Dawno, dawno temu pochwaliłem się na Kurzojadach, że nie czytałem żadnej, skierowanej do dzieci, książki Astrid Lindgren. Zapoznałem się z jej dziennikiem czasu wojny (ciekawy) i korespondencją z jedną z czytelniczek (nieciekawe) ale nie pamiętam, by moja edukacja obejmowała choćby “Dzieci z Bullerbyn”. Raczej nie, ewentualnie wyparcie ma się u mnie dobrze. Zatem postanowiłem przeczytać zebrane wydanie “Karlssona z Dachu” w tłumaczeniu Ireny Szuch-Wyszomirskiej (t. 1), Anny Węgleńskiej (t. 2) i Marcina i Krzysztofa Chłapowskich (t. 2-3). Poniosłem porażkę.
Na szafce przy łóżku czają się na...