Nisza, Dorota Masłowska, Wielka Litera, Karakter, Wydawnictwo Literackie, Agora, Eliza Kącka, Edward Pasewicz, Elżbieta Łapczyńska, Marta Hermanowicz, Art Rage, Monika Muskała, Przemysław Czapliński, Kora Tea Kowalska

KSIĄŻKI ROKU ZDANIEM SZOTA 2024 - literatura polska

Książki Roku? Proszę. Moja dziesiątka 2024 roku to...

Uzasadniam poniżej.

***

Dziwna to instytucja, literatura.

Dziwna, bo tworzy iluzję wolności. W końcu napisać - wydawałoby się - można wszystko. Mimo to dzieła literackie zawsze ograniczone są do tego, co dopuszczalne w kulturze, obciążone granicami naszych języków. Refleksja ta, której początek czytelnik może znaleźć w wywiadzie, którego Jacques Derrida udzielił Derekowi Attridge'owi, towarzyszyła mi, gdy szukałem tegorocznej “dziesiątki”. Ale towarzyszyła nie tylko jako myślenie o literaturze, a myślenie o czytaniu. Które też wolnością jest tylko pozorną.

Czego od literatury potrzebuję i jakie w tym - mijającym już - roku było moje czytanie? Było to czytanie zmęczone literaturą, czytanie na zamówienie i czytanie dla tematu. Niewiele było w tym czytania dla własnej, niczym niezmąconej przyjemności. Nie uskarżam się - czytanie będące zawodem nastawione jest na produktywizację refleksji. Przerobienie wrażeń na artykuł, rozmowę czy recenzję. Na szybkie zdanie relacji. Czasem ocenę. Czytanie jest jak literatura - jako czynność zdaje się być realizacją wolności. Poddane pracy, produktywności i sprawozdawczości - może stać się więzienną celą z niewielkim okienkiem wybitym gdzieś wysoko. Zbyt wysoko, by z łatwością przychodziło nam czerpanie haustów świeżego powietrza.

Dlatego w tegorocznej dziesiątce umieściłem książki, które sprawiały, że moje czytanie stawało się uważne, zwalniało i kierowało mnie w kierunku myśli, którą niekoniecznie dawało się szybko zużyć. Na przykład w kierunku przypinki na tornister.

Myślę o kolekcjonowanych przez Korę Teę Kowalską przypinkach. Autorka zbiera “różowe, czerwone i błękitne głupkowate Rumcajsy”, które - obok Hanek, Bolków, Lolków i Miki - pojawiały się na uczniowskich tornistrach w latach 70. i 80. minionego już stulecia. W “Patrz pod nogi” Kowalska pisze o - co łatwo sprawdzić już w podtytule - “zbieraniu rzeczy”. To nie tylko nostalgiczna wyprawa w przeszłość (a nawet wiele przeszłości), ale też opowieść o twórcach i twórczyniach, przemijaniu rzeczy i radości z ich przechowywania. Kowalska daje się pochłonąć guzikom, a ja dałem się pochłonąć jej opowieści. Może też dlatego, że sam mam skłonność do zbierania i kolekcjonowania, szczęśliwie ograniczoną metrażem mieszkania i nieumiejętnością ekstatycznego wydawania pieniędzy. Zatem jest “Patrz pod nogi” w mojej dziesiątce, bo cieszy mnie ta książka. I też bym tak chciał jak Kowalska. Zbierać. Pisania nikomu nie zazdroszczę.

Jest tu też “Czarne wesele” Edwarda Pasewicza, które podczytywałem ostatnimi dniami. Pasewicz wciąga czytelnika w epicką opowieść, w której zderza ze sobą idee i racje tak, że w finale czytelnik oczekujący sprawnej, trochę politycznej puenty, może poczuć niedosyt. Książka Pasewicza to - być może - jedno z ostatnich takich dzieł w polskiej literaturze. Dlaczego? O tym pisze w oszałamiającym dziele, “Rozbieżne emancypacje” Przemysław Czapliński. Lokuje się bowiem Pasewicz gdzieś pomiędzy literaturą emancypacyjną, w której “oddaje się głos” wykluczonym i zapomnianym, a literaturą pisaną w paradygmacie - to za Czaplińskim - terapeutycznym, gdzie przeszłość nie służy już do tworzenia wielkich projektów. Cóż - od “Sąsiadów” Grossa do “Traumalandu” Bilewicza minęło już ćwierć wieku. Przez ten czas z etapu odkrywania i snucia wielkich projektów emancypacyjnych przeszliśmy do pracy nad własnymi umysłami. Czyżby koniec rewolucji? Czapliński jest ostrożny, ale w tej - niezwykłych rozmiarów - rozprawie o literaturze i naszej współczesności, stawia niezwykle ciekawe tezy. A na świadków przywołuje literaturę - od Hłaski po Pobłockiego. Fascynująca wyprawa.

