziękuję. Taki to jest rok, słodko niby ale “gorzko, gorzko”.

Jak zawsze przypominam, że ponieważ nie zbieram datków na działalność, nie mam patronajta, zrzutki ani innego ustrojstwa, to możecie kupić moją książkę - jakiś tam grosz zawsze wpłynie, po to by za kilka miesięcy zapowiedzieć wam kolejną opowieść o kimś, kogo przez lata nie było widać.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Jak ma na imię ojciec Izabeli Łęckiej?