Na mojej liście nie mogło zabraknąć “Mowy chleba” Elżbiety Łapczyńskiej, w której autorka co chwilę zmienia perspektywy, pokazując jak niezwykłym wyzwaniem jest opowiedzenie o cielesności. Wyrastająca z niemal reporterskiego namysłu powieść Łapczyńskiej to świadectwo poszukiwania nowych języków do opisywania tego, co już przecież wiele razy opowiedziane zostało. Jeśli szukać w polskiej literaturze literackiej wolności, to u Łapczyńskiej można ją znaleźć. Paradoksalnie wolność znajduję też w książce Elizy Kąckiej, “Wczoraj byłaś zła na zielono”. Wolność do mówienia na swoich zasadach. Paradoks, o którym przed chwilą wspomniałem, wynika z tego, że podmiot refleksji Kąckiej wymyka się klasycznie pojmowanej wolności. To podmiot, który ustanawia własne reguły i granice, jednocześnie nie uznając napotkanych. I tak samo jest z całą opowieścią Kąckiej, która wymyka się temu, co akceptowalne i zrywa kontrakty podpisane w ostatnich dekadach z czytelnikiem przez literaturę poradnikową czy emancypacyjną. Efektem bywają trudne zderzenia z rzeczywistością.

Kogo jeszcze znajdziecie w mojej “dziesiątce”? Dorotę Masłowską. Choć sam pomysł na “Magiczną ranę” nie jest szczególnie nowy - obrodziło nam w ostatnich latach kierującymi się ku surrealizmowi opowiadaniami - to finalny efekt “czyta się” wspaniale. A to, że końcowe wnioski raczej nie są ani zbyt aktywistyczne, ani nic szczególnego nie wnoszą do dyskusji o nas samych? Może i dobrze. Diagnostów wokół nas dziesiątki. Prostą diagnozę nas samych przedstawia Marta Hermanowicz w “Końcu”. Temat międzygeneracyjnej traumy doczekał się w końcu porządnej realizacji literackiej. Zgodnie z tym, co pisze Czapliński, że trudno od literatury wymagać, by “na­za­jutrz po wy­bu­chu wojny weszła w skład ję­zy­ko­wych sił szyb­kiego re­ago­wa­nia i za­trzymała po­ci­ski”, chwilę to potrwało. Choć “Koniec” jest udaną realizacją “trendujących” od kilku lat wątków, to Hermanowicz udaje się coś jeszcze - opowieść o współczesności. Obok wątku oniryczno-historycznego, to właśnie udane mierzenie się z opowieścią zanurzoną w naszej codzienności, sprawiało, że lektura “Końca” jakoś ze mną została do końca tego roku. A może przetrwa jeszcze kilka miesięcy?

W 2024 roku zachwyciła mnie Marta Wiktoria Trojanowska, która w “Siłaczce z Młodzianowa” upomniała się nie tylko o odkrywanie “herstorii”, ale też pisanie biografii cichych bohaterów i bohaterek naszej codzienności. Zarówno w książce Trojanowskiej, jak i “Dezorientacjach” Magdaleny Grzebałkowskiej, doceniam warsztat i przyjęte przez autorki perspektywy. Takich biografii potrzebujemy.

Na koniec zostawiłem sobie “Rondo Rodeo” Moniki Muskały. Powieść pozbawioną błyskotek, raczej dla tych, co już trochę zdążyli rozczarować się światem i nie oczekują, że trud istnienia zostanie im wynagrodzony wizytą w sklepie z cukierkami. Będzie, jak będzie. Muskała sięga po pozornie wytarte, trochę już podniszczone motywy i składa je w nową, niezwykle intymną opowieść. We mnie to zagrało. Może u Państwa również?

Ponieważ co roku wybierałem z mojej “dziesiątki” Książkę Roku, to - odrobinę niechętnie - zrobię to i tym razem.

Znacie to - wychodzące z trzewi - zdanie: “muszę ci to przeczytać”? Książką, której fragmenty “musiałem” czytać znajomym w 2024 roku była książka Elizy Kąckiej, “Wczoraj byłaś zła na zielono”. I choćby z tego powodu - ale też kilku innych - taka decyzja.

Czytajcie Kącką - nie obiecuje ona, że będzie łatwo, że zawsze będziecie nadążać za Elizą i Rudą, ale w finale daje poczucie przeczytania czegoś niezwykłego, osobnego, swoistego, wypracowywanego przez lata. W takiej literaturze jest najwięcej wolności.

Zatem mamy to - dziesiątka Zdaniem Szota.

Cytując klasyka: “Kiedy patrzę tak na ciebie jesteś fajna”.

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: Kto ocalił Izabelę Czajkę-Stachowicz?